@aisha272 - 3 miesiące to długo, rok tym bardziej. Współczuję. Cieszę się (i pocieszam również siebie) że wszystko minęło, a została tylko miłość.
@ANEK M - Zastanawiałam się nad tym - jak było kiedyś. Gdy nie było internetu, ani nawet literatury dot. tego stanu. Bardzo współczuję kobietom pozostawionym samym sobie z takim problemem. Takim, które nie miały wsparcia bliskich ani dostępu do wiedzy o Baby Blues, o depresji poporodowej, a jedyne na co mogły liczyć to społeczne potępienie.
Też mam poczucie, że wyjście z domu to strasznie wielkie przedsięwzięcie. Też nie wiem jak normalnie żyć.
Skoro Twoja depresja, a teraz nerwica, jest czymś, czego jesteś już świadoma, to czy nie myślałaś o tym, aby jednak zacząć leczenie? Może to w końcu pora, aby zadbać teraz o siebie?
@żabs - cieszę się, że napisałaś. Ogromnie wiele dla mnie znaczy to, że ktoś czuł się tak jak ja. Słowa “nie chcę mi się żyć” także padły z moich ust, przy akompaniamencie fontanny łez. Ja również z rozpaczą budzę się w nocy, gdy przemęczona i śpiąca znów słyszę jego wrzask.
A jednak udało Ci się odbić od tego dna i dzisiaj pomagasz również innym. Fajnie, że pomogło Ci też to forum.
Ile czasu minęło do momentu, gdy poczułaś miłość i szczęście zamiast frustracji i niechęci?
@rozmaryn - nie zazdroszczę. 5 lat to dużo. Dobrze, że w końcu się na to zdecydowałaś.
@andzelika87 - Fajnie, że z happy endem, ale szkoda, że jednak ucierpiało na tym życie osobiste. Ja też się strasznie tego boję, bo obecnie zbywam nawet propozycje odwiedzin od przyjaciółki. Wydaje mi się to za dużym przedsięwzięciem. Nie mam ochoty z nikim sie widzieć. Nawet nie wiem jak miałabym to zrobić.
Ja też mam ogromne oparcie w moim partnerze, on jedyny rozumie, nie ocenia, nie kwestionuje, pomaga, rozmawia.
Nie ukrywam też, że odzew na mój post na forum też wiele dla mnie znaczy.
Czy teraz, gdy dzieci są już starsze - nie myślałaś o tym, aby odszukać teraz czas dla siebie? Może jakaś terapia dla osób z problemami z nawiązywaniem relacji społecznych? Mam znajomych, którzy uczestniczyli w takich grupach. Pomogło.
@alexhi - Bardzo się cieszę, że się odezwałaś. Oczywiście nie cieszę się, że musiałaś przejść przez cały ten koszmar, ale cieszę się że kobiety zaczynają o tym mówić. A także egoistycznie - mi to po prostu pomaga, szczególnie, że czułam się bardzo podobnie.
Teraz jest o niebo lepiej, ale nadal jeszcze jestem na etapie mieszającej się czułości z atakami frustracji, agresji, wściekłości ze zmęczenia na jego wrzask. Też mam swoje na sumieniu.
Również powiedziałam kiedyś to samo - o tych lotach z okna/ balkonu, itp.
To, że nie spałaś rok jest przerażające. Ja wstaję do mojego w nocy 2 razy, a i tak tłumię w sobie wściekłość, gdy po karmieniu, przewinięciu, on znów nie śpi i jęczy, a ja muszę przez 45 minut bujać go na rękach i mruczeć mu do ucha, gdy sama padam już na pysk. Nie wiem jak bym przeżyła rok bez snu dłuższego niż 2h.
To coś, co ja usłyszałam dopiero od specjalisty - Muszę zadbać o siebie. Nieważne jak i kosztem czego - muszę spać, jeść i szukać jakichkolwiek chwil dla siebie, gdyż tylko wtedy będę w stanie zająć się właściwie swoim dzieckiem. Matka przemęczona, sfrustrowana, wycieńczona, a do tego z burzą hormonalną - to matka zła, agresywna, sfrustrowana. Tak dziecka nie da się uspokoić.
