Spokojnie dziewczyny, kobieta tego nie przegapi. Miałam dwa porody i w żadnym nie odeszły mi wody.
Za pierwszym razem wieczorem miałam ewidentne skurcze, może mało regularne, ale były dość mocne. Czułam się tak, jakby mnie ktoś obwiązał w podbrzuszu liną i tak rytmicznie tę linę zaciskał. Przeszło i rano już nic się nie działo, ale za namowa babci podjechałam do szpitala zobaczyć, co się dzieje. Tam dowiedziałam się, ze na ktg mam regularne skurcze (których nie czułam) i malowodzie. Kazali mi dużo chodzić, a jeśli nie ruszy przez półtorej doby, to mi poród wywołają. Jak chodziłam, to czułam, ze coś jest na rzeczy, bo każdy ruch sprawiał ucisk. No i po tej półtorej doby zaczęły mi się bardziej sączyć wody, ale mimo wszystko i tak zaczęli ten poród wywoływać. Po jakichś 5h młoda wyszła.
Przy drugim porodzie miałam termin cesarki (i tak mocno przyspieszony, przez to ze pierwsza ciąża się szybciej sama rozwiązała) wyznaczony na 25.11, a 20.11 przestałam jeść i zaczęłam się oczyszczać (w pierwszej ciąży tego nie miałam, wiec raczej zwalałam to na nerwy czy po prostu infekcję). Wieczorem 20.11 dostałam podobnych skurczy co za pierwszym razem, takich w podbrzuszu, No i ból krzyża, ale to bardziej „kręgosłupowy” ból niż „miesiączkowy”. 21.11 rano jak się obudziłam, to trochę tylko bolał mnie krzyż, ale dalej nie mogłam patrzeć na jedzenie i przesiadywałam na tronie, wiec z mamą zadecydowałysmy, ze jedziemy do szpitala i najwyżej dadzą mi kroplówkę, żebym się nie odwodniła. W szpitalu okazało się, ze rozwarcie wewnętrzne się zrobiło No i generalnie to już za chwile. I przed 19:00 młoda wyciągnęli.
Dlatego same widzicie, ze ja nie mając konkretnych objawów wiedzialam jednak, ze to już i dojechałam do szpitala, mimo ze w drugim przypadku miałam do niego 70km