reklama
Forum BabyBoom

Dzień dobry...

Starasz się o maleństwo, wiesz, że zostaniecie rodzicami a może masz już dziecko? Poszukujesz informacji, chcesz się podzielić swoim doświadczeniem? Dołącz do naszej społeczności. Rejestracja jest bezpieczna, darmowa i szybka. A wsparcie i wdzięczność, które otrzymasz - nieocenione. Podoba Ci się? Wskakuj na pokład! Zamiast być gościem korzystaj z wszystkich możliwości. A jeśli masz pytania - pisz śmiało.

Ania Ślusarczyk (aniaslu)

  • Czy pomożesz Iwonie nadal być mamą? Zrób, co możesz! Tu nie ma czasu, tu trzeba działać. Zobacz
reklama

opowiesci wrzesniowek z porodowek -BEZ KOMENTARZY

Historia Kerny:-)

1 września ściagnęli mi szew i gratisowo zostawili w szpitalu na obserwacji. Wszyscy liczyli na to, że urodzę lada dzień. Okazało się to troszkę bardziej skomplikowane. Środa, czwartek i piątek minęły bez skurczów i w miarę spokojnie. Babki na sali były superowe, więc krótko mówiac super się bawiłyśmy;-)W sobotę okazało się, że mam bardzo dużą utratę białka i lekarz zostawił mnie w szpitalu bo obawiali się zatrucia ciążowego. Wekend minął i w poniedziałek na obchodzie ordynatorka powiedziała, że dziś muszę rodzić, bo obawiają się zatrucia i stanu przedrzucawkowego. do tego moja hemoglobina dawała wiele do życzenia:sorry2:
Zrobili usg, na którym waga małej wychodziła na 3600g, przepływy i wsio było dobre więc byłam gotowa do porodu.
O 11 rano podpięli mnie pod oxy i zaraz zjawił się M:-) Ucieszył się, że w końcu będzie po i dzielnie pomagał mi znosić skurcze, skakać na piłce itd. O 11.15 moja ginka przebiła mi pęcherz żeby przyspieszyć całą akcję.Ok. godziny 14 ja już powoli nie dawałam rady ze skurczami i poprosiłam o badanie. Z 4cm zrobiło się aż 5:szok: A szyjka twarda i nie puszcza. dostałąm zastrzyk i czekaliśmy, żeby szyjka w końcu zmiękła. Mimo bardzo silnego bólu i skurczy jeden po drugim znalazłam sposób. Gdy bolało, wyobrażałam sobie tą śliczną główkę i nosek..i oczka...i uszka które zaraz zobaczę. Dużo mi to pomogło.
Skurcze nasilały się i stały się nie do wytrzymania ok. godz.15 a rozwarcie dopiero na słabe 7:wściekła/y:
Przed 17 miałam silne skurcze parte i zakaz parcia bo dopiero jest 8cm. A ja już wychodziłam z siebie. Na szczęście były super położne które pomagały mi walczyć i oddychanie pomagało. W końcu rozwarcie i zaczął się poród. Jeden skurcz, drugi, trzeci i dopiero wyszła główka..kolejny skurcz i nic, następny i znowu nic nie wychodzi. Personel zgłupiał i nie wiedział co robić bo ja już nie mogłam mocniej a barki zaklinowały się. Przybiegły kolejne położne i zaczęły wypychać małą z brzucha wciskając mi łokcie w żołądek. Doszło do mnie, że coś nie jest tak. Dwie babki skakały mi po brzuchu a ja parłam na ślepo...niech się dzieje co chce. Niestety nie obyło się bez wyciagania małej też siła. Ale w końcu wyskoczyła klusia która okazało się ważyła 4200:szok: 55cm o godzinie 17.20.Dostała tylko 7pkt bo była bardzo wymęczona i miała ogólną wiotkość ciała..nie płakała. Z M zaczęliśmy panikować że coś jest nie tak, bo nawet nie dali mi jej na brzuch...nawet nie pokazali. Dostałam znieczulenie i po zszyciu przywieźli mi małą a my poryczeliśmy się jak małe dzieci ze szczęścia. Od razu przystawiłam ją do piersi i poczułam te cudowne usteczka ciamkające cyca. Oj długo płakałam i wszystkie zdjęcia z porodówki mam zapłakane..ale to łzy szczęścia:-) Położne pogratulowały, bo mimo wszystko dałam radę.
Laura była ze mną już cały czas i ciągle spała z cycem w buźce:-)Tak jej zostało do dzisiaj.
 
