Witajcie. Nie chciałampisać początkowo o tym tu publicznie. Ale wiele osob dopytuje o Zosię i zna jej chorobe, mówię o mamach z BB.
Zosia ma w tej chwili niespełna roczek, skończy go 3maja. Urodziła się jak sie wszystkim zdawało zdrowa, była radosnym dzieckiem, grzecznym:-)
Tuż po naszym ślubie życie z silanki zamieniło sie w horror. Zosia była osłabiona, blada, dostała anemii i w ciągu kilku dni na skroni pojawił się guzek. Jak się póxniej okazało ten guzek to był kolejny z wielu przerzutów nowotworu jakim jest neuroblastoma. Dowiedzieliśmy się że w brzuszku ma dużego guza, przerzuty do kości w wielu miejscach i do szpiku. Na szczęscie trafiliśmy na wspaniałą doktor, bardzo szybko Zosia zaczęła długą chemioterapię. Na początku po chemii zamiast gorzej czuła się coraz lepiej, nabrała siły, radości. Potem zaczęła łysieć, dopiero wtedy zrozumiałam że to nowotwór, że jest dzieckiem "onkologicznym". Zaczeły się schody, ciągłe spadki wyników, obawy o kazdy dzień. Początkowo w tym stopniu zaawansowania dawano jej 20-30% szans. Udało się, przeszła całą chemioterapię, przerzuty z kości szpiku zniknęły-cud! Nadszedł czas na operację wycięcia guza pierwotnego, było ryzyko usuniecia nerki, podejrzewano przerzut na watrobie, na szczęście wątroba okazała się czysta a nerka uratowana! Tak sie cieszyliśmy, miałam nadzieję że to koniec tego kilku-miesiecznego koszmaru ze szpitalem, chemią, znieczuleniami, zabiegami... Niestey, po biopsji okazało się że jest konieczny autoprzeszczep szpiku:-( Za kilka dni jedziemy do szpitala we Wrocławiu, tam będziemy kontynuować dalsze leczenie. Właśnie tego autoprzeszczemu boje się najbardziej i tej bardzo silnej chemii. Nie mam już siły, ciągle marze o tym że wrócimy razem do domu i będziemy żyć normalnie.
Przed ujawnieniem się choroby mieliśmy plany, miałam iść do pracy, mielismy spłacić kredyty, kupić mieszkanie... W tej sytuacji juz nawet nie marzę o pieknym zyciu tylko staramy się jakoś wiązać koniec z końcem a jest cięzko bo mieszkanie wynajmujemy, a do pracy iść nie mogę bo muszę być przy Zosi. Mąż pracuje i stara się jak może, jest wielkim wsparciem. Jesteśmy pół roku po slubie a życie tak szybko dało nam popalić.
Zosia ma w tej chwili niespełna roczek, skończy go 3maja. Urodziła się jak sie wszystkim zdawało zdrowa, była radosnym dzieckiem, grzecznym:-)
Tuż po naszym ślubie życie z silanki zamieniło sie w horror. Zosia była osłabiona, blada, dostała anemii i w ciągu kilku dni na skroni pojawił się guzek. Jak się póxniej okazało ten guzek to był kolejny z wielu przerzutów nowotworu jakim jest neuroblastoma. Dowiedzieliśmy się że w brzuszku ma dużego guza, przerzuty do kości w wielu miejscach i do szpiku. Na szczęscie trafiliśmy na wspaniałą doktor, bardzo szybko Zosia zaczęła długą chemioterapię. Na początku po chemii zamiast gorzej czuła się coraz lepiej, nabrała siły, radości. Potem zaczęła łysieć, dopiero wtedy zrozumiałam że to nowotwór, że jest dzieckiem "onkologicznym". Zaczeły się schody, ciągłe spadki wyników, obawy o kazdy dzień. Początkowo w tym stopniu zaawansowania dawano jej 20-30% szans. Udało się, przeszła całą chemioterapię, przerzuty z kości szpiku zniknęły-cud! Nadszedł czas na operację wycięcia guza pierwotnego, było ryzyko usuniecia nerki, podejrzewano przerzut na watrobie, na szczęście wątroba okazała się czysta a nerka uratowana! Tak sie cieszyliśmy, miałam nadzieję że to koniec tego kilku-miesiecznego koszmaru ze szpitalem, chemią, znieczuleniami, zabiegami... Niestey, po biopsji okazało się że jest konieczny autoprzeszczep szpiku:-( Za kilka dni jedziemy do szpitala we Wrocławiu, tam będziemy kontynuować dalsze leczenie. Właśnie tego autoprzeszczemu boje się najbardziej i tej bardzo silnej chemii. Nie mam już siły, ciągle marze o tym że wrócimy razem do domu i będziemy żyć normalnie.
Przed ujawnieniem się choroby mieliśmy plany, miałam iść do pracy, mielismy spłacić kredyty, kupić mieszkanie... W tej sytuacji juz nawet nie marzę o pieknym zyciu tylko staramy się jakoś wiązać koniec z końcem a jest cięzko bo mieszkanie wynajmujemy, a do pracy iść nie mogę bo muszę być przy Zosi. Mąż pracuje i stara się jak może, jest wielkim wsparciem. Jesteśmy pół roku po slubie a życie tak szybko dało nam popalić.