Nie wiem już co robić z samą sobą, nie wiem czy mam siłę dalej żyć i nie wiem jak żyć.
Zacznę od początku...
Ponad dwa lata temu wyjechałam do UK w pogoni za lepszym życiem, poznałam Daniela, po ponad roku związku wyszło szydło z worka, dziwnie kręciło mnie w brzuchu, test ciążowy no i bach dwie kreski, początkowy szok szybko zamienił się w radość, ponieważ mieszkamy ok 60 km od siebie, a ja miałam w miarę dobrą pracę , on również więc szybko podjęliśmy decyzję, miałam pracować ile dam radę i na ile zezwoli lekarz, a później czas zamieszkać razem. Mimo odlegości jaka nas dzieliła na każdą wizyte u lekarza chodziliśmy razem , razem słuchaliśmy bicia serduszka dzidziusia. I razem cieszyliśmy się gdy w końcu usłyszeliśmy '' it's a girl '' ogromna radość, mieliśmy mieć córeczkę, małą Amelkę. Mimo młodego wieku, ciąże znosiłam bardzo dobrze. 0 wymiotów,bóli i porannych mdłości.
Niestety radość trwała 7 miesięcy, 04.02.2013 roku wsiadłam w samochód, miałam jechać tylko do oddalonego o kilkanaście km Manchesteru na dworzec po Daniela i razem do lekarza, wizyta kontrolna. Niestety niesprzyjająca śnieżna pogoda, a do tego angielska wilgoć sprawiły, że straciłam panowanie nad kierownicą, uderzyłam w samochód osobowy i zatrzymałam się na drzewie. W ciężkim stanie trafiłam do szpitala. Lekarze nie rokowali dużych szans na przeżycie. Mogli uratować jedną z nas, zapytali Daniela kogo mają ratować, nie chciał ale wybrał. Ja żyję - Amelka nie.
Dzisiaj mijają dwa miesiące, powoli wracam do zdrowia, w dalszym ciągu w gipsie, ale fizycznie jest lepiej. niestety psychicznie nie. Siedzę sama w domu, wieczór jak wieczór, Daniel pracuję a mi spływają łzy po policzkach.
Nie potrzebuję kogoś kto powie, że będzie dobrze, że czas leczy rany. Ja potrzebuję kogoś kto wysłucha.
Nie powinnam mieć żalu do Daniela. Mam żal do siebie. gdybym się nie uparła i nie wsiadła do samochodu Amelka lada dzień byłaby z nami. . .
Zacznę od początku...
Ponad dwa lata temu wyjechałam do UK w pogoni za lepszym życiem, poznałam Daniela, po ponad roku związku wyszło szydło z worka, dziwnie kręciło mnie w brzuchu, test ciążowy no i bach dwie kreski, początkowy szok szybko zamienił się w radość, ponieważ mieszkamy ok 60 km od siebie, a ja miałam w miarę dobrą pracę , on również więc szybko podjęliśmy decyzję, miałam pracować ile dam radę i na ile zezwoli lekarz, a później czas zamieszkać razem. Mimo odlegości jaka nas dzieliła na każdą wizyte u lekarza chodziliśmy razem , razem słuchaliśmy bicia serduszka dzidziusia. I razem cieszyliśmy się gdy w końcu usłyszeliśmy '' it's a girl '' ogromna radość, mieliśmy mieć córeczkę, małą Amelkę. Mimo młodego wieku, ciąże znosiłam bardzo dobrze. 0 wymiotów,bóli i porannych mdłości.
Niestety radość trwała 7 miesięcy, 04.02.2013 roku wsiadłam w samochód, miałam jechać tylko do oddalonego o kilkanaście km Manchesteru na dworzec po Daniela i razem do lekarza, wizyta kontrolna. Niestety niesprzyjająca śnieżna pogoda, a do tego angielska wilgoć sprawiły, że straciłam panowanie nad kierownicą, uderzyłam w samochód osobowy i zatrzymałam się na drzewie. W ciężkim stanie trafiłam do szpitala. Lekarze nie rokowali dużych szans na przeżycie. Mogli uratować jedną z nas, zapytali Daniela kogo mają ratować, nie chciał ale wybrał. Ja żyję - Amelka nie.
Dzisiaj mijają dwa miesiące, powoli wracam do zdrowia, w dalszym ciągu w gipsie, ale fizycznie jest lepiej. niestety psychicznie nie. Siedzę sama w domu, wieczór jak wieczór, Daniel pracuję a mi spływają łzy po policzkach.
Nie potrzebuję kogoś kto powie, że będzie dobrze, że czas leczy rany. Ja potrzebuję kogoś kto wysłucha.
Nie powinnam mieć żalu do Daniela. Mam żal do siebie. gdybym się nie uparła i nie wsiadła do samochodu Amelka lada dzień byłaby z nami. . .