Witam po raz pierwszy i piszę z prośbą o porady lub informacje z Waszego doświadczenia...
Od dłuższego czasu mamy problemy z jadaniem naszego 6-latka. Zaczęło się od tego, że prawie nic nie jadał w przedszkolu, jako jedno z niewielu dzieci, a później nadrabiał w domu.
Od jakiegoś czasu jednak zaczął w domu życzyć sobie ciągłego robienia mu różnych rzeczy do jedzenia mimo, że praktycznie żadnej z tych rzeczy nie zjadał do końca, np.:
godz. 18:00: Chcę jeść, chcę 2 tosty i 1 gofra. Ok, idę robić tosty i gofra. Po chwili okazuje się, że zjadł z tego 30-50% i mówi, że już nie chce.
godz. 18:20: Chcę jeść, naleśnika. Ok, robię naleśnika. Zjada znowu 30-40% i już nie chce. Kolejne jedzenie do śmieci.
godz. 18:40: Chcę płatki z mlekiem. I ponownie - ponad połowa zostaje.
godz. 19:00: Chcę grzanki z serem żółtym - znowu latam po kuchni i kolejny raz ponad połowa zostaje.
godz. 19:10: Chcę banana...
Godziny są przykładowe, ale obrazuje to sytuację. Czasami 2 minuty po zostawieniu jednego posiłku chce już inny. Kiedy pytam dlaczego już nie chce tego zjeść skoro jest nadal głodny to odpowiada tylko "bo już nie chcę". Kiedy tłumaczę, że nie możemy wyrzucać tyle jedzenia i nie mogę mu zrobić nic nowego bo nawet nie zjadł tego, co przed chwilą zrobiłem to są nerwy, czasami płacz i wycieczka z żalami do mamy..
No i tu mamy z żoną odmienne zdania. Ona stoi bardziej po jego stronie i robi mu co chwilę kolejne dania jak sobie zażyczy i tak czasami przez 2-3 godziny, a przed pójściem spać jeszcze kulminacja.
Ja z kolei mam już tego dosyć. Bywa, że przez 2 lub 3 godziny praktycznie non-stop jestem na nogach i latam jak służący nosząc kolejne dania do degustacji, odnosząc z powrotem od niego (bo sam też nie odniesie, tylko lecą komendy z kanapy) niezjedzone i codziennie wyrzucamy tonę jedzenia. Bywa, że na wieczór w kuchni leżą już po 2 lub 3 rozpoczęte banany i zjedzone do połowy.
Osobiście staram się mu mówić, że jeśli nie będzie dojadał do końca tego, o co poprosił to nie będę mu już dawał nic nowego bo musi zacząć szanować nasz czas, pieniądze i jedzenia i nie można tak codziennie wyrzucać. Żona się jednak ze mną nie zgadza, co też wychodzi przy dziecku i sytuacja się komplikuje.
Pytanie - czy ja się mylę, czy żona? Co robimy źle? Co możemy robić lepiej...?
Wydaje mi się, że jest już zbyt duży, aby tak się zachowywać, a problemy z jedzeniem u niego to od dłuższego czasu narastający problem...
Od dłuższego czasu mamy problemy z jadaniem naszego 6-latka. Zaczęło się od tego, że prawie nic nie jadał w przedszkolu, jako jedno z niewielu dzieci, a później nadrabiał w domu.
Od jakiegoś czasu jednak zaczął w domu życzyć sobie ciągłego robienia mu różnych rzeczy do jedzenia mimo, że praktycznie żadnej z tych rzeczy nie zjadał do końca, np.:
godz. 18:00: Chcę jeść, chcę 2 tosty i 1 gofra. Ok, idę robić tosty i gofra. Po chwili okazuje się, że zjadł z tego 30-50% i mówi, że już nie chce.
godz. 18:20: Chcę jeść, naleśnika. Ok, robię naleśnika. Zjada znowu 30-40% i już nie chce. Kolejne jedzenie do śmieci.
godz. 18:40: Chcę płatki z mlekiem. I ponownie - ponad połowa zostaje.
godz. 19:00: Chcę grzanki z serem żółtym - znowu latam po kuchni i kolejny raz ponad połowa zostaje.
godz. 19:10: Chcę banana...
Godziny są przykładowe, ale obrazuje to sytuację. Czasami 2 minuty po zostawieniu jednego posiłku chce już inny. Kiedy pytam dlaczego już nie chce tego zjeść skoro jest nadal głodny to odpowiada tylko "bo już nie chcę". Kiedy tłumaczę, że nie możemy wyrzucać tyle jedzenia i nie mogę mu zrobić nic nowego bo nawet nie zjadł tego, co przed chwilą zrobiłem to są nerwy, czasami płacz i wycieczka z żalami do mamy..
No i tu mamy z żoną odmienne zdania. Ona stoi bardziej po jego stronie i robi mu co chwilę kolejne dania jak sobie zażyczy i tak czasami przez 2-3 godziny, a przed pójściem spać jeszcze kulminacja.
Ja z kolei mam już tego dosyć. Bywa, że przez 2 lub 3 godziny praktycznie non-stop jestem na nogach i latam jak służący nosząc kolejne dania do degustacji, odnosząc z powrotem od niego (bo sam też nie odniesie, tylko lecą komendy z kanapy) niezjedzone i codziennie wyrzucamy tonę jedzenia. Bywa, że na wieczór w kuchni leżą już po 2 lub 3 rozpoczęte banany i zjedzone do połowy.
Osobiście staram się mu mówić, że jeśli nie będzie dojadał do końca tego, o co poprosił to nie będę mu już dawał nic nowego bo musi zacząć szanować nasz czas, pieniądze i jedzenia i nie można tak codziennie wyrzucać. Żona się jednak ze mną nie zgadza, co też wychodzi przy dziecku i sytuacja się komplikuje.
Pytanie - czy ja się mylę, czy żona? Co robimy źle? Co możemy robić lepiej...?
Wydaje mi się, że jest już zbyt duży, aby tak się zachowywać, a problemy z jedzeniem u niego to od dłuższego czasu narastający problem...