Szkoda, że taki temat nie powstał 6,5 roku temu...
Moja ciąża była zaplanowana co do miesiąca, byłam 5 lat ze swoim facetem i podjęliśmy decyzję, że nie ma na co czekać, tylko działać (nie byliśmy małżeństwem, oboje studiowaliśmy, nie mieszkaliśmy razem).
Ciąża książkowa, badania idealne, wszyscy lekarze stwierdzali jednoznacznie "pani jest do tego stworzona".
Nawet poród idealnie zaplanowany (dzień po terminie, bo termin wypadał w niedzielę, a "nie chciałam" niedzielnego dziecka, więc urodziłam w poniedziałek).
Tylko u mnie poród sn...
Później fala miłości, tulenie, całowanie, karmienie, w szpitalu nie spałam, bo patrzyłam na Młodą i napawałam się miłością - pierwszy błąd.
Matki z sali rodziły w tym samym czasie, co ja i ochoczo skorzystały z opcji pierwszej nocy bez dziecka - obie chrapały jak lokomotywy, a ja całą noc czuwałam ze ssakiem przy piersi; następnego dnia one wyspane trajkotały bez przerwy, więc znów oka nie zmrużyłam, koszmar trwał 3 doby.
Powrót do domu, euforia, wizyty rodziny, zachwyty, było fajnie.
Ale później wszystko wróciło do nowej normy, mąż na uczelni, później w pracy, a ja nagle z bardzo aktywnej, rozrywkowej i towarzyskiej osoby stałam się kurą zamkniętą w klatce, do tego Córka potrafiła się całe dnie drzeć, tak, jak Twój Synek, spacery to był ciągły stres, czy się zaraz nie obudzi i nie zacznie drzeć...
Nie zliczę przepłakanych dni, nie zliczę awantur z mężem (o to, że on ma życie towarzyskie, wychodzi do ludzi, a ja sama z drącym się dzieckiem w domu, wiedziałam, że przed nami ucieka, przerwy w zajęciach spędzał u kumpli, a nie z nami, było ciężko...), chodziłam jak zombie, nic mnie nie cieszyło, wybuchałam bez powodu, wyżywałam się na wszystkim i na wszystkich wkoło, oczywiście nikt mnie nie rozumiał i koło się zamykało.
Ciągle myślałam tylko o tym, co straciłam, beztroskę, brak odpowiedzialności, spontaniczność, skończyły się spotkania ze znajomymi, imprezy, wyjazdy, całe życie nagle podporządkowane dziecku...
Zaczęłam się nawet rozglądać za pomocą, szukałam psychologów, terapeutów, ale ostatecznie do nikogo nie poszłam, bo moim lekarstwem na całe zło był powrót do pracy - Córka miała rok i miesiąc jak oddałam ją do żłobka i uciekłam do ludzi.
Od tamtego momentu wszystko się zmieniło, po drugim porodzie już nie miałam baby bluesa, chociaż Syn nie spał w nocy przez rok i przez pierwsze 3 miesiące miałam myśli samobójcze, znów morze wylanych łez, ale już nie przez hormony, a przez niewyspanie.
Ja sobie poradziłam sama, bo zawsze miałam twardą dupę, ale ile jest kobiet, które nie są tak silne i nie radzą sobie z tymi cholernymi hormonami...
I ja też nie lubię cudzych dzieci, jak słyszę płacz obcego dziecka to mnie szlag trafia, a mimo to za moje Dzieci oddam życie i kocham je tak, że czasem brak mi tchu...
P.S. - jedną z najgorszych tortur jest pozbawianie człowieka snu, więc co się dziwić, że kobiety przemęczone tak się zachowują i czują