Pan koteczek”.
Pan kotek, choć chory, nie leżał w łóżeczku,
bał się stracić pracę, Bo skad wziać na mleczko.
Dzień cały harował (nikt nie chce być głodny),
Pod wieczór cichaczem poszedł do przychodni.
W przychodni mu dali numerek z terminem;
Termin nieodległy, miesiac szybko minie.
Nic wyskokowego przez miesiac nie pijał,
Mimo to choroba jakby się rozwija.
Opadły mu wasy, nos na kwintę zwiesił,
Nadal goraczkuje, życie go nie cieszy,
Czka, kaszle, bojowe na rzad puszcza gazy,
z wsciekłosci o bliskim końcu rzadu marzy,
Lecz Sam bliższy końca z dniem każdym jest kotek.
Miesiac jakos wytrwał, lecz co będzie potem?
Lekarz go wysłuchał I westchnał: - Na Boga!
Idz kotku czym prędzej do laryngologa! .
Na wizytę czekał kolejne pół roku, chudł, marniał,
Cos w płucach go kłuło I w boku,
Lecz doktor do gardła mu nawet nie zajrzał:
Nie tego koteczku wybrałes lekarza.
Nie z gardła ten kaszel, on z płuc się dobywa,
Do pulmonologa idz! Smierć zbiera żniwo! ...
Kolejne pół roku. Doktor mięsem rzucał:
Diagnozę postawię jak przeswietlisz płuca.
Niech lekarz rodzinny DA ci skierowanie.
Do diabła koteczku, lecz się, Bo skończysz marnie! .
Na wizytę czekał koteczek znów miesiac
i na przeswietlenie dni jeszcze pięćdziesiat,
aż dzień wreszcie nadszedł, czas isć do rentgena.
Jest termin, jest rentgen, lecz... Koteczka nie ma.
Kotek nie doczekał.
Już leży w mogile a dusza do Boga usmiecha się mile:
Najwyższy Doktorze, znajdz miseczkę mleczka,
w rajskim sanatorium dla mnie, dla koteczka.
Będę Tobie mruczał I grzał Twoje kosci,
Tylko mnie w Twym Raju chciej u siebie goscić ..
cóż mogę, koteczku rzekł Bóg wobec faktu:
Nie chciał ze mna zawrzeć NFZ kontraktu .
A morał?
Morału napisać nie zdażę, Bo też za koteczkiem niedługo podażę.
Lecz mnie nie żałujcie, wszak byłem ladaco, choć żal, że się nie dowiem:
Jak umarłem I na co?