jak ja zazdroszczę mamom, które mają dokąd pójść z dziećmi.. gdy Maciek był mały wiele czasu spędzaliśmy w Irlandii. place wyłożone tartanem, kolorowe, wesołe, albo wysypane drewnianymi wiórami, bezpieczne, przyjazne, urozmaicone - młody mógł tam siedzieć całymi dniami. i ja też;-). a później polska rzeczywistość kilkutysięcznego miasteczka - i horror. pierwsza wizyta na placu skończyła się tym, że dorwał się do niebezpiecznej źle wyprofilowanej zjeżdżalni, wyrżnął głową i z rykiem uciekł stamtąd. od tej pory do dziś boi się zjeżdżać, podczas gdy w Irlandii szalał jak dziki jako duzo mniejsze dziecko! place są niby 3. jeden - ruina taka, że nawet tam nie podchodzimy, choc to piękny, wielki teren. drugi - niebezpieczne konstrukcje, nieodnawiane chyba z 10 lat. i 3 - kpina. 3 huśtawki, wielki dół zamiast piaskownicy.. w kilku miejscach są jeszcze pojedyncze hustawki, ale to nie place. tak się zastanawiam, do kogo by tu uderzyć z interwencją.. jakaś rada gminy, burmistrz czy co..? chodzimy tam gdzie jeszcze da się posiedzieć, ale dzieci jest mało /i nic dziwnego/. Maciek często się nudzi, ja nie mam z kim pogadać.dlatego ostatnio częściej biega z dzieciakami na osiedlu pod blokami, gania po trzepakach i gra w piłkę, lub chodzimy do sąsiadów /mieszkamy w domku jednorodzinnym/ i tam się bawi w ogrodzie.