Witam,
Postanowiłam do Was napisać, bo nie mam komu się wygadać - na pewno nikt nie zrozumie mnie tak jak Wy.
Mam 22 lata, z narzeczonym jesteśmy 4 lata. Rok temu przechodziliśmy kryzys przez który się rozstaliśmy, ale czegoś nas to nauczyło i jesteśmy wciąż razem, jeszcze bardziej doceniając swoją obecność. Po zejściu się zaliczyliśmy tzw. "wpadkę". On cały w skowronkach, szczęśliwy, a ja pełna obaw, wątpliwości płakałam przez pierwsze miesiące ciąży. Szalejące hormony nie pomagały. Cała ciąża przebiegała u mnie jako próba odnalezienia się w nowej sytuacji i tego co mnie czeka. Nie czułam się przyszłą mamą, poczucie żalu powodowały myśli, że już nic nie będzie takie beztroskie jakie było, panicznie bałam się porodu. Nie byłam jednak tak całkiem obojętna - zdarzało mi się wzruszyć jak zobaczyłam serduszko, usłyszałam jak bije albo zobaczyłam maleństwo na usg - dziewczynkę. Starałam się przestawić całe swoje życie - zawsze o ciąży myślałam w perspektywie kilku lat do przodu, nie teraz. Najpierw chciałam skończyć studia, wyszaleć się, wziąć ślub i dopiero wtedy. Miałam rodzić naturalnie, co spędzało mi sen z powiek - strasznie się bałam, nie mogłam spać po nocach myśląc o tym. Po przyjeździe do szpitala po terminie okazało się, że mała się przekręciła w brzuchu i z racji położenia pośladkowego zapadła decyzja o cc. Może to dziwnie zabrzmi, ale nastawiałam się na "powitanie" maleństwa przez poród naturalny - coś co potrwa kilka godzin, przygotuje nas do tego spotkania... A tymczasem weszłam na sale operacyjną, położyłam się na stole i bezboleśnie po 10 min wyjęli mi noworodka z brzucha. W ogóle nie poczułam, że urodziłam - jakkolwiek to brzmi. Kilka h po porodzie byłam jednak szczęśliwa, widziałam jak narzeczony się cieszy i poczułam się spełniona - sama nie mam ojca i pomyślałam, że w końcu sama stworzę rodzinę.
Dzisiaj mijają 3 tygodnie od porodu. 3 dni od powrotu ze szpitala zostałam sama z małą, bo narzeczony wrócił do pracy, a ja ze stresu i strachu nad opieką nic nie jadłam, aż pojawiły się problemy z karmieniem piersią - po raz drugi, pierwszy raz był w szpitalu, kiedy mała wisiała na piersi po kilka h i płakała, a ja razem z nią. Czytałam o baby blues, ale to podobno ustępuje po 2 tyg. Jestem płaczliwa, czuję, że zamykam się w sobie coraz bardziej - gdy narzeczony wraca z pracy nie mam potrzeby nawet rozmowy z nim - a gdy pyta jak minął dzień odczuwam złość. Czuję się zamknięta w domu, z zazdrością słucham tego co dzieje się u znajomych, a sama czuję, że moim jedynym urozmaiceniem są wzorki na pampersach. Wiem - pomyślicie, że czego się spodziewałam - przecież dziecko to nie lalka. Ale przerosło mnie to. Czuję, że nie umiem się odnaleźć w tym macierzyństwie. Przeraża mnie myśl, że już nic nigdy nie będzie takie jak było, boję się, że straciłam już wolność. Myślałam, że po porodzie wszystko się zmieni - że zakocham się w małej od pierwszego wejrzenia, że z radością będę witać każdy nowy dzień z nią. A ja dalej nie czuję się mamą... Bardzo bym chciała żeby to się zmieniło.
Czy któraś z Was miała może podobnie?
Postanowiłam do Was napisać, bo nie mam komu się wygadać - na pewno nikt nie zrozumie mnie tak jak Wy.
Mam 22 lata, z narzeczonym jesteśmy 4 lata. Rok temu przechodziliśmy kryzys przez który się rozstaliśmy, ale czegoś nas to nauczyło i jesteśmy wciąż razem, jeszcze bardziej doceniając swoją obecność. Po zejściu się zaliczyliśmy tzw. "wpadkę". On cały w skowronkach, szczęśliwy, a ja pełna obaw, wątpliwości płakałam przez pierwsze miesiące ciąży. Szalejące hormony nie pomagały. Cała ciąża przebiegała u mnie jako próba odnalezienia się w nowej sytuacji i tego co mnie czeka. Nie czułam się przyszłą mamą, poczucie żalu powodowały myśli, że już nic nie będzie takie beztroskie jakie było, panicznie bałam się porodu. Nie byłam jednak tak całkiem obojętna - zdarzało mi się wzruszyć jak zobaczyłam serduszko, usłyszałam jak bije albo zobaczyłam maleństwo na usg - dziewczynkę. Starałam się przestawić całe swoje życie - zawsze o ciąży myślałam w perspektywie kilku lat do przodu, nie teraz. Najpierw chciałam skończyć studia, wyszaleć się, wziąć ślub i dopiero wtedy. Miałam rodzić naturalnie, co spędzało mi sen z powiek - strasznie się bałam, nie mogłam spać po nocach myśląc o tym. Po przyjeździe do szpitala po terminie okazało się, że mała się przekręciła w brzuchu i z racji położenia pośladkowego zapadła decyzja o cc. Może to dziwnie zabrzmi, ale nastawiałam się na "powitanie" maleństwa przez poród naturalny - coś co potrwa kilka godzin, przygotuje nas do tego spotkania... A tymczasem weszłam na sale operacyjną, położyłam się na stole i bezboleśnie po 10 min wyjęli mi noworodka z brzucha. W ogóle nie poczułam, że urodziłam - jakkolwiek to brzmi. Kilka h po porodzie byłam jednak szczęśliwa, widziałam jak narzeczony się cieszy i poczułam się spełniona - sama nie mam ojca i pomyślałam, że w końcu sama stworzę rodzinę.
Dzisiaj mijają 3 tygodnie od porodu. 3 dni od powrotu ze szpitala zostałam sama z małą, bo narzeczony wrócił do pracy, a ja ze stresu i strachu nad opieką nic nie jadłam, aż pojawiły się problemy z karmieniem piersią - po raz drugi, pierwszy raz był w szpitalu, kiedy mała wisiała na piersi po kilka h i płakała, a ja razem z nią. Czytałam o baby blues, ale to podobno ustępuje po 2 tyg. Jestem płaczliwa, czuję, że zamykam się w sobie coraz bardziej - gdy narzeczony wraca z pracy nie mam potrzeby nawet rozmowy z nim - a gdy pyta jak minął dzień odczuwam złość. Czuję się zamknięta w domu, z zazdrością słucham tego co dzieje się u znajomych, a sama czuję, że moim jedynym urozmaiceniem są wzorki na pampersach. Wiem - pomyślicie, że czego się spodziewałam - przecież dziecko to nie lalka. Ale przerosło mnie to. Czuję, że nie umiem się odnaleźć w tym macierzyństwie. Przeraża mnie myśl, że już nic nigdy nie będzie takie jak było, boję się, że straciłam już wolność. Myślałam, że po porodzie wszystko się zmieni - że zakocham się w małej od pierwszego wejrzenia, że z radością będę witać każdy nowy dzień z nią. A ja dalej nie czuję się mamą... Bardzo bym chciała żeby to się zmieniło.
Czy któraś z Was miała może podobnie?