*Doris*
Zadomowiona(y)
- Dołączył(a)
- 17 Październik 2007
- Postów
- 1 096
U mnie było tak: czop zaczął mi odchodzić na tydzień przed porodem i miałam skurcze przepowiadające na kilka dni przed porodem (przy pierwszym dziecku nie miałam ani przepowiadających, ani nie zaobserwowałam odejścia czopa). Ciekawe jest to, że dwa dni przed wszystko mi się wyciszyło, a cały dzień przed akcją porodową Oskarek prawie wcale się nie ruszał.
W niedzielę wieczorem poszłam do szpitala na planowane cc - okazało się, że w szpitalu nic o tym nie wiedzą i nie ma mnie na liście operacji. W trakcie przyjęcia sytuacja się wyjaśniła o tyle, że na liście operacji są osoby, których miało tam nie być i się nie zgłosiły, a ja i jeszcze jedna dziewczyna jesteśmy na jakiejś innej liście. No, w każdym razie przyjęli mnie i powiedzieli, że nie wiadomo o której będzie operacja, ale się odbędzie. Zrobili mi ktg - skurczy zero i miałam badanie ginekologiczne. Co było dziwne - mimo całej tej sytuacji czułam w sobie ogromny spokój. Nawet przestałam się bać cesarki, a przecież całą ciążę się nią zamartwiałam. Poszłam do sali i... wieczorem dostałam skurczy - takie zwykłe spinanie brzucha, ale w nocy zrobiły się coraz bardziej bolesne. Już wiedziałam, że to skurcze porodowe. Myślałam, czy to zgłosić pielęgniarkom, ale pomyślałam, że w nocy niewyspany lekarz ma mi robić operację - lepiej poczekam do rana. No i poczekałam. Okazało się, ze i tak jestem pierwsza na liście operacji, ale już poinformowałam, że mam regularne skurcze co 5 minut. Jak szłam na salę operacyjną skurcze były co 2 minuty - także poniedziałek 12-tego marca był dniem, kiedy Oskarek miał się narodzić.
Na sali operacyjnej okropnie się trzęsłam - podali mi środek uspokajający i było ok. Mąż był przy mnie. Jak wyjęli Oskarka od razu usłyszeliśmy płacz i się ogromnie ucieszyliśmy. Męża zapytali, czy chce zobaczyć synka przy badaniu - poszedł i wrócił z Oskarkiem. Buźkę widziałam przez chwilę, ale nie wyglądał, jak dziecko ledwo wyjęte z wod płodowych - nie był opuchnięty. Przystawili mi go do twarzy i od razu usnął. Był taki cieplutki i mięciutki. Zszyli mnie, zawieźli na salę pooperacyjną. Leżałam tam parę godzin, ale przywieźli mi Oskarka na karmienie. Położna pomogła przystawić do piersi i tak sobie z nim leżałam. Psychicznie operację zniosłam dużo lepiej niż pierwszą, fizycznie też. Najważniejsze, że synek zdrowy. Bałam się wcześniej, że nie będę kochać drugiego dziecka tak, jak Emilki, bo nie wyobrażałam sobie, ze mogę kochać jakieś inne dziecko - nic z tych rzeczy - kocham go od momentu, jak go zobaczyłam.
W niedzielę wieczorem poszłam do szpitala na planowane cc - okazało się, że w szpitalu nic o tym nie wiedzą i nie ma mnie na liście operacji. W trakcie przyjęcia sytuacja się wyjaśniła o tyle, że na liście operacji są osoby, których miało tam nie być i się nie zgłosiły, a ja i jeszcze jedna dziewczyna jesteśmy na jakiejś innej liście. No, w każdym razie przyjęli mnie i powiedzieli, że nie wiadomo o której będzie operacja, ale się odbędzie. Zrobili mi ktg - skurczy zero i miałam badanie ginekologiczne. Co było dziwne - mimo całej tej sytuacji czułam w sobie ogromny spokój. Nawet przestałam się bać cesarki, a przecież całą ciążę się nią zamartwiałam. Poszłam do sali i... wieczorem dostałam skurczy - takie zwykłe spinanie brzucha, ale w nocy zrobiły się coraz bardziej bolesne. Już wiedziałam, że to skurcze porodowe. Myślałam, czy to zgłosić pielęgniarkom, ale pomyślałam, że w nocy niewyspany lekarz ma mi robić operację - lepiej poczekam do rana. No i poczekałam. Okazało się, ze i tak jestem pierwsza na liście operacji, ale już poinformowałam, że mam regularne skurcze co 5 minut. Jak szłam na salę operacyjną skurcze były co 2 minuty - także poniedziałek 12-tego marca był dniem, kiedy Oskarek miał się narodzić.
Na sali operacyjnej okropnie się trzęsłam - podali mi środek uspokajający i było ok. Mąż był przy mnie. Jak wyjęli Oskarka od razu usłyszeliśmy płacz i się ogromnie ucieszyliśmy. Męża zapytali, czy chce zobaczyć synka przy badaniu - poszedł i wrócił z Oskarkiem. Buźkę widziałam przez chwilę, ale nie wyglądał, jak dziecko ledwo wyjęte z wod płodowych - nie był opuchnięty. Przystawili mi go do twarzy i od razu usnął. Był taki cieplutki i mięciutki. Zszyli mnie, zawieźli na salę pooperacyjną. Leżałam tam parę godzin, ale przywieźli mi Oskarka na karmienie. Położna pomogła przystawić do piersi i tak sobie z nim leżałam. Psychicznie operację zniosłam dużo lepiej niż pierwszą, fizycznie też. Najważniejsze, że synek zdrowy. Bałam się wcześniej, że nie będę kochać drugiego dziecka tak, jak Emilki, bo nie wyobrażałam sobie, ze mogę kochać jakieś inne dziecko - nic z tych rzeczy - kocham go od momentu, jak go zobaczyłam.