Wystarczyło dosłownie kilka razy przespać 2h za dnia, gdy mój facet zajmował się małym (lub gdzieś z nim wyszedł, nawet pojeździć autem) żeby odrobinę chwycić zmysły. Ale to dopiero początek…
Owszem - żadna nie napisze na FB, że ma ochotę wywalić wrzeszcącego bachora przez okno
To prawda. Mamy pewnego rodzaju love-terror. Obowiązek bycia zakochaną Matką Polką.
Mało się mówi o tym, że właściwie badania wskazują na to, że wystarczy poświęcić uwagę, być z dzieckiem tylko przez 1/3 czasu, gdy ono wrzeszczy, aby dawać mu poczucie bliskości i nawiązywać więź. Niekoniecznie CAŁY CZAS. Czasami musi sobie swoje zwyczajnie odkrzyczeć. W większości to nie żadna kolka, nie żadna realna potrzeba, a po prostu niewykształcony układ nerwowy, jakiś nieodgadniony dyskomfort, późniejsze zapętlenie i w efekcie histeria. Należy taką histerie wyciszać (bo sie dziecko nakręca, poci, zdziera gardło) , uspokajać, ale każda Babcia, Prababcia i wszelka inna “oświecona” powie, że “dziecko potrzebuje bliskości, ciepła”. Każda weźmie go na ręce i z pękającym kręgosłupem będzie go nosić, bujać, gadać… W większości przypadkow to nie działa. (Działa gdy dziecko jest spokojne i chcemy je uśpić.) Ale przecież “trzeba”. Inni zachodzą w głowę - że kolka, że brzuszek… często żaden brzuszek, a zwykłe zapętlenie, burza neuronowa i koniec. Jak to sprawdzić? Zastosować metodykę - zawinąć na burrito, krępując łapki i hamując atawistyczny odruch moro (lub kupić Woombie czy inny SwaddleMe), włączyć odkurzacz (tudzież suszarkę, aplikację, cokolwiek), wrzucić smoka i może jeszcze chwile pobujać - to wszystko razem często potrafi zatrzymać histerię i wówczas można próbować uśpić. To sprawdzona i zalecana metoda. Wydaje się oschłe, mechaniczne, ale co robić jak nic nie pomaga? Dać mu płakać, krztusić się godzinami?
W czasie, gdy dziecko jest w takiej histerii i tak nawet nie wie czy jesteśmy obok czy nie, bo nawet nie słyszy naszego głosu.
Jednak na własnej skórze widzę z jakim zgorszeniem się spotykamy, gdy stosujemy (coraz skuteczniej) wyczytane metody. “Że dziecko ogłuszamy, że głośno, że bez uczuć, że dziecko potrzebuje czułości, potrzebuje słyszeć bicie serca matki” i sratatata, mase innych bzdur.
Nic nie słyszy oprócz własnego wrzasku, czasami krzyczy tak, że nawet suszarka jest za cicho, nie mówiąc o moim sercu.
Ps. Ja też już usłyszałam, że przesadzam, histeryzuję, że to przecież MOJE DZIECKO. Kiedyś też marudziłam, że nie chce mi się iść do pracy. O losie, ile bym dała teraz za kawe przy komputerze :O
@murasaki - ja również od jutra zostaję sama w domu (po ponad miesiącu) i aż mnie w żołądku ściska na tą myśl. Razem z moim partnerem stanowimy udany tandem, ale sama? Cóż… najwyżej zjem śniadanie jak wróci z pracy :|
Ps. też mu troszkę zazdroszczę
@Nulini - to cenne co piszesz, gdyż u Ciebie ciąża wymarzona, zaplanowana jak w zegarku, miłość do dziecka od pierwszego wejrzenia, fale czułości, itd. A jednak później brak snu, wyczerpanie i przemęczenie zrobiły swoje.
Nigdy nie przypuszczałam, że brak snu i hormony mogą powodować aż takie zaburzenia w postrzeganiu rzeczywistości. Ja sama dostrzegam jak różne fale hormonów mnie zalewają, jak bezsensownie i gwałtownie wybucham, jak zmieniają się i jednocześnie zaskakują mnie moje reakcje. Wraz z kolejną godzina snu wszystko znów się zmienia i poprawia.
