reklama
Forum BabyBoom

Dzień dobry...

Starasz się o maleństwo, wiesz, że zostaniecie rodzicami a może masz już dziecko? Poszukujesz informacji, chcesz się podzielić swoim doświadczeniem? Dołącz do naszej społeczności. Rejestracja jest bezpieczna, darmowa i szybka. A wsparcie i wdzięczność, które otrzymasz - nieocenione. Podoba Ci się? Wskakuj na pokład! Zamiast być gościem korzystaj z wszystkich możliwości. A jeśli masz pytania - pisz śmiało.

Ania Ślusarczyk (aniaslu)

reklama

"Droga na świat" czyli podzielcie się Mamusie opisami porodów

No to teraz moja kolej. Palin dziękuje, za opis :)

A więc wstałam o 8.30 i czułam, że coś ze mnie leci. Myślałam, że może popuściłam (może się zdarzyć) ale poszłam do łazienki i zalałam cały korytarz. Wiedziałam, że siusiu to nie jest;-) Zawołałam córcie i poprosiłam, żeby mi telefon przyniosła. Zadzwoniłam do męża, który stwierdził, że za 10 minut będzie. W tym czasie dałam córci śniadanko i z ręcznikiem między nogami siedziałam i czekałam na K. Jak przyjechał kazałam mu spakowac kilka ciuchów małej co by ją teściowa zaraz zabrała. Więc on pakował a ja poczułam ból krzyża i skurcze co 3 minuty. Męzuś wszystkich nas szybko ubrał a skurcze były co minutkę. Staliśmy już przy drzwiach kiedy to poczułam tak ogromny skurcz, że musiałam się położyć. Krzyczałam na męża, żeby zdjął mi spodnie. W tym czasie poczułam, że główka chce wyjść. Mąż zadzwonił po karetkę, która była w ciągu nie całych 10 min. Przez tel mąż rozmawial też z położną, która prosiła, żebym głęboko oddychała i próbowała wytrzymać do ich przyjazdu. Gdy weszli do domu ookazało się, że do szpitala już nie zdąrzymy. Mąż zabrał małą z domu a ja rodziłam. Niestety nie obyło się bez nacięcia bo główka wyjść nie chciala. Za chwilę krzyknęłam tak, że całe osiedle mnie slyszało i synek był ze mną. Było 9.20. Mężowi udało się dać małą do sąsiada a sam szukał koców, ręczników co by ogrzać małego. Za chwilę urodziłam łożysko. Potem do karetki i do szpitala gdzie mnie szyli a małego badali. Niestety dobę musiał być w inkubatorze co by się nagrzewał a ja sobie odpoczywałam bo naprawdę mimo, że fizycznie mogłam od razu po porodzie biegać to byłam w takim szoku, że to tak wszystko poszło, że całą noc zasnąć nie mogłam. Mały dostał 9 pkt. W 5 minucie już 10. Urodził się z wagą 3kg i 51cm. Jest przekochany, prześliczny i mój:tak:

Każdej życzę tak szybkiego porodu ale kochane nie w domu:tak:
 
reklama
to terz kolej na mnie
wiec 29 maja na godzine 9 staiwlam sie w szpitalu naczczo
podałam wyniki baan i pan doktor zaprowadził mnie na sale kazał przebrac w koszule i czekac na dalsze instrukcie
przyszła połozna pare dokumentów popodpisywałam i podłaczyła mnie pod ktg
potem przyszedł doktror i powiedział ze jedziemy na blok
maz nie mógł byc jak mnie znieczulali a poznje juz tak trzymał mnie za reke lekarze robili swoje i tak o 11.30 wyciagnlei z mojego brzucha Piotrusia który wazył 3200 g imierzył 54 cm maz zaraz mógł robic zdjecia potem przeciecie pepowiny i maz z pania poszedł wazyc małego
jak go obtrali zmazi i owineli w pieluszke poszli na slae poopercyjna i czekli na mnie jak mnie zszyli to zostałam tam przewieziona.
mały został dostawiny do piersi i zaczął zaraz ssac spedziłąm tam 2 godz a potem na slae ogólna.
maz do godziny 20 był ze mna jak juz mogłam glowe podnosc.
super szpital i opieka
leki na zawołanie dawali
w 2 dobie nas wypuscili bo ze mna i małym wszystko oki było.
 
