Ja w sumie rodziłam sama, bo mąż nie zdążył przyjechać.
Położna jest z Tobą cały czas, jeśli masz wykupioną prywatnie. Jeśli nie, to generalnie przychodzi do Ciebie na salę co jakiś czas.
Ja miałam turbo szybki poród, więc może to wyglądać inaczej jak się akcja długo rozwija, ale u mnie było tak, że leżałam na sali przedporodowej, byłam skierowana do szpitala z przychodni, bo KTG średnio wyszło. Zdecydowali się zrobić mi test OCT, który zwykle nie działa jakoś na kobiety, bo to minimalna dawka oksytocyny + podłączenie pod ktg. Po tym teście sprawdzili rozwarcie, było jakieś 3-4 cm i zdecydowali się podać mi kroplówkę oxy. Ja już przed jej podaniem miałam swoje skurcze, więc test najwyraźniej na mnie zadziałał.
Zanim ją podali to wróciłam na salę, położna zrobiła mi lewatywę, zjadłam kolację którą podali (jakoś 17:30 była) i o 18 podali mi kroplówkę i podłączyli na chwilę do ktg. Położna co jakiś czas przychodziła i sprawdzała wynik, a jak mnie odłączyli to przyniosła mi piłkę, bo ja miałam konkretne skurcze już.
Jak kroplówka się skończyła to nadal sobie siedziałam na piłce, położna przyszła zapytać o znieczulenie i zbadać rozwarcie. To było jakoś 20:10, wybadała, że mam 5-6 cm i stwierdziła, że ok, to zaraz sobie przejdziemy już na salę porodową na spokojnie. Wróciła po mnie po około 20 minutach, więc 20:35 byłam na porodowej, tam mi kazały się położyć żeby lekarka jeszcze raz sprawdziła rozwarcie i się okazało, że mam już pełne i mam szybko dzwonić po męża.
20:55 córka była na świecie.
Mąż wszedł jak kładli mi ją na brzuchu.
Od momentu przejścia na porodową położna i lekarka cały czas były ze mną, ale nie wiem czy tak samo byłoby, gdyby tego pełnego nie było. Pewnie bym siedziała na piłce, pod prysznicem itd. żeby rozwarcie ruszyło.
Życzę Ci równie szybkiego i super porodu, bo ja swój wspominam znakomicie. Nie ma się co stresować, ze się będzie samemu - są położne, lekarze, cały sztab ludzi, więc nie będziesz sama.