Witajcie Mamusie i przyszłe Mamusie
Piszę do Was w sprawie depresji jeszcze w ciąży.
Mam 27 lat, własną działalność, cudownego narzeczonego i dzidzię w brzuszku (16 tydzień). Powinnam być uradowana, szczęśliwa i promienna, powinnam latać jak na skrzydłach. Jednak... sytuacja rodzinna nie pozwala mi się tym wszystkim cieszyć. Problemy rodzinne to główny problem, brak pewności siebie i... wręcz kpienie z damskiej części rodziny. Niestety u nas kobiety mają mało do gadania. Jedynym moim podparciem teraz jest mój narzeczony, bez niego pewnie dawno by mnie już nie było.
Stresuję się, denerwuję i nerwy dosłownie mnie zjadają. Zaczęłam 2 trymestr ciąży i nic nie przytyłam, wręcz odwrotnie, powoli są same kości. Jem dużo, wyniki mam wzorowe, więc doszliśmy do wniosku z lekarzem, że niestety nerwy mogą być tu głównym problemem. Z resztą zawsze nerwy tak na mnie działały.
Nie wiem jak sobie poradzić. Ciągle chodzę smutna, nie mam na nic ochoty, moja działalność wisi na włosku (gdyby nie ZUS to mogłabym zrezygnować), w ogóle nie mam pewności siebie, a do tego wszystkiego straszliwie się zamartwiam i boję wielu spraw.
Niestety nie stać mnie obecnie na chodzenie do psychologa, więc postanowiłam do Was napisać.
Czy któraś z Was też coś podobnego przeżywała? Jak sobie radzić? Nie boję się o siebie aż tak, ale głównie o dzidzię. Nie chcę mu/jej zaszkodzić, bo nigdy bym sobie tego nie wybaczyła.
Pomocy.
Pozdrawiam Mondeluz
Piszę do Was w sprawie depresji jeszcze w ciąży.
Mam 27 lat, własną działalność, cudownego narzeczonego i dzidzię w brzuszku (16 tydzień). Powinnam być uradowana, szczęśliwa i promienna, powinnam latać jak na skrzydłach. Jednak... sytuacja rodzinna nie pozwala mi się tym wszystkim cieszyć. Problemy rodzinne to główny problem, brak pewności siebie i... wręcz kpienie z damskiej części rodziny. Niestety u nas kobiety mają mało do gadania. Jedynym moim podparciem teraz jest mój narzeczony, bez niego pewnie dawno by mnie już nie było.
Stresuję się, denerwuję i nerwy dosłownie mnie zjadają. Zaczęłam 2 trymestr ciąży i nic nie przytyłam, wręcz odwrotnie, powoli są same kości. Jem dużo, wyniki mam wzorowe, więc doszliśmy do wniosku z lekarzem, że niestety nerwy mogą być tu głównym problemem. Z resztą zawsze nerwy tak na mnie działały.
Nie wiem jak sobie poradzić. Ciągle chodzę smutna, nie mam na nic ochoty, moja działalność wisi na włosku (gdyby nie ZUS to mogłabym zrezygnować), w ogóle nie mam pewności siebie, a do tego wszystkiego straszliwie się zamartwiam i boję wielu spraw.
Niestety nie stać mnie obecnie na chodzenie do psychologa, więc postanowiłam do Was napisać.
Czy któraś z Was też coś podobnego przeżywała? Jak sobie radzić? Nie boję się o siebie aż tak, ale głównie o dzidzię. Nie chcę mu/jej zaszkodzić, bo nigdy bym sobie tego nie wybaczyła.
Pomocy.
Pozdrawiam Mondeluz