planowana cc to jednak inne przeżycie, tak bardziej na zimno, mimo że z Arturem szłam do szpitala tydzień po terminie i mi wywoływali, więc wiedziałam że w każdej chwili może się rozkręcić to to jednak inna bajka była
teraz wstałam w niedzielę, umyłam włosy, ogarnęłam się, obudziłam siostrę, która u mnie spała
odwiozłam ją do domu i pojechałam do szpitala, głodna jak diabli
dojazd do szpitala zamknięty był - szpital leży w pobliżu najładniejszego parku w szczecinie
podjechałam pod szlaban, ochroniarze do mnie, że mam zawrócić, a ja do nich, że jadę rodzić
miny bezbłędne, prawie zaczęłam się śmiać, wpuścili mnie i podjechałam na parking w pobliżu szpitala
potem z torbami na izbę przyjęć [sama sobie niosłam, bo mąż był w szpitalu i drugiego synka, rodzice właśnie do nich jechali, żeby maż mógł przyjechać do mnie]
na izbie się przebrałam, głupia zdjęłam majtki od razu
a potem na oddział
na oddziale standardowe badania - ktg, usg, badanie ginekologiczne, wenflon, krew, mocz, lewatywa i czekamy na wyniki
w międzyczasie przyszła jedna babka ze skurczami i ją wzięli pierwszą [jak się okazało, po prostu jej koleżanka schodziła z dyżuru i jeszcze została, żeby ją pociąć]
przyjechał mąż, gdzieś między badaniami
poszłam się wykąpać [trzeci raz tego dnia, bo przed oddaniem moczu też kazali się umyć] i ubrałam w ciuszki
potem założyli mi torebunię [cewnik] i podłączyli kroplówki - śmialiśmy się że dali mi powerade dożylnie - mikroelementy i elektrolity
no i się doczekałam, po 12 wzięli mnie na drugie łóżko i zawieźli na operacyjną, potem przygotowania, kroplówki i anestezjolog w końcu wbił mi sie w kręgosłup... to jest za trzecim razem ;-) pierwsze dwa razy próbował wbić się we właściwe miejsce, ale tylko jeździł igłą po kościach, za trzecim razem wbijał się między wyższe kręgi i udało mu się, straciłam czucie i zaczęto operację
w pewnym momencie lekarze zaczęli mi naciskać na żołądek - tj dno macicy, by wydobyć główkę synka, jak im się udało, anestezjolog zajrzał przez kotarkę i mówi "o, owinięty pępowiną, tak miało być?"
ja na to że nie, nic nie wiem o tym, że jest owinięty
Filipka wyciągnęli ze mnie o 13.04 [wg zegarka anestezjologa o 13], ważył 3540 i mierzył 53 cm
potem położna pokazała mi synka, zaczęłam beczeć, położna zabrała go i poszła trochę ogarnąć, przyniosła takiego zawiniętego kurczaka i przyłożyła mi przy twarzy, pogadałam do niego i wzięli go na badania
drzwi do operacyjnej były otwarte i jak odwracałam głowę to widziałam męża, więc tylko oglądałam się to w jedną stronę, gdzie zabrali synka to w drugą, gdzie stał mąż
szyli mnie dość długo, ale dlatego że usuwali zrosty po poprzedniej cc, podobno ładnie mnie zszyli
pogadałam z anestezjologiem i te pierwsze dwa wkłucia to były chyba w mój kręgozmyk
przenieśli mnie na drugie łóżko i pojechałam na pooperacyjną
wiem że dali mi morfinę, więc nawet na pooperacyjnej nie czułam żadnego bólu, dopiero potem pierwsze dwa dni były trochę bolesne, ale na to tez dawali leki
generalnie porównując te porody, mimo teraz komplikacji z kręgosłupem jestem bardzo zadowolona z planowanej cesarki - dużo mniej wymęczona i z dużo większym spokojem o dziecko [bo że się stresowałam to jasne ;-) ]
 
To i ja napiszę, postaram się bardzo szczegółowo bo chce to wszystko zapamiętać :)

21.05 miałam wstawić się na IP, Rano teść przyjechał do Wiki ona jeszcze spała a ja dając jej buziaka rozkleiłam się. Droga do szpitala była długa ze względu na korki (do szpitala miałam około 40-50km) Miałam być na 9 byłam troszkę później. Przemiła Pani pyta czy mam jakieś bóle na co ja że nazywam się S i jestem od doktora S na cc jutro. Wykonała jeden telefon i zaprosiła do pokoju, tam wywiad, badanko przez gin, przebrałam się w dresiwo (czarne spodnie i bluzę jak na pogrzeb :p) Zaprowadziła nas Pani na oddział (malutki kameralny, 2 sale ''patologi ciąży'' i 2 sale położnicze a na przeciwko ''mojej '' sali porodówka z jednym łóżkiem) zostałam zaproszona do dyżurki a tam znowu przemiłe Panie żartowały przeprowadziły mały wywiadzik z mężem pożartowały :) Padło pytanie czy mam coś ''weselszego'' do ubrania bo tutaj to tak wesoło jest a ja na czarno... Poszłam się przebrać i Panie się ucieszyły że jestem w błękitach ze ślicznym misiem na klacie hehe :) Pobranie krwi, ktg i leżakowanie na salce.

Wywiad z anestezjologiem pozwolenie na zupkę na obiad a później coś lekkiego a po 22 już nic.

Miałam 3 razy robione KTG na porodówce i za każdym razem zapis wychodził zawężony (CZY jakoś tak) co nie podobało się mojemu gin nawet jedna położna mówiła że dobrze że jutro CC...