reklama
Opis mojego porodu.
Weekend był laytowy, zadnych oznak, zwykłe zmęczenie ciażowe i bezsenność. w niedziele wieczorem moi rodzice byli u nas na kolacji. Tata mówi,że mam jakis "inny brzuch" niz jak widzielismy sie ostatnio w piatek, ja sie smieje, ze niemozliwe, przeciez jest duzy,a pewnie jeszcze urósł teraz. Około 22. po wyjsciu Rodziców ogladamy z T. film. Koło północy przekładając sie na kanapie z boku na bok poczułam lekkie PYK...i kiedy poszłam do toalety, na papierze pojawił sie różowawy sluz, a majtki były mokre...zmieniłam bielizne i wróciłam do pokoju ogladac dalej film,ale nim doszłam do salonu poczułam lekkie CHLUST... Wody zaczynały odchodzić. O już? pomyslałam...ale dziwne uczucie...
Był juz poniedziałek 6.09 godzina 0.30
1.00 kładziemy sie spac i nastawiam komórke na stoper, by wychwycic częstośc skurczy, bo cos tam lekko skurczowego poczułam
1.17 pierwszy mocniejszy skurcz,T. spi cisza...
1.30 drugi dosyc silny, T. spi, ja zaczynam kumać,że jest regularnie, wiec szybka kapiel
1.46 mooocny skurcz, budzę T. dzwonie po Mame, by przyjechała do córki ja pilnowac
1.56 moooccnooo, rozkreca sie juz co 10 minut
2.08 jest juz Mama a my wyjeżdzamy do szpitala oddalonego o 18 km
2.18 skurcz
2.30 dojeżdzamy do Ustki na porodówkę
2.45 przyjmuja mnie na IP , wywiad, papiery, skurcze coraz mocniejsze, wody ciągle się sączą, słuchanie tętna maluszka, kazali sie przebrać, badanie i rozwarcie na 5 cm
3.20 jadę na blok porodowy, nie ma żadnej rodzącej, personel rozczechrany i zaspany, ale bardzo sympatyczna połozna, dziewczyna niewiele starsza ode mnie. Sala do porodu rodzinnego jest sliczna, ma duzo bajerów, ale nie zdazyłam ich nawet dotknać, chodze tylko po tym pokoiku, raz zrobiłam przysiad przy barierce,a maz postawił walizke na kanapie
3.30 wołaja mnie na ktg, kłada bokiem na łózko porodowe ,podpinają sprzęt i mówią, że mam tak leżec 45 minut i słuchac tętna, wiec leze i sluchamy, skurcze coraz mocniejsze, krecę pupą tak boli, T. trzyma mnie za rękę, dodaje otuchy, oddycham rytmicznie i równo
3.40 niespodziewany okrzyk wyrywa mi sie z gardła, połozne przylatują, a ja mówie ze to już! One jak ze juz? Przeciez KTG jeszcze leci!Ale bada mnie i krzyczy "jest 10 cm - rodzimy, szybko na plecy, nogi szeroko! Początkowo nie umiem przeć, silne skurcze mięsni nóg nie pozwalaja mi ich maksymalnie rozchylić, trzymaja mi kolana z obu stron, kilka razy każa przec, ja nie mogę, ale oddycham równo, staram sie nie krzyczec, by nie tracic sił, jedna połozna wyczuła mnie lepiej i mowila tylko, ze mam przec sama kiedy poczuje chęć parcia, więc od teraz słucham tylko jej a nie tamtych dwóch, nabieram powietrza,zaciskam dłon na ręce męża........zamykam oczy i prosze Boga o pomoc
3.55 widać główkę
4.05 mocny party i Wiktor rodzi się! Widzę go na pępowinie między moimi nogami, ma sliczne fałdki i mocno płacze, strasznie głosno! Patrzymy na siebie, łzy szcześcia, czułe słowa, dostaje go na piersi,uspokaja sie, jest taki cieplutki...
Jest godzina 4.12...
(a napisali,że urodzony o 4.15, bo dopiero przyleciały z noworodkowego...)
zabieraja go na mierzenie i warzenie, dostaje 10 pkt Apgar,cały czas głosno ryczy, ja rodze łożysko, krocze nic nie pekło, jedynie kosmetyczne szwy,lekkie otarcia, nic więcej
Przewoza nas na sale poporodową na 2 godzinki, kropelkami siary karmie malego,robimy zdjecia, dzwonimy do przyjacioł i rodziny.
Potem jadę z malym na salę ogólną.
Pobyt w szpitalu przez 2 doby,potem do domku.
 
Moja historia :)
30.08.2010 o godzinie 6 juz bylam na nogach przez nerwy, skurcze i wszystko razem a i trzeba bylo dodatkowo sprawdzic tzn torby czy sa dobrze spakowane...okolo 7 pojechalismy do Gdanska na kliniczna poniewaz o 8 mielismy sie stawic na porodowce aby sie przygotowac ( te wywiady lekarskie i cala reszta trwala jakies 2 godziny) do porodu okolo 9 podlaczyli mi KTG i zalozyli cewnik (bleh okropne uczucie ale bez niego ani rusz po) ....... okolo 9.30 pobrali mi krew i przewiezli na sale operacyjna meza zostawili z tylu z mama a mnie podlaczali do roznych urzadzen..... Opieka fantastyczna na sali,wszystko po kolei mi wytlumaczyli -od zalozenia wenflonu po znieczulenie. W momencie podania znieczulenia bol taki jak przy pobieraniu krwi no moze troszke bardziej rozpierajacy ale nie taki jakiego sie spodziewalam....... anastezjolog zartowal sobie ze jego uklucie bedzie podobne do bolu przy robieniu mojego "motylka" tatuazu :) a ja skomentowalam ze byl mniejszy jednak efekt tez powalajacy bo odrazu przestalam czuc dolna partie ciala :).... przed 10ta sie zaczelo. Wedlug M i mojej tesciowej wszystko trwalo jakies 10 minut dla mnie trwalo wieki.... chwila nasluchiwania na ten piekny dzwiek i ooo..... jest Wiktoria na swiecie godzina 10.02 taka malutka taka umazana dalam jej caluska w policzek i ja zabrali na wazenie
Kolejna chwilka wyczekiwania na krzyk iii......... jest maly Oli tez krzyczy ... jaka to byla ulga slyszec je. Na minutke polozyli go na piersi dalam mu caluska i takze go zabrali..... a mnie zaczeli zszywac. Jakie dziwne uczucie kiedy je wyciagali z brzucha jakby mnie ktos rozszarpywal ale piekne to wszystko.
Po zalozeniu szwow zawiezli mnie na sale pooperacyjna tam lezalam do 22 maluszki lezaly chwilke w lozeczkach ze mna a ja niestety nie moglam ich wziasc przytulic dostalam je dopiero nastepnego dnia okolo 11 Pieknosci moje az nie moglam uwierzyc ze sa moje i ze jeszcze wczoraj byly w brzuszki a teraz sa juz ze mna.
Ogolnie pobyt w szpitalu koszmar odradzam rodzenie tam, niestety opieki zadnej gdyby nie moja rodzina i M nie wiem jakbym dala rade.... w 5 dobie wystapila jeszcze zoltaczka u Oliwierka i sama musialam go naswietlac ale co zle to za nami i nie chce niczego pamietac po za piekna chwila na sali operacyjnej :))))
 
