Miałam cięcie w październiku.
Planowe (z wyboru). Rano (o 6) zjadłam śniadanie, do szpitala o godzinie 10, o 12 kroplówka i antybiotyk, cięcie o 13.
Znieczulenie podpajęczynówkowe, ukłucie nie bolało, bardziej bolało mnie naciskanie palcem na kręgosłup przez panią anestezjolog (ale ja jestem ogromnie wrażliwa na ból). Cewnik zakładany już po znieczuleniu - nie bolało. W czasie operacji nie czułam nic (chodź lekarz uprzedzał że np teraz mocniej szarpnie itp).
Po zejściu znieczulenia od razu ruszałam nogami (ruszalam nimi non stop przez 6h), nie chciałam przeciwbólowych i po 8 od operacji byłam pionizowana. Odczucia porównywalne do lekkich zakwasów na brzuchu, wstałam, wyprostowałam się i chodziłam od razu.
Przy zbyt szybkim wstawaniu było mi lekko niedobrze ale to wszystko - błędnik trochę wariował. Od razu po pionizacji zajmowałam się dzieckiem w 100% sama, bez bólu i większych problemów. Musiałam skupiać się i pamiętać o ranie i na nią uważać przy wstawaniu bo zwyczajnie o tym zapominałam...
Najbardziej ze wszystkiego bolał mnie bark
od wyprostowanej w czasie operacji ręki i kiepskiego oddychania. Ze względu na bark musiałam wziąć przeciwbólowe.
Na drugi dzień po operacji powiedziałam że tak to rodzić mogę i piątkę dzieci, nastawiałam się na trudne przeżycie (naprawdę moja odporność na ból jest tragiczna, stąd nie zdecydowałam się na poród SN bo bym zwyczajnie wpadła w panikę i stworzyła zagrożenie dla siebie i dziecka) a było naprawdę łatwo.