Rano wstałam i pierwsze pytanie kiedy cięcie ;) Zabrały mnie Panie na lewatywkę (nie taka straszna) prysznic ktg cewnik (o boziu znowu bolało:() Ogoliłam się dobrze:) przyszedł mój gin pyta jak się czuję:
-stresuję się
- ja też, zapomniałem już jak to się robi :) wspaniały człowiek chciał rozładować moje napięcie :) przebrałam się w sexi koszulkę dostałam kroplówkę z płynami i przewieźli mnie na blok operacyjny który pamięta czasy gierka... Podłączanie do wszystkiego, leżałam na tak wąskim stole że czułam się jak na desce do prasowania :p Przyszedł sadysta i jedno wkłucie a mi prawa noga do góry i prąd :szok: za chwilę to samo :szok: myślę no nic wózek mnie czeka... Słyszę proszę drugą igłę i znowu wkłucie ale tym razem ok czuję ciepło ale jakoś wolno się rozchodziło...
Widzę mojego gin, przychodzi wita się, wiem że jestem w dobrych rękach.
Zaczyna się cięcie, wszystko czuję ale nie ból dziwne bo z Wiki nie czułam nic. Tętno skacze, raz wysokie raz niskie, Jakaś Pani stojąca za moja głową robi mi zimne okłady na buzi zwilża usta czuję się lepiej i słyszę zaraz będzie dzidziuś... mam łzy w oczach, czuję straszny nacisk na żebra i klatkę piersiową... nagle słowa mojego gin... szyja 2krotnie obwinięta pępowiną... po chwili płacze Maja i ja. ( 9:03)
Odśluzowali ją i dali mi ją do pocałowania a ona miała otwarte oczka :)
Zabrali ją na ważenie i mierzenie a ja czuję palący ból w klacie myślałam że mam zawał ale wszystko ok tak my być... dostałam za nisko znieczulenie. Szycie trwało z 40 min.
Wąskim korytarzem później windą wiozą mnie na górę i słyszę już jak kruszynka płacze...
Zostałam przełożona do ''swojego łóżka'' i dostałam Majkę :) Kochana uspokoiła się :)
Późniejsze komplikacje po znieczuleniu spowodowały że w ostanią noc Panie zabrały Majkę, mnie kazały się położyć na płasko dostałam masę kroplówek, co chwilę ponoć do mnie zaglądały (ja nie pamiętam dostałam tabsy na sen) ale jak pytałam jak Mała to chodziły i patrzyły do niej a później mi relację zdawały.

Szpital może i nie był luksusowy, ale personel cudowny, zaczynając od Pań podających jedzenie kończąc na ordynatorze, Wszyscy do rany przyłóż, Nigdy nie spotkałam się żeby personel przychodząc do pracy czy idąc do domu witał się/żegnał. Ze wszystkim można było do nich iść, ba nawet same co chwilę zaglądały. Panie od noworodków wspaniałe, pełne ciepła i chęci pomocy.
Pielęgniarki pomagały nawet po pierwszym prysznicu po cc wytrzeć stopy i ubrać skarpetki czy majtki... SAME PRZYCHODZIŁY Z CHĘCIĄ POMOCY! Moje pierwsze wstawanie zakończyło się zadziałaniem grawitacji i zalałam całą podłogę, strasznie się zmieszałam i głupio mi się zrobiło na co usłyszałam:
-Kochana przecież to normalne, nie przejmuj się, świetnie ci idzie wstawanie, ja zajmę się podłogą (sama posprzątała) Mówiły o wszystkim co robiły bądź będą robić przy dzidziusiu i same zapraszały żeby iść z nimi i patrzeć. Kąpały przy nas, badali przy nas.
Taki personel powinien być w każdym szpitalu, takiej opieki życzę każdej z Was...
Ten poród był hmm dopełnieniem tego czego brakowało mi przy urodzeniu Wiki...

22.05.2013 godz 9:03 Maja 3720g i 55cm :)
Jak wspaniale jest zostać po raz drugi mamą
 
Czesc dziewczyny. Postaram sie opisac porod i z gory wybaczcie bledy bo pisze z tableta, czasu malo a zapomne za niedlugo szczegoly.