Ostatnia edycja:
No to ja tak na szybko póki mały śpi, wybaczcie jak składnie i ładnie nie będzie ;)

Co do porodu to był zaskoczeniem dla mnie i mojej rodziny.
Pojechaliśmy rano do szpitala bo termin upłynął, położne super miłe przyjęły mnie tylko lekarz miał objekcje że po co przyjechałam, że jest czas jeszcze do przeterminowania itp. No ale inny mnie zbadał i okazało się że miałam już 4 cm rozwarcia
icon_smile2.gif
Lecz skurczy za bardzo ktg nie pokazało
icon_rolleyes.gif
ale przy badaniu pomasował szyjkę i po około 2 godzinach odszedł mi czop, skurcze były takie co 7-8 minut tylko niebolesne (takie jak miałam w domu) więc zjadłam obiad, pooglądałam tv i pokimałam z nudów
icon_lol.gif
Później przyszedł lekarz i powiedział że rano kroplówkę dostanę. Maksiu stwierdził, że kroplówki nie chce i około 17 miałam skurcze co 4 minuty takie bardziej miesiączkowe i regularne. Zawiadomiłam położną, przyniosła piłkę - od razu lepiej mi było. Po 18 miałam skurcze co 2 minuty i kazałam dziewczynie z łóżka obok zawołać położną, ta przyszła i kazała przyjść na fotel do badania - już z dojściem do pokoju miałam problem bo skurcze były bolesne. Zbadała i było 7 cm i szybko na porodówkę, kazałam im ustawić tak krzesło porodowe żebym mogła siedzieć i w pozycji kwiatu lotosa wbijając sobie przy skurczach paznokcie w łydki myślałam o łące, kwiatkach i motylkach lub szumie fal morskich i zachodach słońca
icon_razz.gif
Starałam się nie myśleć o bólu, zadzwoniłam po męża przyjechał z pracy w szoku
icon_razz.gif
I za chwilke miałam już parte
icon_smile2.gif
Położne miałam cudowne, po prostu miód
icon_smile2.gif
Po kilku partych (dodam że na jednym wdechu każdy party aż położna się dziwiła że daję radę) wyskoczył Maksio
icon_smile2.gif
Reszta to już pikuś był
001.gif
Czyli w sumie od pierwszych skurczy w 2,5 godziny się uwinęłam
001.gif

Mąż oczywiście skwitował, że znów na pół godziny zdążył
icon_razz.gif
I że aż się mnie bał jak patrzył z jakim zacięciem prę
icon_cool.gif

Dodatkowy atut urodziłam bez nacięcia i chodziłam jak młoda wyga
001.gif
Nie popękały mi naczynka na twarzy, no dosłownie nic a nic, nawet brzuch za bardzo nie wisiał
icon_wink.gif
Także ten poród i w ogóle cała ciąża mi służyły
001.gif
 
