Blanes, ja nie pomogę, bo ja nie jestem konsekwentna.:-(Poza tym rozpuścilam baby jak dziadowski bicz i mają różne takie "nagrody" codziennie i za nic. No moja wina, tylko mnie w tyłek kopnąć.
Ale powiem szczerze, że Magda to jest nauczona w żłobku robić porządek. Wie że trzeba - i w żłobku nie dyskutuje tylko pięknie sprząta (sama widziałam). W domu usiłuje się wymigać, ale jakoś zawsze udaje mi się Ją namówić - nie ma to jak dobry szantaż.;-)Tylko za każdym razem jest to co innego i czasem zanim znajdę coś co podziała, to trochę muszę się nakombinować.;-)
A ja zdaje się nie chwaliłam się Wam sukcesem tanecznym Weroniki. W sobotę miała turniej taneczny (organizowany przez Jej szkołę tańca). W turnieju brało udział sporo innych szkół. No i były tańce towarzyskie i estradowe. Estradowy to ten ich kowbojski - i z tym zajęli drugie miejsce w swojej kategorii wiekowej. Natomiast towarzyski był w parach (niestety z drugą dziewczynką, bo w ich wieku chłopaki nie chcą na tańce chodzić
). Tańczyły walca, cza-czę, jifa (czy jak to się pisze) i poleczkę - oczywiście to wszystko tylko kroki podstawowe. Było 18 par no i wszyscy dostawali medale, ale to wypadało po 6 par na każdy medal. No i Weronika ze swoją koleżanką dostały złoty medal. Uważam że to bardzo dobrze - nawet mimo że ten sam medal dostało jeszcze 5 innych par.
Tym bardziej, że były jedne z lepszych - i nie mówię tego dlatego że to moje dziecko. Ale np. w walcu jako jedyne ze wszystkich 18 par krok podstawowy wykonywały nie w jednym miejscu (tzn. kroki w przód, kroki w tył po kwadracie), ale robiły go obracając się i tańcząc w różnych kierunkach.
No dumna jestem jak nie wiem co. Ale wymęczyliśmy się okropnie, bo cała impreza trwała prawie 5 godzin.
No i do tego dzień nam się fatalnie skończył, bo jak Tomek wrócił do domu (my pojechałyśmy do Babci), to okazało się że ... nie ma kocicy. Następnego dnia dowiedzieliśmy się, że ktoś ją widział jak w sobotę wypadła z okna. Weronika w histerii, ja też się poryczałam jak nie wiem co. Ale wyobraźcie sobie, że w niedzielę poleciałam rano jej szukać, bo ten co ją widział powiedział że upadła (z 10 piętra!) po czym zerwała się i gdzieś poleciała. No i znalazłam ją - siedziała przy okienku piwnicznym, schowana za takim murkiem. Polecieliśmy do lekarza i okazuje się, że prócz poobijania nic jej nie jest.
Nic sobie nie złamała, żadne narządy wewnętrzne uszkodzone nie są. Dostała zastrzyk przeciwbólowy, antybiotyk i kroplówkę na wszelki wypadek, ale już wczoraj doszła do siebie na tyle, że... kombinowała jak tu wskoczyć na okno!
Cholery dostanę z tym kotem!