5 czerwca normalny dzien, wizyta u poloznej na 2 dni po terminie, polozna zmacala, powiedziala ze wszystko ok, glowka nisko ale ze objawow u mnie brak to zapisala na za tydzien na masaz szyjki. Strasznie od rana bolala mnie kosc lonowa i nic nie pomagalo. Po powrocie od poloznej zadzwonilam do mamy, poagadalysmy chwile i poszlam do ubikacji. Podczas normalnego siusiu poczulam "pyk" i sie polalo wodami w sporych ilosciach, dobrze ze mialam telefon przy sobie bo nie moglam wstac bez zalania wszystkiego dookola. Zadzwonilam na spokojnie do meza zeby wracal zebrac Adama i jedziemy bo odeszly mi wody. W miedzy czasie zadzwonilam do szpitala gdzie powiedzieli zebym byla za godzine. Mam 20min drogi wiec bylo w sam raz. Adama odstawilam do znajomej i pojechalismy. Wody byly czyste wiec na spokojnie. I zaczelo sie... angolska sluzba zdrowia. Godzine czekalam na przyjecie i jakiekolwiek zbadanie. W miedzy czasie zaczely sie skurcze bardzo regularne co okolo 5min, srednio bolesne raczej odczuwalne. Po lgodzinie zrobiono mi ktg i kazano pokazac wkladke. Polozna powiedziala ze ona nie widzi wod na wkladce :angry: czy pewna jestem. A ja specjalnie siedzialam zeby nie zalac poczekalni. Wiec zalozylam kolejna, wstalam, polalo sie po wszystkim, zalalo mi cale spodnie i juz sie nie odezwala. Po rowno 2.5godz od przyjazdu zaprowadzono mnie na porodowke.w okolicach 5 zalatwili sprawy papierkowe, polozyli pod ktg bez oczywiscie badan. myslalamli ulotki na temat porodu, rodzaju pomagania w porodzie co zalecila nie czytac bo powiedziala ze u mnie wszystko samo sie ladnie rozkreca. Na ktg skurcze co okolo 2-3 minuty, calkiem bolace ale nie tragiczne... w okolicach 21 polozna zrobila badanie szyjki, rozwarcie na1palec zaledwie a skurcze jak przy adasiu zaczynaja sie wyciszac, z co 2min na co 5, potem co 10min. Postanowili podac mi oxy. Po chwili skurcze wrocily z taka moca ze nie dalam rady, w okolicach 5cm podali epidural ktory strasznie mnie otumanil, obnizyl cisnienie, szumialo mi w uszach, bylo mi niedobrze, krecilo mi sie w glowie i mowic nie moglam a skurcze wcale mniej nie bolaly. Kolejne badanie szyjki mialo byc dopiero o 5 nad ranem ale o 3 mialam juz skurcze co 1min, tak bolesne ze plakalam mimo ze podali mi owo zewnatrzopomowe. Polozna powiedziala zebym wytrzymala jeszcze chwile i zrobi mi kolo 4 badanie wczesniej, bo moze beda juz parte, a tym czasem zmniejszy troche oxy. Po strasznej godzinie placzu i jekow, zlitowala sie i zbadala mnie. 7-8cm rozwarcia i jej mina ze idzie pupa a nie glowa... szybko wezwala lekarzaz usg, zjawili sie w 2 sekundy, i po 5 sekundach mialam pewnosc ze glowa dziecka jest u gory. Podlozyli mi papiery do cesarki a ja myslalam ze ze strachu tam umre. Plakalm jak szalona, dobrze ze j byl ze mna... doznalam szoku zedziecko jest zle ulozone a caly czas mowili ze jest ok. Przy przejezdzie na sale zadzwonilam do mamy i wylam ja szalona ze Idioci angielscy nic nie potrafia dobrze zrobic i beda mnie teraz ciachac. Dodala mi troche otuchy. Przygotowali mnie a ja wpadlam w gorsza panike kiedy zaczeli sprawdzac czucie w dolnej czesci ciala. Powiedzialam ze musza mnie uspac bo za duzo tego, nie dam rady. I na szczescie to zrobili. Odplynelam nawet nie wiem kedy. Obudzili mnie z bolem brzucha i gardla po rurce a w tle slyszalam placz. Powiedzieli "slyszy pani? To pani dziecko musi je pani nakarmic" i moj j ktory mi mowil zebym sie ocknela bo trzeba malego nakarmic bo wrzeszczy strasznie. A ja w szoku powiedzialam ze nie ma szans, ze ide spac... nie pytali tylko przystawili malego do piersi. I sie ocknelam.
Co do opieki tez tragedia. Bylam na sali sama i nikt ki nie pomagal, nie wzieli dziecka nawet na minute, nie pomogli wstac po ciachaniu, ograniczyli sie do podania lekow i zsprawdzeniu cisnienia. 3 dni lezalam i jestem bardziej zmeczona niz gdybym byla w domu. Zero pomocy.

Ale kocham tego malego gniotka, tym Razem nie jest 100% j, taka mala mieszanka wyszla :-)
 