To ja też opiszę mój poród chociaż nie wiem jak to wyjdzie bo mały pewnie zaraz obudzi się na jedzonko :-)
Niestety to nie będzie historia ku pokrzepieniu serc bo mój poród był naprawdę straszny chodź jego pierwsza faza trwała "tylko" 3h 20 min. a 2 faza 20 min. :-( mały urodził się duży a ja nie jestem za "wielka" i zbyt szeroka w biodrach a położna upierała się przy porodzie naturalnym...
Wszystko się zaczęło się we wtorek 07.09.2010 rano czułam się naprawdę świetnie, miałam zgłosić się do poradni K na KTG, poszłam bez jakichkolwiek bóli... po podłączeniu do KTG się zaczęło- najpierw spokojnie, bez większego bólu skurcze co 5 minut i pomyślałam sobie że jeżeli to są bóle porodowe to ja mogę rodzić nawet teraz... po godzinie leżenia już nie było tak kolorowo- bolało i to bardzo a to dopiero były przepowiadające. Po KTG zbadał mnie lekarz, stwierdził rozwarcie na jeden palec od strony krzyżowej, spojrzał na KTG i kazał przyszykować się i jechać na IP do szpitala. Powiedział przy tym że jak dzisiaj nie urodzę to jutro podłączą mi kroplówkę żebym się nie męczyła (na drugi dzień on miał mieć dyżur)
I tu zaczyna się historia szpitalna: pojechałam na IP oczywiście stosy papierów do wypełnienia a mnie boli coraz bardziej ale wreście dotarłam na odział położniczy i od razu mnie wzięli na porodówkę i podłączyli KTG i to była masakra- skurcze były regularne częste długie i bolące.. co chwile ktoś mi sprawdzał rozwarcie a tam jak było tak jest :-( nic się nie ruszało więc postanowili że mnie odłączą od KTG i kazali chodzić... myślałam że się ze**am z bólu co jakiś czs sprawdzali rozwarcie a tam nic :-( zrobili mi USG na którym wyszło że mały będzie miał 3750 g i co chwilę sprawdzali jego tętno. Około 16-tej na KTG rysowały się już takie skurcze że położne się dziwiły że jeszcze nie rodzę- zabrakło im skali- były częste i długie więc zawołali lekarkę żeby decydowała co dalej robić... ta stwierdziła że jeżeli mi dadzą kroplówkę na przyspieszenię to będę się męczyła całą noc więc dali mi coś na wyciszenie. Zjadłam i przespałam może kilka godzin (nawet jak by mnie nie bolało to nie wiem czy dałabym radę przespać więcej bo co jakiś czas mnie połączali pod KTG). Rano na obchodzie lekarze zdecydowali że dzisiaj urodzę tylko oni wykonają jakiś planowany zabieg i podłączą mi oksy (w sumie nie wiem po co bo skurcze były a rozwarcia niet)... podłączyli mi kroplówkę nawadniającą i naprawdę się zaczęło- skurcze były okropne (a ja głupia myślałam że gorzej być nie może) no i w tym momencie na porodówkę przywieźli kobietę rodzącą ze znacznym rozwarciem bez wód i bez skurczów a u nas na porodówce jest tylko 1 łóżko i jedna położna więc zapadła decyzja że ja jeszcze sobie poczekam i przewieźli na salę przedporodową :-( a tamtej podłączyli oksy w sumie to szybko się uwinęła bo o 11-tej urodziła a ja w tym czasie z bólami i kroplówką latałam jak głupia między łóżkiem a WC...no i w końcu przyszła moja kolej- porodówka, KTG i znowu ta sama bajka skurcze są rozwarcie nie więc położna wzięła się za masaż szyjki- w tym momencie myślałam że skoczę i ją uduszę- dosłownie ale w końcu po jakimś czasie słyszę są 2 palce i mi ulżyło bo w końcu coś się zaczęło i pytam się przy jakim rozwarciu rodzimy a ona mówi- 10 a ja znowu się załamałam na szczęście lekarz był bardzo miły i pozwolił żeby rodziła ze mną moja ciocia- pielęgniarka (u nas w szpitalu nie ma warunków do porodów rodzinnych) i powiem szczeże że gdyby nie ona to zatłukłabym tą położną... lekarz stwierdził że jak w przeciągu 20 min. się nie ruszy to robimy cc jak to usłyszałam to skurcze momentalnie osłabły- były rzadsze i mniej bolące...

resztę historii dopiszę później bo mały domaga się przyjazdu mleczarki

...już miałam nadzieję że mi zrobią te cc ale położna uparła się przy sn więc lekarz kazał podać oksytocynę i po tym wrzeszczałam jak opamiętana- nawet położnej się oberwało zwyzywałam ją jak nie wiem co (później tak samo gorąco ją przepraszałam) aż w końcu doszliśmy do pełnego rozwarcia i wtedy to naprawdę mi ulżyło bo parte wogóle mnie nie bolały :-) po pierwszym położna powiedziała że widzi już główkę a przy drugim (i pomocy lekarza przy naciskaniu na brzuch) o 13:40 urodziłam Wiktora 4600g i 60 cm- moje największe szczęście, dostał 9 pkt. bo był lekko podduszony przez pępowinę... co do łożyska to nawet nie wiem kiedy je urodziłam ale za to szycie zapamiętam do końca życia bo wolałabym urodzić jeszcze 3 razy niż być raz szyta

Ogólnie wspominam ten poród strasznie ale gorsze wg. mnie jest dochodzenie do siebie w połogu ale to już całkiem inna bajka...
 
Ostatnia edycja:
no to i czas na mnie póki mam chwilkę


7.09- pisałam wam jeszcze ze mam skurcze, pytałam się co ile powinny byc żeby jechac do szpitala, wkońcu nie wytrzymałam bo cały dzień mała Amelką mojej siostry się opiekowałam i stwierdziłam ze nie daje rady za nią biegac i moze jej się coś stac, zadzwoniłam do mamy że rodzę - ale niech się nie śpieszy.

