mamaPaulinki
mama kochanego śmieszka
Ja mam podobne odczucia jak Franiowa mama... Najlepiej jakby można wymazać to z pamięci, ale się nie da.
Kiedy 2 godz po porodzie przyszła do mnie pani dr od wczesniaków, powiedziała, żebym się przygotowała, że moje dziecko nie przeżyje a jeżeli jakimś cudem się jej uda to bedzie jak roślinka, przy tak masywnych wylewach i skrajnej niedojrzałości układu oddechowego. Na szczęście się myliła
W pierwszym szpitalu jeśli chodzi o leczenie i opiekę nie mam zarzutów, ale to właśnie tam mogłam być u dziecka tylko godz dziennie (a dojazd w jedną stronę trwał 3 godz) i to wtedy gdy było już w miarę ok, bo na początku tylko 10-15min. Tam mnie straszono MPD na 99%, padaczką itp. Pierwszy raz dotknęłam córkę jak miała miesiąc, zależało od zmiany czy musiałam to robić po kryjomu, czy mogłam spokojnie bez nerwów otworzyć okienko. Przy kilku bezdechach byłam wypraszana, kazano mi zakończyć wizytę. Ordynator nie rozmawiał ze mną w ogóle, kazał przyjechać do siebie na 8 rano, a jak miał dyżur (i zasrany obowiązek udzielenia informacji o stanie zdrowia dziecka) to spał, pielęgniarki miedzy sobą mówiły, żeby go budzić w nagłych wypadkach. Na innych lekarzy nie powiem złego słowa, zawsze brali kartę i sprawdzali co chcieliśmy wiedzieć. Ale to nie zmienia faktu, że przez te 10 tyg na OION nie czułam się matką a intruzem, nie mogłam kangurować dziecka, mogłam stać i patrzeć... Do dziś nadrabiamy i się kangurujemy, moja córcia zasypia leżąc wtulona w naszą klatkę piersiową.
W naszym szpitalu na patologii już zupełnie co innego, cudowne siostrzyczki, które miały nadmiar obowiązków moim zdaniem, ale my mamy mogłyśmy być przy dzieciach od 9 do 20, więc miały trochę lżej ;-) Nie każda mama tyle czasu spędzała z dzieckiem, ja tam byłam ciągle. Pierwszego dnia od razu dostałam Paulinkę na ręce, mogłam nakarmić butelką, tulić i wycałować. Tylko ona patrzyła na mnie jak na obcą osobę :-( Tak naprawdę dopiero w domu się poznawałyśmy.
Początki były fatalne, ciągłe straszenie, że bedzie źle, że mamy się przygotować na wychowywanie niepełnosprawnego dziecka z porażeniem itp spowodowały u mnie depresję poporodową, do dziś się obwiniam, mam chwile kiedy wyję, bo nie umiem cofnąć czasu ale to już sporadycznie na szczęście. I też jak czytam, że mamy są z dziećmi przez większość dnia, zmieniają pieluszki, kangurują to mi łzy w oczach stają.
Kiedy 2 godz po porodzie przyszła do mnie pani dr od wczesniaków, powiedziała, żebym się przygotowała, że moje dziecko nie przeżyje a jeżeli jakimś cudem się jej uda to bedzie jak roślinka, przy tak masywnych wylewach i skrajnej niedojrzałości układu oddechowego. Na szczęście się myliła
W pierwszym szpitalu jeśli chodzi o leczenie i opiekę nie mam zarzutów, ale to właśnie tam mogłam być u dziecka tylko godz dziennie (a dojazd w jedną stronę trwał 3 godz) i to wtedy gdy było już w miarę ok, bo na początku tylko 10-15min. Tam mnie straszono MPD na 99%, padaczką itp. Pierwszy raz dotknęłam córkę jak miała miesiąc, zależało od zmiany czy musiałam to robić po kryjomu, czy mogłam spokojnie bez nerwów otworzyć okienko. Przy kilku bezdechach byłam wypraszana, kazano mi zakończyć wizytę. Ordynator nie rozmawiał ze mną w ogóle, kazał przyjechać do siebie na 8 rano, a jak miał dyżur (i zasrany obowiązek udzielenia informacji o stanie zdrowia dziecka) to spał, pielęgniarki miedzy sobą mówiły, żeby go budzić w nagłych wypadkach. Na innych lekarzy nie powiem złego słowa, zawsze brali kartę i sprawdzali co chcieliśmy wiedzieć. Ale to nie zmienia faktu, że przez te 10 tyg na OION nie czułam się matką a intruzem, nie mogłam kangurować dziecka, mogłam stać i patrzeć... Do dziś nadrabiamy i się kangurujemy, moja córcia zasypia leżąc wtulona w naszą klatkę piersiową.
W naszym szpitalu na patologii już zupełnie co innego, cudowne siostrzyczki, które miały nadmiar obowiązków moim zdaniem, ale my mamy mogłyśmy być przy dzieciach od 9 do 20, więc miały trochę lżej ;-) Nie każda mama tyle czasu spędzała z dzieckiem, ja tam byłam ciągle. Pierwszego dnia od razu dostałam Paulinkę na ręce, mogłam nakarmić butelką, tulić i wycałować. Tylko ona patrzyła na mnie jak na obcą osobę :-( Tak naprawdę dopiero w domu się poznawałyśmy.
Początki były fatalne, ciągłe straszenie, że bedzie źle, że mamy się przygotować na wychowywanie niepełnosprawnego dziecka z porażeniem itp spowodowały u mnie depresję poporodową, do dziś się obwiniam, mam chwile kiedy wyję, bo nie umiem cofnąć czasu ale to już sporadycznie na szczęście. I też jak czytam, że mamy są z dziećmi przez większość dnia, zmieniają pieluszki, kangurują to mi łzy w oczach stają.