Moj syn- na razie jedynak, mial powazne problemy w kontaktach z kolegami. Do przedszkola nie chodzil (nie wytrzymalismy tej proby), choc zawsze byl i jest otwarty. Byl zawsze wrazliwym chlopcem, nie mogl ogladac niektorych bajek (Bolek i Lolek), wszystko przezywal. Pomyslalam, ze wrazliwy to przeciez dobrze, ale jakos pomoc trzeba dostosowac sie do rzeczywistosci. Kiedy byl starszy, poszedl do kolka przedszkolnego i bylo ok, potem w szkolnej zerowce bylo roznie, chlpocy tak juz chyba maja, ze sie wala, kopia a jego nie mozna bylo przeciez dotknac mocniej, powiedziec glosniej a tu taki chrzest. Przychodzil i mowil: ten chlopiec w paski mnie kopnal, tamten zielony popchnal, a ja ze zrozumieniem kiwalam glawa i nic wiecej. Teraz - drugoklasista twierdzi, ze sie przyzwyczail, ze to norma, choc kiedy opowiedzial, jak dwoje chlopcow go dusila na podlodze ze nie mogl oddychac to jednak porozmawialismy spokojnie z rodzicami. Ale ogolnie mam zasade: nie wtracac sie za bardzo w relacje kolezenskie, tlumaczyc, w sytuacjach skrajnych ingerowac, tworzyc przyjazne sytuacje (dawac mozliwosc integracji).
Dzieci w tym wieku lubia wyolbrzymiac, sytuacje przedstawiaja jednostronnie, nie raz slyszalam ze nikt go nie lubi w klasie, ze zawsze stoi sam, nie ma pary i musi stac z kolezanka, ktora tez jakos nie ma pary - jednak obserwuje czasami klase i widze ze nie "nigdy" i nie "wszyscy" tylko "czasami" i "niektorzy".
A z wychowawczynia niestety, nie mam co rozmawiac, wydaje mi sie, za sama prowokuje dzieci zamiast integrowac, przykleja do nich gotowce typu: egoista, zlosliwiec, chyba ich po prostu nie lubi. A prawda jest taka, ze to wlasnie ona powinna pomoc dzieciom, ma do tego odpowiednie wyksztalcenie, skad ja mam wiedziec cokolwiek o wychowaniu w grupie?