Mama wystaszona przyjechała po godzinie, ja zdązyłam wziąsc prysznic i ruszyłyśmy do Kołobrzegu do szpitala, w samochodzie liczyłysmy co ile są skurcze- wyszło ze co 4 minuty, po pól godzinie byłyśmy w szpitalu, badanie- 5 cm rozwarcia, wywiad i inne była godzina 19.40 jak zabrali mnie na porodówkę

Sala ładna- myślę sobie - będzie dobrze, tymbardziej z moim optymistycznym nastawieniem że nie bedzie bolało- nie czułam strachu

KTG skurcze co 2 minuty ale za któtkie, podali mi coś i czekamy, w między czasie lewatywka, prysznic, troszkę połaziłam i się pokiwałam i wkońcu się zaczęło- skurcze parte były nie do wytrzymania,połozna co chwile mnie badała i przebiła pęcherz z wodami płodowymi, kazała przec- ja nie umiałam - położna choc miła chyba traciła cierpliwośc, kazała mi wstac pochodzic bo skurcze sa za krótkie- rozwarcie na 10 a mały się nie pcha- ja już nie miałam siły, darłam się w niebogłosy, tego bólu do nieczego nie umiem porównac, przyszedł ordynator i razem próbowali cos wskórac

połozna mówi ze widzi już dawno główkę ja jej nie wierze- więc sprawdzam i nie czuje główki, ordynator mówi ze jak na następnym nie wypre małego biorą kleszcze- mi już wszystko jedno mogli by mnie ciąc na żywca a ja bym im za to dziękowała byle by już nie czuc tego wszystkiego, kolejne parte idą, ja już nie mam siły, ale pre i czuje takie ciepełko, pre dalej imocniej i widze moje malenstwo, przyleciały jeszcze jakieś 2 osoby wszyscy staneli nademną - ja juz nieprzytomna słyszczę tylko " Boże i jeszcze na dodatek poprzecznie"- nie wiem o co chodzi, nikt mi nie chce nic powiedziec, po jakims czasie daja mi na chwile Olafka - jest taki malutki i siny nie płacze- za to ja ryczę jak szalona i krzyczę ze cos mu jest, oklepuja go i wkońcu słyszę jego płacz-i zabrali mi go , ja urodziłam łożysko i czekam bo wszyscy wyszli, położna wraca i cos wspomina o pępowinie, ze mały był owiniety, okazuję się że był nie owinięty ale poowijany jak tylko się dało, dusił się strasznie przy porodzie, wody miałam gęste zielone, to wszystko co się dowiaduje, chce go zobaczyc ale mi nie pozwalaja kaza mi leżec i nie spac.

Olafek przyszedł na swiat o 0.20 dn. 08.09.2010 ważył 3500g i 55 cm .
w sumie 2,5 godziny meczyłam się na partych, z persektywy czasu myślę sobie ze dałabym rade drugi raz, ale nie jetem pewna, połozne mi mówiły ze powinnam miec cesarkę bo mały był za bardzo poowijany, i przenoszony na dodatek, że cale szczęscie ze nic mu się nie stało i jest z nami.

Moje małe szczęscie dostałam o 6-tej rano, patrzyłam na niego i nie mogłam się napatrzec, i będe się tak wpatrywac przez całe zycie w tego małego człowieka - kocham go całym sercem

z góry przepaszam ze tak chaotycznie to opisałam:)
 
To może ja też zdążę napisać.
Sobota 11.09 Od rana standard jakies smieszne skurcze bolą ale w nosie je mam jak mówiła pysia dopuki nie sprowadzą mnie do parteru nigdzie nie jadę no więc nawet nie sprawdzam co ile są, obiad myslę sobie nie zdąże go zjeść bo za mocno boli dałam radę. Poźniej się chyba uspokoiło, albo ja miałam za dużo do zrobienia. ZRobiliśmy grila przyszli znajomi i śmiałam się do nich jak pytali kiedy pójdę rodzić że czekam aż wyjdą. No to wyszli.


20.00 Poszłam do toalety usiadłam i buch coś sie leje myślę sobie popuściłam, przeszłam po schodach i znowu ale wiedzialam że to nie mocz. no to dawaj szukam podpasek nim zeszłam to już ją przelało w samochód i na ip. 21.00 Dzwonimy pani pyta o co chodiz mowie jej że chyba rodzę a ona na to chyba?? Ja mówie tak bo już całe spodnie mam mokre i faktycznie nim weszłam do pokoju badań to zalałam cały korytarz o sobie nie wspominając. Milion papierów a ja zaczynam mieć skurcze które sprowadzają mnie do parteru. Przyszedł lekarz pomarudził że leje się ze mnie i go ubrudzę - to pozostawie bez komentarza. Stwierdził rozwarcie na 2 cm. No to idziemy pytam gdzie a kobieta jak gdzie na porodówke. TAm miła położna a które łóżko pani sobie życzy, podłączyła mnie do KTG 40 minut na boku a boleć zaczyna coraz bardziej ale skurcze na pozniomie 100 tylko co 5 minut. Pyta położna lewatywę pani chce? Przypomniał mi się gril którego tyle co zjadłam i mówie że tak. No to idziemy. Lewatywa prysznic później spacerek troszke na piłce się pobujałam. o 24 Zbadała mnie mówi że nie jest źle bo już prawie 4 cm, ale raczej na jej zmianie nie urodzę, a ja z bólu wyje i zjerzdzam z łóżka podłaćzyła mnie do KTG I nie mogła nic zarejestrować bo ja z bólu takiego brekdensa tańczyłam że wszystko się obluzowywało przed1 stwierdziła że zobaczy czemu aż tak mnie boli i czemu mówie że mam parte, i o dziwo w 40 minut rozwarcie na 9 cm się zrobiło.I główka już prawie wychodzi, ściągneła mnie z łóżka kazała poklęczeć w rozkroku na materacu nim lekarz przyjdzie bo może jeszcze wieksze rozwarcie się zrobi, nie wiem chyba 10 minut tak wytrzymałam i zaczełam powoli tracić przytomność, więc szybciutko na fotel, 2 parte na prawym boku 2 parte na lewym boku i 2 na wznak i już malutka była na mojej piersi o 2.00 (parte były mniej bolesne niż te w pierwszej fazie). Druga faza porodu trwała 20 minut., Później tylko formalność pyk łożysko. Lekarz mnie pozszywał chyba z 30 minut tam walczył z tą igłą, przerzucili mnie na łożko podali kroplówkę przynieśli moje dziecie po pomiarach i tak nam zostało już do czwartku.
W środę przeszłam malutki kryzys i prawie w deprechę popadłam bo nas puścic nie chcieli bo mocz potrzebowali małej do analizy, a ona do woreczka narobić nie chciała, więc ja się wystraszyłam że cos jej jest itd, cały dzien przepłakałam, ale w czwartek nas juz wypuścili. Mamy tylko zgłosić się do ortopedy bo troche krzywą malutka ma stopkę, ale może bez rehabilitacji się obejdzie.
Hania ważyła 3450 i miała 56 cm, jak wyszłyśmy ważyła 3180, mama tez lzejsza o 12 kilo wyszła :)
 
