Witam. Jestem po swoim pierwszym porodzie. Czytałam przedtem wiele opinii i zdecydowanie polecano poród w Rydułtowach. Ja i tak nie miałabym wyboru, bo rodziłam 19 kwietnia, a od 15 porodówka w Wodzisławiu była zamknięta z powodu remontu. Zacznę jednak od początku. Na oddział zostałam przyjęta 15.04 - 7 dni po terminie. W dniu przyjęcia założono mi cewnik Foleya, który miał spowodować rozwarcie i przystosować szyjkę do porodu. Pochodziłam z nim 12 godzin, po czym został zdjęty. Podczas badania dnia następnego okazało się, że cewnik nic nie dał i żadne rozwarcie się nie zrobiło. Kiedy po 3 dniach zostałam wysłana na badanie wód w celu oceny ich stanu i koloru okazało się, że cewnik był źle założony, ponieważ lekarz nie był w stanie dotrzeć do miejsca, w którym mógłby dokonać ww badania. Wtedy to niemalże zmuszono mnie do ponownego założenia cewnika. ,,Zmuszono", bo na moje pytanie co jeżeli się nie zgodzę, to pani doktor odpowiedziała zbulwersowana, że będę tu siedziała, aż miną 2 tygodnie od terminu i zrobią mi cesarkę, więc się zgodziłam... Tym razem zrobiło się rozwarcie na 2 cm, a szyjka nadal była twarda. Następnego dnia dostałam kroplówkę oksytocynę o 7 rano. Szczerze mówiąc nie wiem ile tego było, ale miałam wrażenie, że bardzo dużo. Nic się nie działo aż do 13... Wtedy to dostałam bóli krzyżowych... pomiędzy skurczami mdlałam, nikt nie reagował nawet na sugestie męża... ok godz 18 podano mi znieczulenie do kręgosłupa i wtedy mi ulżyło.. W międzyczasie udało mi się podsłuchać, dosłownie, bo nikt nie informował i nie odpowiadał konkretnie na moje pytania, że szyjka jak kapeć, że rozwarcie 5 cm a szyjka dalej nieprzygotowana... w końcu po kolejnych dawkach oksytocyny, systematycznie regulowanej, gdy mały zaczynał na nią źle reagować, zaczęła się ostatnia faza porodu... Była godzina 23, czyli 16 godzin od momentu, kiedy położyłam się na łóżku na porodówce. Dziecko urodziło się z 3 punktami, w ciężkiej zamartwicy... Przez pierwsze dwa dni nie jadł, tylko ulewał na zielono, na moje pytania do położnych o to, czemu nie je, dostawałam odpowiedź, że widocznie się zatruł.. trzeciego dnia wpadła pani doktor, że dziecko spadło za dużo z wagi i dostało gorączki, więc muszą dać mu antybiotyk i kroplówkę i zostajemy kolejne 3 dni w szpitalu... Przez to, że mały nie jadł i na noworodkach podczas spływania kroplówki był karmiony moim pokarmem z butelki i dokarmiany sztucznie nie karmiłam piersią ani jeden dzień, bo dziecko nauczyło się pić z butli i każde przystawianie do piersi kończyło się wielkim krzykiem i płaczem.. Najśmieszniejsze jest to, że dopiero z książeczki zdrowia dziecka, po wypisie w domu dowiedziałam się, że doszło do infekcji wewnątrzmacicznej, że to była ciężka zamartwica i że komplikacją przy porodzie był poród z rączką... Nie mam porównania, bo to był mój pierwszy poród, ale to co przeżyłam w Rydułtowach spowodowało, że na pewno już tam nie urodzę i nikomu tego szpitala nie polecę. Uważam, że powinnam mieć zrobioną cesarkę i teraz nie musiałabym drżeć o zdrowie swojego synka... Szczerze odradzam ten szpital jeżeli chodzi o poród: na siłę dążą do porodu naturalnego, nie informują na bieżąco o tym, co się dzieje, a położne na noworodkach są tak niemiłe, że aż strach się o cokolwiek zapytać...