Ja swoje CC wspominam fantastycznie. Po kilkunastu godzinach porodu SN, kiedy Młody źle się wstawił w kanał, to było wybawienie.
Tak, moment wkłucia w kręgosłup jest nieprzyjemny, szczególnie, że trzeba się zgiąć mocno do przodu, ja miałam cesarkę na gorąco, więc znieczulenie podawano mi podczas skurczów i one bolały bardziej niż wkłucie.
Później nastąpiła błogość i cała operacja przebiegła szybko i przyjemnie. Mocno mnie wspierała pielęgniarka anestezjologiczna, która cały czas ze mną rozmawiała, tłumaczyła, wyjaśniała, ale nie pamiętam o co ją pytałam
CC miałam przed północą, zszyli mnie przed 1:00, o 1:30 byłam już na pooperacyjnej, pionizacja o 8:00 i uważam, że to był dobry czas, bo dziewczyny, które leżały dłużej niż ja gorzej zniosły pionizację.
Blizna mi się ładnie wygoiła. Przez 3 dni w szpitalu było kiepsko, bo to był czas początku pandemii i nie było opcji, aby ktoś z rodziny przyszedł do mnie. Natomiast w domu szybko doszłam do siebie.
Uważam, że bardzo dużo zależy od nastawienia. Ja miałam w głowie plan B jakim było CC, ale gdybym była nastawiona tylko na SN to byłabym nieszczęśliwa. Natomiast ja sobie mówiłam - nieważne jak, byle się Młody urodził zdrowo i bez powikłań.