A oto moja historia.
Do 5.09 miałam L-4. 6.09 miałam się zgłosić na oddział, 7.09 miała być cc.
6.09 zgłosiłam się na oddział ok. godz. 10.30.
Po badaniu ustalono, że 7.09 mam cc. Wybrałam po długich namysłach znieczulenie zo.
Wieczorem okazało się, że trafiłam dokładnie natę sama zmianę pielęgniarek i pielęgniarek od noworodków, co 3 lata temu, jak rodziłam Anię.
Położna, która robiła mi wlew śmiała się, że jestem do niej przypisana. Zresztą była to moja znajoma, rano więc zawołała mnie jako pierwszą na wlew ( w tym dniu przewidziane były trzy cc i jedna próba sn), miałam zatem ten luksus, że mogłam wybierać-były aż 3 wolne toalety. Po wlewie pielęgniarka, też znajoma powiedziała, że mogę się już przeprowadzać do innego pokoju i wybrać łóżko-wybrałam sobie pod oknem.
Przygotowałam podkłady, pampersy i zawołali mnie na porodówkę. Tam założyli cewnik, podłączyli kroplówkę i podpięli pod KTG.
No i się zaczęło-po założeniu cewnika miałam takie uczucie parcia, że trzy razy mnie odpinali i biegałam do toalety, bo miałam wrażenie, że chce mi się „kupkę”, ale po wlewie to już byłam całkiem pusta, więc było to tylko wrażenie, bo nic nie zrobiłam. Zwiałam nawet już z sali operacyjnej aż lekarka wołała za Mną, że wszystko opóźniam.
Wreszcie się zmobilizowałam. Jak się pochyliłam do wkłucia do uczucie parcia przeszło. Wkłuli mi się za pierwszym razem, czego nie mogą powiedzieć kolejne dziewczyny-jednej za 8 razem się wkłuli, kolejnej w ogóle się nie udało i musieli zrobić znieczulenie ogólne.
W trakcie znieczulania zobaczyłam jak przywieźli wózek dla maluszka i wymiękłam.
W trakcie cc anestezjolog cały czas mówiła dom mnie, a ja miałam oczy zamknięte. Nie chciałam widzieć w lampie jak mnie nacinają. Nagle usłyszałam jak lekarka powiedziała proszę otworzyć oczy i zobaczyłam mojego ślicznego synka, tak cichutko kwilił, że nawet nie usłyszałam od razu. Powiedzieli, że za chwilę jeszcze z nim wrócą. Jak wrócili powiedzieli, że waży 2450g ma 50cm i otrzymał 10pkt. Położyli jego główkę obok mojej i mogłam się przytulić do niego. To jest najpiękniejszy moment w życiu kobiety. Nigdy tego nie zapomnę. Mój synuś był zdrowy!!!. Lekarka powiedziała, że mam przypomnieć jak to było z tymi badaniami prenatalnymi, powiedziałam, że było podejrzenie Zespołu Downa. Na to wszyscy powiedzieli jak widać dzidziuś jest zdrowy, taka widocznie moja uroda, że test Pappa tak wychodzi.
Potem lekarka powiedziała, że teraz to będzie to trwało dłużej, bo mam liczne zrosty i mięśniaki. Na koniec założyli dren, żeby krew mogła spływać, bo moja szyjka macicy nawet krwi nie chciała przepuszczać. I tak oto miałam dwa worki do noszenia. Cewnik ściągnęli na drugi dzień, a dren nosiłam jeszcze 2 dni, bo potem sam mi odpadł. Ale na badaniach końcowych niestety znowu przeżyłam ciężki moment, bo musieli mi narzędziami rozciągać szyjkę, żeby zobaczyć cokolwiek i żeby krew poleciała. Krótko mówiąc tym razem gorzej było niż po pierwszej cc, do tego 3 dnia doszły bóle głowy po znieczuleniu zo, a brzuch boli mnie do dziś.
Wszystko to strasznie mi utrudniało karmienie.
Małego dostałam dopiero pod wieczór, bo najpierw grzał się w inkubatorze, aż doszedł do właściwej temperatury. No i miałam jak zwykle kłopoty z karmieniem, bo jak tu sobie poradzić, kiedy nie można się ruszać, a mały obrał taktykę, jak od razu zasnie, to dadzą mu spokój i zasypiał po kilku próbach przystawienia do piersi. Dzięki jednak poświęceniu pielęgniarek, zwłaszcza jednej, która prawie na kolanach siedziała przy mnie jakieś 20 min. Z kapturkiem nie dała za wygraną, aż mały pociągnął. Od tej pory nie był mi potrzebny nawet kapturek. Mały potem nie chciał się już oderwać od cycusiaJ
Na szóstą dobę wyszłam do domu.
To tyle jeśli chodzi o mój poród.
 