Zaczęło się, że strasznie mi się chciało siku. Byłam pewna, że nieźle popuściłam drodze do wc, ale tam się okazało, że wkładka „pełna” i różowa. Zawołałam Aro i mówię „chyba Mikołaj będzie dziś”. Zmieniłam wkładkę i postanowiliśmy poczekać (jak kolejna zrobi się różowa – jedziemy do szpitala). Za 15 minut kolejna była pełna i mniej różowa. Za 10 minut kolejna była pełna, ale znów jaśniejsza. Stwierdziłam, że to muszą chyba być wody i jedziemy. Skurczów nie miałam regularnych, ale martwiły mnie te „wody”. W szpitalu zanim doszliśmy do IP, kolejna wkładka była pełna. Na IP Aro zgłosił, że my chyba do porodu. Wyszła kobietka, zapytała co się dzieje. Mówię, że chyba się wody sączą i że to 40 tydzień. Nic więcej nie gadała, tylko od razu „zaksięgowała” mnie na oddział.
Tam położna mnie podłączyła pod KTG (skurcze raczej słabe i nieregularne). Zbadała, ale stwierdziła, że rozwarcia to raczej nie ma. Zbadała sączący się płyn testem i sama nie była pewna, czy to wody. Przyszedł lekarz i też nie był przekonany, ale że to 40 tydzień to „spróbujemy oksytocyną powoli, może ruszy”. Po godzinie skurcze były już mocniejsze i rozwarcie zaczęło się powiększać i tym razem położna już była pewna, że to wody idą. Dostałam piłkę i tak mi się wygodnie na niej siedziało. Co jakiś czas tylko wstawałam na siusiu. Aro pojechał jeszcze po poranne wyniki wątroby (zniknął na ponad godzinę) do laboratorium. Jak wrócił było już dobre 3 cm. Zaczęło coraz bardziej boleć, więc zaczęłam kombinować różne sposoby łagodzenia bólu. Narobiliśmy trochę km po sali, nabujałam się przy łóżku, nawierciłam na łóżku (co jakiś czas tylko położna sprawdzała tętno dziecka). Zaliczyłam nawet 2 sprawę w wc (nie zrobili mi lewatywy). Szło bardzo wolno ale do przodu. Kiedy doszło do 4 cm zgubiłam „wątek” (jestem pewna, że zasnęłam, albo odjechałam, bo nic z tego nie pamiętam), kiedy „wróciłam” było już 5-6 cm. Zaczęłam panikować, bo bolało jak diabli, a tu jeszcze do 10 daleko. Położna nam zaproponowała prysznic – jaka ja byłam wdzięczna. Przyszedł czas zmiany personelu i przejęła mnie inna. Mnie już bolało ostro, więc dostałam gaz do wdychania (nie wiem na ile pomagał, a na ile to miało być placebo, bo bolało dalej). Nie mogłam się na niczym skupić. Zaczęłam wołać, że chcę do domu, że mają go wyciągnąć, że już nie mam sił. W jednym ze skurczy prawie zeszłam im z łóżka. Aro mnie trzymał, bo się wyrywałam. Kolejne badanie – a tu już pełne rozwarcie (od 6 do 10 cm minęło jakieś 40 minut). Położna kazała się na boku położyć, a mnie zdecydowanie wygodniej było na prosto – prawie się kłóciłam z nią, ale nie miałam wyjścia, Aro wolał chyba współpracować z nimi (i dobrze, bo ja byłam już wykończona, zbolała i zrezygnowana). Błagałam o cesarkę – lekarz mi zaczął mówić, że to ostateczność i trzeba spróbować naturalnie (jakby to miało do mnie dotrzeć). Przy parciu wołałam „kupa”, ale wszyscy mieli to gdzieś, kazali przeć, więc parłam (napaskudziłam im tam sporo). Położna mówi „no widać już blond włoski” – w końcu do mnie dotarło, że już niedługo będzie to trwało i zaczęłam się słuchać świadomie. Przed samym wyjściem główki jeszcze mnie położna nacięła i poszło jakoś szybko. Ja odzyskałam pełną świadomość i energię (zasnęłam dopiero nad ranem). Dostałam Mikołaja, Aro przeciął pępowinę. Potem zabrali Małego na pomiary i badanie (dostał 10 punktów), a mnie szyli. Przewieźli nas na poporodową i tam mieliśmy 2 godziny całkiem dla siebie. Mikołaj przeciągnął się po mnie i dopadł cyca, Aro trzęsły się ręce i czekał kiedy tylko będzie mógł stamtąd wyjść. Kiedy poszedł do domu (pokazać dziadkom pierwsze zdjęcia), Mikołaja zabrali na mycie, mnie pomogła położna założyć podkład, czystą koszulę i zawieźli mnie na salę. Tam dostałam Mikołaja i już tak zostaliśmy razem aż do teraz (z małymi przerwami na badania, szczepienia i kąpiele).

Tuż po porodzie Mikołaja Aro zapytał mnie, czy mam dosyć porodów. Odpowiedziałam „za dwa lata możemy znowu” :tak:
 