Niestety też męczą mnie myśli o tym co utraciłam. Kariera zawodowa, podróże, wyjścia, imprezy, wypady, pasje. Teraz i dla mnie pomysł wyjścia na spacer to stres, bo w każdej chwili może się obudzić i zacząć drzeć tak, że wypłoszy dżdżownice w parku. Czy wejść do sklepu? Lepiej nie…
Ps. Coraz częściej mam kontakt z kobietami, które wreszcie przyznają się do tego, że nie cierpią obcych dzieci
… i fajnie… w końcu babki przestają się tego wstydzić i nie uginają się pod presją bycia “dobrą kobietą”.
Pozdrawiamy!
@Paolaa07 - Bezsilność w płaczu dobija.
Nie zadręczaj się karmieniem MM. Ja też powoli o tym myślę, bo nienawidzę karmić naturalnie. Bardzo mi na tym zależało, w ogóle nie brałam pod uwagę karmienia MM. Same plusy karmienia piersią. Dla nas obojga. Ale przez pierwsze tygodnie miałam rany, krwawe rozdarcia, potem sutek prawie się oderwał. Zaleczyłam to, muszle, kremy, wietrzenie… A mimo to karmienie nadal mnie boli. Jest tak nieprzyjemne i bolesne, że na myśl o kolejnym karmieniu robi mi się po prostu niedobrze z nerwów. Mały przystawiany jest prawidłowo, cycek zdrowy, wszystkie teorie już przerobione, a ja cierpię. Kombinuję z laktatorem, karmię piersią, która mniej boli, potem znów zamieniam po kilku dniach, gdy ta gryziona znów dokucza bardziej.
Na dodatek wszyscy mądralińscy ciągle dopytują czy może powodem płaczu małego nie jest to, że jest po prostu głodny?
Jak to słyszę, to mam ochotę gryźć. Młody przybiera na wadzę więcej i szybciej niż powinien, mam sporo pokarmu, przystawiam go na dłużej niż te 7-10 minut, a ja ciągle słyszę te aluzje. Pediatra też orzekł, że głodny to on na pewno nie jest, ale po raz kolejny - mamy, babcie, ciotki - wszyscy wiedzą zawsze lepiej.
Zastanów się czy to na pewno kolki. Ta sugestia pada zawsze i od wszystkich, gdy dziecko płacze i nie ma powodu. Naszemu też wmawiano kolki, guzik prawda. Jakimś sposobem po zawinięciu, odkurzaczu i smoku kolka mija jak ręką odjął. W aucie na dziurawej drodze też kolka jakoś nie męczy. Bierze leki na kolkę, pro-forma. Nic to nie daje, bo to żadna kolka tylko ryk… Który po prostu będzie.
Wiesz, że tylko około 10% dzieci, o których mówi się, że mają kolkę, realnie MAJĄ KOLKĘ jelitową?
Na zwykły rozwojowy ryk mówi się teraz potocznie “kolka”.
No chyba, że mały ma zaparcia po MM. To akurat możliwe.
Tak czy owak, nie dawaj się LAKTO-TERROROWI !
Jest to zjawisko bardzo prawdziwe - ja też czułabym się bardzo oceniana gdybym zrezygnowała z KP. Łącznie ze mną samą
* * *
Wstałam dzisiaj rano i myślałam, że znów będę dzisiaj w dołku. Znów krzyczało mi w głowie - “nie dam rady, nie chce, nie mogę, błąd! błąd!” …
Ale mały dzisiaj rano po karmieniu pół godziny nie krzyczał. Leżał, machał łapkami, wydawał jakieś śmieszne dźwięki… i minęło. To rzadko mi się zdarzało… Uspokoiłam się. Patrzyłam na niego z uśmiechem. Poźniej oczywiście płakał, krzyczał, pluł smoczkiem, kopał, ale tym razem pozwoliłam mu to robić. Byłam obok niego, służyłam ręką, dźwiękiem, ale pozwoliłam mu płakać. Popłakał 45 minut, przestał, zasnął. Świat się nie zawalił.
Mimo kilku wybuchów płaczu, złości, mam wrażenie, że chwytam kontrolę. Przynajmniej dzisiaj.
Od myśli samobójczych, niechęci do syna i siedzenia w kącie z daleka od dziecka - to duży postęp.
Teraz jeszcze tylko muszę dowiedzieć się jak dalej normalnie żyć…