no to przyszła pora na moja opowieść
NAa 10 dzień po terminie pojechałam do szpitala o 11 godz. byłam już przyjmowana zrobili mi wszystkei badania i założyli cewnik bo nie było żadnego rozwarcia, mailam se go pozbyć. Udało się po 2,5 godz. w miarę szybko. rozwarcie się zrobiło na 4-5cm. Następnym krokiem była kroplówka, którą podali mi na następny dzień o 7.30. Ale zanim dostalam kroplowke czekala mnie noc której nieprzespałam miałam lekkie bóle przez całą noc i nie dalo sie spać.
Rano wywieźli mnie na porodówkę i podłączyli pod kroplówkę i ktg. Leżałam tak głodna do godz. 10 aż zapadła decyzja że przebijają pęcherz, bo zapis zktg był lekko niepokojący. O godz. 10,20\przebili mi pęcherz a ja dzwoniłam już po męża bo chciał być przy porodzie bardzo szybko przyjechał. Jak już mąż był na miwjscu ok godz. 11.15 dostałam już skórcze parte. O godz. 12 wylądowałam na fotelu w sali razem z mężem i zaczęło się zajęło mi to 32 minuty i mój skarbuś był już na świecie. Poród miałam lekki śmiałam się do położnej że bym mogła drugie jeszcze urodzić. Mąż spisał się na medal barzdo i pomagał, potem przecinał pępowinę a jak już wyszedłz porodówki wtedy się biedak popłakał. Nasz synuś wazył 4280 i miał 61 cm długości jest śliczny.
jak widzicie mój poród nie należał do najcięższych, ale potem to już było gorzej. Jak już wróciłam z porodówki nie mogłam wstać chociaz bardzo się starałam mocno krwawiłam i miałam skrzepy. Wieczorem o godz. 21 lekarz zdecydował że jadę na łyżeczkowanie okazało się ze zostały małe skrawki łożyska. Byłam bardzo osłabiona ale wzięłam się w garść i ok. godz. 23.30 poszłam po mojego maluszka i od tej pory już jesteśmy razem szczęśliwi.
 
reklama
No to może teraz w końcu i ja się (p)opiszę :) Będzie długo i chaotycznie...