To i ja sprzedam Wam moją historie bo mój Książę w nocy nie spał i teraz nadrabia!
11.06 cały dzień do dupy. Miałam ogarnąć mieszkanie a obudzilam się z gorączką, bólem całego ciała włącznie z włosami i mdłościami.
12.06 po nieprzespanej nocy stwierdzilam, ze jest ciut i moge zacząć sprzątać. Zaczęłam od zalania łazienki wodami... Na szybko więc umyłam podłogi, zrobiłam pranie i umyłam włosy i się ogoliłam. Poszłam do przychodni spr co to się sączy. O 09:30 byłam już pod ktg w przychodni, cała mokra (2 podpaski i tona ręczników nic nie dała). Lekarz kazał od razu do szpitala bo wody leciały ze mnie od 07:00.
O 10:30 byłam już w szpitalu. Wody ciagle leciały mi po nogach - koszmar. Przyjęli mnie na oddział z 3 cm rozwarciem.
O 13:00 dostałam pierwsze antybiotyki. Wody nadal się lały litrami!!! Mimo ciągłych spacerów i skoków na piłce postępów brak.
O 16:00 decyzja o oxy bo wody się już kończyły a badania mojej krwi z godziny na godzinę były gorsze co groziło infekcją.
20:45 po serii antybiotyków i 2 oxy postępów brak, skurcze lekkie. Lekarz podejmuje decyzję o CC. Ja w PŁACZ!!! Błagałam żeby jeszcze czekali bo nie chce cc. 10 min później zanosiłam się płaczem przy znieczuleniu do cc.
21:02 słyszę płacz Franusia. Jest malutki i Kochany!!!!
3360 gram, 55 cm, 10 apg.
Ja - masakra. Ból po cc nie do opisania. Franek był ze mną na cycku do 24:00 pózniej dostałam kroplówki i gdyby nie to ze nogami nie mogłam ruszać pewnie wyskoczyłabym oknem!!
O 05;00 pionizacja o kąpiel, zmiana sali. Od 06:00 już w nowym miejscu z synkiem cały czas.

Ból powoli mija chociaż jeszcze nawet wysmarkać się nie mogę bo nawet to boli. Ale warto, tego co poczułam jak usłyszałam płacz mojego dziecka nie da się opisać!!! Mam nadzieję, ze nie za haotczny ten mój opis:) nie wiem czy drugi raz świadomie zdecyduję się na poród,..
 
To i ja może w końcu opiszę :)

Bóle z krzyża zaczęłam mieć w środę wieczorem, przed Bożym Ciałem, w zasadzie myślałam, że będzie trzeba jechać bo u mnie przy Zuzi nie było żadnych przepowiadających, jak się zaczęło coś dziać to już był poród. Zaczęło mnie pobolewać podbrzusze jak na okres, ale jednak w końcu senność zwyciężyła i poszłam spać, w nocy wszystko jakby ucichło. Rano w Boże Ciało postanowiłam, że będę jednak rodzić :D Koło południa zagoniłam męża do łóżka (pierwszy raz od ponad miesiąca:D). Zuzi nie było, wyjechała z moją mamą na działkę na 4 dni.

Po godzinie od "akcji" miałam pierwszy skurcz z brzuszka. Bardzo szybko skurcze były co 5-4 minuty.. tylko słabe. Ale stwierdziwszy, że to drugie dziecko i nie wiadomo jak szybko pójdzie pojechaliśmy na IP. Boże Ciało, a tam multum rodzących, położna stwierdziła, do południa na procesję a po południu do szpitala rodzić :D

Jako że skurcze słabe, nie bardzo chcieli nas przyjąć, w sumie czekaliśmy na IP od 15 do 19. Moja siostra wymogła w końcu na na nich przyjęcie mnie na porodówkę, nie chciała mnie już puścić do domu (mamy spory kawałek). Od 19 na jednoosobowej, ładnej sali, w zasadzie sami z mężem, doktor wpadła na chwilę zrobić USG. Cały czas pod KTG, skurcze stopniowo coraz mocniejsze ale jeszcze za słabe..

My sobie żartujemy, robimy zdjęcia, jest fanie i intymnie :D

Około 23.30 w końcu zjawia się moja docelowa położna i pyta - to co Pani Aniu idziemy spać, czy rodzimy? Ja na to, że rodzimy.. choć suma sumarum byłam śpiąca i potwornie głodna.. nie pozwalali mi nic jeść więc byłam dosłownie po śniadaniu i batoniku..

Położna przebiła mi pęcherz i potem poszło błyskawicznie, skurcze krzyżowe do około 127, dla mnie baaardzo bolesne, mąż masował mi krzyż. Najpierw na stojąco i drepcząco, potem na boku na leżąco - nie miałam siły stać (to samo miałam z Zuzią). około 2 zaczęłam pokrzykiwać, że już nie mogę, że tak boli. Kazałam mężowi wezwać położną, coś majaczyłam o znieczuleniu, mąż mnie uspokajał, że dam radę, że już niedługo. Położna przyszła i stwierdziła 7cm (krytyczny moment zazwyczaj), powiedziała jeszcze troszkę i rodzimy. Położyłam się na plecach i mąż pokazywał mi jak oddychać bo ja mdlałam z za szybkiego oddechu. Niedługo zaczęłam krzyczeć, że muszę przeć, znów wysłałam męża po położną.

Wróciła i szybko ustawiają sprzęt do partych. Oczywiście parcie mi nie szło, wszystko w buzię (strasznie popękąły mi naczynka). Między skurczami mówię położnej, że nie umiem przeć, że to samo było z Zuzią.. Sił brak. Ona, ok, poćwiczymy bez skurczu, tłumaczy co i jak. Mówią, że za bardzo się spinam, że tracę na to energię. Ale ja zmobilizowałam się w sobie, spytałam czy mogę przeć od początku skurczu, bo kazała mi wcześniej ciut czekać. Żeby nie bolało.. ona na to, ok, przyj tak jak czujesz- mądra kobieta. Spytałam czy mąż może przytrzymać mi nogę, jasne, że może, to mu mówię i dawaj. Trzy kolejne skurcze i Sebastian urodzony :) Słyszę tylko jak położna mówi, ależ ona ma siły :D Tak to już ze mną jest- słaba technika, ale nadrabiam siłą :D

Położyli mi go na brzuszku, jej jaki od długiiii, jak się tam miescił??? A jaki piękny :D Erik przeciął pępowinkę.

