Elferyaa
Fanka BB :)
- Dołączył(a)
- 7 Lipiec 2022
- Postów
- 1 683
Cześć. Post będzie długi, z góry dziękuję wszystkim, które wytrwają do końca.
16.05 OM, cykle miałam zawsze nieregularne przez niedoczynność tarczycy, Hashimoto i insulinooporność. Zaczęliśmy starać się o dziecko w tym właśnie cyklu, ale na spokojnie, bez większych oczekiwań - co będzie to będzie.
17.06 test ciążowy, powtórzony jeszcze dwukrotnie. Wszystkie pozytywne, radość niesamowita, nie wierzyliśmy, że uda nam się tak szybko.
18.06 wizyta u ginekologa, potwierdzenie próby ciążowej. Pochwaliliśmy się rodzicom i rodzeństwu. W międzyczasie nasz ślub i wesele, starałam się nie przeciążać, ale stres i masa przygotowań była nieunikniona.
06.07 wróciliśmy do ginekologa. Brak bijącego serduszka, choć według OM już powinno się pokazać. Jak pisałam, cykle nieregularne, zatem daliśmy sobie jeszcze czas, bo może ciąża młodsza. Miałam wszystkie objawy ciążowe.
13.07 kolejna wizyta...serduszka dalej brak. Na USG widoczne dwie struktury, niejednoznaczne, doktor powiedział że oglądał wiele ciąż i ta wygląda nieprawidłowo. Pojechaliśmy do innego miasta na konsultacje z innym doktorem, który niestety powiedział nam to samo. Zostawił iskierkę nadziei, proponując bhcg co 48h, żeby sprawdzić przyrost. Ja byłam już strzepkiem nerwów.
14.07 pierwsza beta, 16.07 druga. Przyrost 4,5% - zatem już wiedzieliśmy na pewno, że ciąża przestała się rozwijać.
18.07 powrót do mojego ginekologa, umówienie się na zabieg łyżeczkowania...
22.07 szpital. Łyżeczkowanie, wypis do domu. Na drugi dzień czułam się dobrze, pozwoleń sobie na zakupy budowlane do nowego domu...i tutaj zaczął się mój koszmar. Po powrocie do domu niewyobrażalny ból, gorączka 38,5 stopnia nie do zbicia. Zaczekałam do wieczora, niestety nic nie mijało - telefon do doktora, dostałam receptę na silne leki przeciwbólowe i antybiotyk. Kolejne 2 dni były dla mnie bardzo ciężkie, zarówno fizycznie jak i psychicznie.
25.07 kolejna wizyta, okazało się, że został jeszcze kawałek kosmówki w macicy...dostałam dwie tabletki arthrotec, aby się samodzielnie oczyścić.
27.07 powrót na kontrolę...niestety tabletki nie zdały egzaminu, nadal zostały pozostałości w macicy. Umówienie na kolejny zabieg.
29.07 szpital - kontrolne usg, niestety dalej konieczne jest łyżeczkowanie. Ja byłam już na granicy wytrzymałości...Zostałam wypisana po zabiegu na wieczór, wróciłam do domu z płaczem..nie dość, że straciłam swoje upragnione dziecko, to jeszcze tak dużo problemów..
Od tamtego czasu minęły dwa tygodnie. W międzyczasie byłam na kontroli, doktor uspokoił mnie, że macica jest już czysta. Kazał czekać na miesiączkę, uspokoił, że wszystko teraz będzie dobrze. Niestety nadal nie jest! Przez te dwa tygodnie cały czas miałam delikatne plamienia i krwawienia, na wieczór zawsze ból podbrzusza - pomagałam sobie termoforem i tabletką. Jednak od trzech dni, to co się dzieje, to jest horror. Okropne krwawienia, skrzepy wielkości wątróbki, dziś rano przeciekłam po 5minutach, dosłownie kąpiąc. Nie mam już sił psychicznych ani fizycznych, jestem osłabiona i wyczerpana tym wszystkim. Nie wiem co robić, szukam innego specjalisty, ale mój doktor był polecany przez wszystkie znane mi kobiety w moim mieście..