Jak wiecie 18.08 w środę. ok. godziny 11 miałam wrażenie,że odeszły mi wody. Pojechałam na IP z małą reklamówką i bez P. ponieważ spał po nocce,a mieliśmy coś w rodzaju cichych dni (o nazwisko Małej) i uniosłam się honorem. W szpitalu po ktg, badaniu i badaniu wód, lekarka powiedziała,że mam rozwarcie na 2 cm,ale wody w normie i skurcze nieregularne, więc wróciłam do domu z zaleceniem leżenia. Leżałam już całe popołudnie, wieczór i noc.
Rano w czwartek obudziłam się kilka minut po 6-tej i zaczęłam liczyć ruchy Maluszka,, bo od niedzieli miałam takie zalecenie od gina. Naliczyłam ich tylko 12 w ciągu godziny, a zazwyczaj było ich ok.50. Nie chciało mi się spać,więc miałam zamiar włączyć telewizor. Wyciągnęłam się cała po pilota, który leżał na parapecie i nagle poczułam mocny skurcz i ból jak na @. Spojrzałam na zegarek w tel. była dokładnie 7:41. Pomyślałam: "ciekawe co dalej..." ,ale w głębi duszy już wiedziałam,że zaczęło się nieuniknione:baffled::baffled::baffled:. O 7:51 dokładnie poczułam kolejny skurcz. Wstałam, bo najwyższy czas było dopakować moją kochaną torbę do szpitala... 8:01 kolejny skurcz.
Obudziłam P. mówiąc,że właśnie się zaczęło. Poszłam do łazienki wziąć prysznic i zaczęłam się szykować. Kolejny skurcz był już o 8:09, potem 8:16 i 8:21. Pożegnałam się z moimi chłopakami, wycałowałam i powiedziałam,że kocham ich najbardziej na świecie.
Do szpitala przyjechaliśmy przed 9. Wchodząc po schodach wbrew sobie powiedziałam P.,że gdyby jednak zdecydował, że chce być przy porodzie, ubranie dla niego jest w torbie. W końcu jakiś czas wcześniej w złości powiedział mi,że nie chce ze mną rodzić.
Na IP wpuścili tylko mnie. P. z torbami musiał zostać na korytarzu. Podpięto mnie pod ktg, dwie położne spisywały na przemian dane do papierów. Skurcze wychodziły już co 2 minuty,a ja nie bardzo mogłam się skupić na pytaniach, bo po pierwsze: bolało jak cholera; po drugie: nie rozumiałam dlaczego nie wpuścili P.; a po trzecie w niedzielę miałam pobierany wymaz na paciorkowca i nie było jeszcze wyników!!! Na szczęście robiłam badania w laboratorium przyszpitalnym, więc położna wysłała mojego P.,żeby zapytał o wyniki.
W międzyczasie przyszedł lekarz, który po badaniu stwierdził 5 cm rozwarcia i powoli odpływały mi wody, zostałam wysłana do łazienki, kazano mi się przebrać w koszulę i położna zrobiła mi lewatywę (sama chciałam). Potem jednak co chwilę zaglądała do mnie i pytała o P. (dlaczego go jeszcze nie ma?, czy zginął? itd...), wreszcie kazała mi do niego zadzwonić!!! No zero prywatności:wściekła/y::wściekła/y::wściekła/y:!!! Jak na złość jeszcze P. nie zabrał ze sobą telefonu, ale znalazłam nr do laboratorium i dzwoniłam pytać o wyniki... i o męża:-D. Wtedy nie było mi do śmiechu, ale bardzo miła babeczka w lab. obiecała,że zadzwoni do Blachowni, skąd miały przyjść wyniki i poprosi o przesłanie ich faksem.
P. w końcu wrócił, został wpuszczony do "mojej" łazienki i zaczął się przebierać do porodu. Ja w toalecie przeżywałam męki po lewatywie:eek::hmm::eek:. Potem było tylko chodzenie, kucanie, bujanie się, bo rozwarcie postępowało, ale główka Małej nie schodziła. No i straszliwe mdłości i wymioty przy każdym skurczu, czego przy poprzednich porodach nie doświadczyłam. P. był cały czas przy mnie, pomagał jak mógł,ale mógł niewiele. Piłka była tylko w łazience, a ponieważ na niej było mi najlepiej ,większość czasu spędziłam w obskurnej łazience i toalecie. Czas mi się okropnie dłużył i miałam wrażenie,że męczę się już całe wieki. W ogóle czułam się jak niewłaściwa osoba na niewłaściwym miejscu, choć przecież wiedziałam,że w końcu kiedyś będę musiała urodzić... Wreszcie ok. 9:30 zostałam zaproszona na salę porodową,bo czułam już wyraźnie bóle parte, niestety rozwarcie dopiero 8cm i główka wysoko. Dostałam kroplówkę oxy( bardzo szybką) i coś przeciwbólowego ( nawet nie wiem co, bo nie zdążyłam zapytać). Bóle były już nie do wytrzymania, a ja przecież miałam taką nadzieję na lekki poród... Na sali porodowej nie było już piłki i bardzo cierpiałam, położna łaskawie wygrzebała mi worek sako i wcisnęła między łóżko,a ścianę. Kazała mi przełożyć przez niego nogę i tyle miałam pola manewru. Na wymioty basen pod buzię. Myślałam ,że pogryzę rurki od łóżka, a jeszcze obcesowa pani doktor i położna, która ewidentnie czekała na kasę doprowadzały mnie do szewskiej pasji!!!
Wreszcie było rozwarcie na 10cm i się zaczęło. Jedna przez drugą wydawały mi polecenia co mam robić. Miałam problemy z efektywnym parciem, zamiast przeć przeponą, wszystko wychodziło mi na twarz. Nie umiałam się skupić na tym, co mam robić, dobijała mnie ta atmosfera i zero przejmowania się mną samą. Notorycznie zaciskałam nogi przy skurczu. P. mnie podtrzymywał i pocieszał,ale było źle. Jednak kiedy usłyszałam,że jest już prawie główka i pytanie czy chcę udusić dziecko, nagle wszystko wiedziałam i poszło tak, jak trzeba. Mała znalazła się na moim podbrzuszu. Patrzyłam na nią i nie wierzyłam,że już jest tutaj,chciałam nacieszyć się chwilą, płakałam..., ale lekarka i położna darły się ,żebym trzymała dziecko, choć ona leżała prawie na mojej pachwinie i nie mogłam jej za bardzo sięgnąć. Była calutka biała od mazi płodowej. Położna sama odcięła pępowinę, nie pytając nawet czy P. nie chce tego zrobić. Nie dostałam Małej nawet na chwilę, chociaż wszystko było z nią w porządku i dostała 3x 10 apgar. Za chwilę urodziłam łożysko i słyszałam tylko jak wypraszają P.,a ja dostałam zastrzyk i zasnęłam do szycia(chyba mnie też wyłyżeczkowano profilaktycznie).
Obudziłam się po 40 minutach od porodu dalej na łóżku, na którym rodziłam. Wikusia leżała w łóżeczku pod lampą i płakała żałośnie, a P. stał nad nią i patrzył. Dopiero od niego dowiedziałam się ile mała ważyła i że wszystko ok. Śmiałam się i płakałam na przemian i nie mogłam uwierzyć,że naprawdę mam córkę. Zrobił też mnóstwo fotek, które porozsyłał po rodzinie i znajomych.
Dwie godziny po porodzie przewieźli mnie na zwykłą salę i przywieźli Małą. Tam miałam ją tylko dla siebie, mogłam ją w końcu obejrzeć i powitać na tym świecie... I wprost zakochałam się w niej od pierwszego wejrzenia...

W ten oto sposób 19.08.2010r. o godz. 10:40 na świat przyszła Wiktoria Nadia z wagą 3580g i 55cm dł... A ja jestem najszczęśliwszą mamą na świecie trójki najcudowniejszych dzieciaków!!!
 
Ostatnia edycja:
Do góry