Tak się urodził nasz synek Sebastian.

31.05.2013 2.44 3.860g 57 cm Mały syn Wikinga :D
 
Teraz mój dziwny poród:

Jak wiecie od dłuższego czasu akcja mi się zaczynała, a potem wyciszała i tak w kółko. Po badaniu na ip we wtorek i rozciąganiu szyjki, następnego dnia zaczęło ze mnie lecieć dużo krwistego śluzu, ale skurcze tak jak od dwóch tygodni nieregularne i raczej słabe. W czwartek powtórka, tyle, że skurcze przybrały na sile. Doszło do mnie, że coś się dzieje, jak na spacerze miałam naprawdę mocne skurcze, takie z "kości". Myślałam, że będę wzywać pogotowie (mąż w pracy), ale wyciszyło się.
Około 13 udało mi się znaleźć męża przez jego profesorów i poinformowałam go, że ma wracać do domu, bo to raczej dzisiaj. Wrócił najszybciej, jak potrafił, a u mnie co - cisza :) Już miałam ogromne wyrzuty sumienia, że go odciągnęłam a tu znów fałszywy alarm. Jednak od 18 skurcze powróciły, odczuwalne, tak co 10, 12 minut. Do 20 pojawiały sie, zanikały, ale ciągle coś tam odczuwałam. Nagle o 20 jak mnie przycisnęło, skurcze co 10, a za chwilkę 6 minut. Mąż akurat kąpał Jędrka, więc szybko po moją mamę i się zbieraliśmy do szpitala. W trakcie tych 30 km, już nie mogłam usiedzieć na tyłku, jak dojeżdżaliśmy pod szpital skurcze miałam co 3 minuty.
Na ip nadal skurcze co 3 minuty, ale ból do wytrzymania. Pani położna mnie bada, a tam nie może się doszukać szyjki. Czuje tylko pęcherz wgłębiony po pochwy (bo wody mi nie odeszły), stwierdza 9 cm i bez żadnych papierów jade na wózku na porodówkę. Tam juz ekipa gotowa, bo jedzie 2 faza ;) Tam moja położna bada mnie i bada i z poważną miną mówi, że będą problemy, bo dziecko zupełnie nie wstawione, nie wiadomo gdzie pępowina i szczerze informuje, że może być cesarka, bo pęcherza nie mogą przebić, żeby pępowina nie wypadła. Poszła po lekarke, ale ona na cesarke z zagrożeniem życia biegła i tyle. Ja ze skurczami nadal, ale dobrze wiedziałam, że są za słabe, chociaż co 3 minuty. Po kolejnym badaniu, położna postanowiła, że czegoś sprobuje, ale muszę słuchać jej co do najmniejszego polecenia i że będzie cholernie boleć i czy jestem gotowa spróbować. Zgodziłam się, mąż też mnie wspierał. Niestety i tak musiałyśmy czekać na lekarkę, bo potrzebowałam oxy w masakrycznej dawce, żeby mieć nieustający skurcz. Około 1 skończyły się cesarki (były nagłe 2) i dostałam kroplówkę. Dosłownie po 5 minutach chodziłam już po ścianach z bólu. Położna kazała mi się położyć na bok, odgiąc nogę i jak mocno zacznie boleć przeć i krzyczeć żeby sobie ulżyć. Boże dziewczyny, jak to bolało. Położna po puszczeniu wód i trzymaniu pępowiny zaczęła mi małą wstawiać ręcznie. Jak już się darłam, że nie dam rady - to się udało :) Teraz już poszło z górki. Za chwilkę parłam, żeby wypchnąć Ewę. Dodatkowo położna pilnowała mi krocza i wydawała polecenia, kiedy przeć, kiedy nie, kiedy tylko popychać. O 2:07 (14.06.2013) na świecie pojawiła się Ewa, 3810 i 52 cm. Ja skończyłam z jedym pęknięciem strukturalnym na jeden szew :) Położyli mi kluseczkę na brzuch, potem przełożyłam ją do piersi i tak leżałyśmy przez 2 godziny. Potem ją wytarli, zważyli i poszłyśmy na oddział. Powiem Wam, że mimo, że ten poród był koszmarnie bolesny, o wiele bardziej niż pierwszy, to czułam się tak jakbym nie rodziła :) Wszyscy obecni przy porodzie mi gratulowali, że dałam radę i że poszło tak szybko mimo wszystko. Ja natomiast mogę dziękować tylko położnej, która tak mi pomogła.
Chwilowo nie planujemy 3-ciego dziecka, ale kto wie co przyniesie czas ;)
 
reklama
Nasz poród:

