Czytając Wasze wypowiedzi, dochodzę do wniosku, że przede wszystkim należałoby zawsze odróżniać
nieśmiałe dziecko od takiego, które zwyczajnie nie ma ochoty w danym momencie nawiązać kontaktu z otoczeniem. Przecież my, dorośli, dajemy sobie takie prawo! W jakimś gronie, zwykle zaufanym, potrafimy być duszą towarzystwa, w innym – zwłaszcza nowym! – zamieniamy sie w czujnych obserwatorów i milczymy dopóki ktoś nas nie zmusi do zabrania głosu. Czy nie wydaje się to Wam naturalne? Pewnie tak. Dlaczego zatem od dzieci oczekujemy tak często innych zachowań? Zabieramy je na rodzinna imprezę, gdzie wujkowie i ciotki, których widzi pierwszy raz w życiu lub zwyczajnie nie pamięta, pochylają sie nad nim, głaszczą po głowie i mówią „jak wyrosłeś!” – i wstydzimy sie, że nasza pociecha chowa sie nam za spódnice. Tymczasem ta sama pociecha bryluje w piaskownicy pośród kolegów z przedszkola!
No dobrze, a jeśli owa nieśmiałość dotyczy wszystkich życiowych sytuacji? Myślę, że najmądrzejsze, co możemy zrobic, to kochać i jeszcze raz kochać nasze dziecko. Akceptowac je takim, jakie jest, nie starac się zmieniac na siłę, jak to już zostało wyżej powiedziane. Pokazując dziecku dobre wzorce, cierpliwie objaśniając rzeczywistość, sprawiając, że w naszym towarzystwie zawsze sie będzie czuło bezpiecznie, osiągniemy znacznie więcej niż poprzez wygłaszanie ocen czy, nie daj Boże, zmuszanie malca, by zrobił to, czego sie boi, a naszym zdaniem nie powinien.