Jestem załamana, jest to typowy żal post, ale może któraś z was miała podobne przeżycia? Czy te krwawienia po dwóch tygodniach od ostatniego zabiegu są normalne?
16.05 OM, cykle miałam zawsze nieregularne przez niedoczynność tarczycy, Hashimoto i insulinooporność. Zaczęliśmy starać się o dziecko w tym właśnie cyklu, ale na spokojnie, bez większych oczekiwań - co będzie to będzie.
17.06 test ciążowy, powtórzony jeszcze dwukrotnie. Wszystkie pozytywne, radość niesamowita, nie wierzyliśmy, że uda nam się tak szybko.
18.06 wizyta u ginekologa, potwierdzenie próby ciążowej. Pochwaliliśmy się rodzicom i rodzeństwu. W międzyczasie nasz ślub i wesele, starałam się nie przeciążać, ale stres i masa przygotowań była nieunikniona.
06.07 wróciliśmy do ginekologa. Brak bijącego serduszka, choć według OM już powinno się pokazać. Jak pisałam, cykle nieregularne, zatem daliśmy sobie jeszcze czas, bo może ciąża młodsza. Miałam wszystkie objawy ciążowe.
13.07 kolejna wizyta...serduszka dalej brak. Na USG widoczne dwie struktury, niejednoznaczne, doktor powiedział że oglądał wiele ciąż i ta wygląda nieprawidłowo. Pojechaliśmy do innego miasta na konsultacje z innym doktorem, który niestety powiedział nam to samo. Zostawił iskierkę nadziei, proponując bhcg co 48h, żeby sprawdzić przyrost. Ja byłam już strzepkiem nerwów.
14.07 pierwsza beta, 16.07 druga. Przyrost 4,5% - zatem już wiedzieliśmy na pewno, że ciąża przestała się rozwijać.
18.07 powrót do mojego ginekologa, umówienie się na zabieg łyżeczkowania...
22.07 szpital. Łyżeczkowanie, wypis do domu. Na drugi dzień czułam się dobrze, pozwoleń sobie na zakupy budowlane do nowego domu...i tutaj zaczął się mój koszmar. Po powrocie do domu niewyobrażalny ból, gorączka 38,5 stopnia nie do zbicia. Zaczekałam do wieczora, niestety nic nie mijało - telefon do doktora, dostałam receptę na silne leki przeciwbólowe i antybiotyk. Kolejne 2 dni były dla mnie bardzo ciężkie, zarówno fizycznie jak i psychicznie.
25.07 kolejna wizyta, okazało się, że został jeszcze kawałek kosmówki w macicy...dostałam dwie tabletki arthrotec, aby się samodzielnie oczyścić.
27.07 powrót na kontrolę...niestety tabletki nie zdały egzaminu, nadal zostały pozostałości w macicy. Umówienie na kolejny zabieg.
29.07 szpital - kontrolne usg, niestety dalej konieczne jest łyżeczkowanie. Ja byłam już na granicy wytrzymałości...Zostałam wypisana po zabiegu na wieczór, wróciłam do domu z płaczem..nie dość, że straciłam swoje upragnione dziecko, to jeszcze tak dużo problemów..
Od tamtego czasu minęły dwa tygodnie. W międzyczasie byłam na kontroli, doktor uspokoił mnie, że macica jest już czysta. Kazał czekać na miesiączkę, uspokoił, że wszystko teraz będzie dobrze. Niestety nadal nie jest! Przez te dwa tygodnie cały czas miałam delikatne plamienia i krwawienia, na wieczór zawsze ból podbrzusza - pomagałam sobie termoforem i tabletką. Jednak od trzech dni, to co się dzieje, to jest horror. Okropne krwawienia, skrzepy wielkości wątróbki, dziś rano przeciekłam po 5minutach, dosłownie kąpiąc. Nie mam już sił psychicznych ani fizycznych, jestem osłabiona i wyczerpana tym wszystkim. Nie wiem co robić, szukam innego specjalisty, ale mój doktor był polecany przez wszystkie znane mi kobiety w moim mieście..
Jestem załamana, jest to typowy żal post, ale może któraś z was miała podobne przeżycia? Czy te krwawienia po dwóch tygodniach od ostatniego zabiegu są normalne?