Nasz termin z USG przypadał na 7.06.2013, z OM natomiast na 11.06. Jednak wszyscy trzymali sie tutaj tej daty także i ja. 11.06 będąc już po terminie poddałam sie zabiegowi o nazwie „sweep” czyli oddzieleniu dolnego bieguna pęcherza płodowego. Już w nocy z 11/12.06 odszedł mi w 2 częściach czop sluzowy i miałam skurcze co 10-12 minut. W środe po kąpielach w wannie i nieprzespanej nocy ok. 15 pojechaliśmy pierwszy raz do szpitala na wstępne badanie. Położna stwirdziła, że rozwarcie jest na 2 ciasne palce (jak dla nich 2 cm), szyjka mieciutka i płaska, ale odesłai do domu. Po 2 godzinach skurcze przybrały na sile, na tyle, że pojechaliśmy drugi raz. Inna położna kazała poskakać na piłce i pójść na spacer. Po badaniu stwierdziła, że postepu nie ma – wykonała drugi raz „sweep” i do domu. Tym razem wziełam tabletki przeciwbólowe, bo było juz kiepsko. W nocy ze środy na czwartek (12/13) skurcze regularne co 10 minut, byłam na nie przygotowana, więc za każdym razem wstawałam aby je rozruszać, a były już to zdecydowane bóle z krzyża. Całą środę i czwartek mąż już spędził ze mną w domu i bardzo pomagał, wspierał, masował. W czwartek odwiedziłam położną tylko raz – oczywiście odesłana spowrotem, choć prosiłam aby coś zrobili. W piątek 14.06 wciagu 10 minut miewałam już po 3 skurcze. To czego ode mnie chcieli. Do szpitala poszliśmy pieszo! Kolejna położna stwierdziła, że skoro jestem kolejny raz to zrobia mi KTG!!!! Hurraaaa pierwszy raz!!! Skurcze zapisały się ładne silne, ale mają być jeszcze częstrze. Dziecko jest szczęsliwe w środku, więc jest dobrze. Po zbadaniu stwirdziła prawie 4 cm i powiedziała abym ok 19 (a była 17) przyszła raz jeszcze na badani, bo może coś ruszyc już bardziej. Gdy tylko wróciliśmy do domu – na piechote – skurcze co 2 minuty silne jak jasna cholera. Więc szybko zjedlismy i w autko. Na miejscu rozwarcie prawie na 5 cm i wreszcie mnie przyjęli. I teraz zaczyna sie mój właściwy poród. Dostaliśmy swój pokój , co 15 minut sprawdzali tętno Tymka, czy wszystko oki. Z racji, że chciałam rodzić w wodzie odpadało mi znieczulenie. Używałym od pewnego momentu gas&air (co pomagało do czasu ). O 23:45 badanie i decyzja, ze jest ponad 5 cm, moga napuszczać wodę. Wode napuścili, ale okazało sie,że temp mi podskoczyła do troche ponad 37 st i nie mogę!!! Znalazły dla mnie wiatrak, robili mi okłady i nic. Już się pogodziłam, ze z tego nici. Między 1-2 zaproponowano mi cos mocniejszego (pochodną morfiny, bo widziały, że już się męczę stwierdziłam OK. I TO BYŁ BŁĄ!!! Czułam się jak pijana, co wstałam leciałam z nóg, skacząc na piłce twarz mi leciała w dół. Prysznic nie pomógł, więc położyłam się. I od tego momentu poród pamiętam jak przez mgłę. Ok 5 miałam juz silne bóle parte, ale 9 cm i zakaz parcia. KOSZMAR. Czekałam z tymi bólami do 7:30!!!! Półpszytomna. Potem decyzja o podaniu oxy i po 10 min pełne rozwarcie!!! – jakby nie można szybciej!
O 8:10 weszłam w faze parcia, która trwała 46 minut. W pewnym momencie mówią do 9 urodzisz, ja na to ktora jest?? Usłyszałam za 15 minut! Gdy wyszła główka, nagle zaroiło sie od personelu i słyszę , że raminko utknęło. Docierało to do mnie jak przez mgłę, ale na szczescie sie udało szybko pomóc i o 8:56 Tymek był na moim brzuszku. Poczułam jak oddycha, jednak musieli mu podac odrobinkę tlenu. Po chwili oddali go juz osusznego i zdrowiutkiego!! W nagrode przy porodzie Tymek obkupkał sporą część personelu i sali :).
Personel naprawde bardzo pomocny i wspierający, byli na każde zawołanie.
Gdyby nie zakwasy po parciu i skurczach łydek, nie czułabym, że rodziłam. Mam założone chyba ze 2 szwy .
Dodam jeszcze, ze maz sprawowal sie cudownie i go podziwiam bardzo, ze wytrzymal , pomagal , wspieral. Jest moim bohaterem, bez niego nie poradzilabym sobie.

Troche tego wyszlo, ale ciagnelo sie przez kilka dni.
 
Ostatnia edycja:
Do góry