reklama
Forum BabyBoom

Dzień dobry...

Starasz się o maleństwo, wiesz, że zostaniecie rodzicami a może masz już dziecko? Poszukujesz informacji, chcesz się podzielić swoim doświadczeniem? Dołącz do naszej społeczności. Rejestracja jest bezpieczna, darmowa i szybka. A wsparcie i wdzięczność, które otrzymasz - nieocenione. Podoba Ci się? Wskakuj na pokład! Zamiast być gościem korzystaj z wszystkich możliwości. A jeśli masz pytania - pisz śmiało.

Ania Ślusarczyk (aniaslu)

  • Kochani, niech te Święta będą chwilą wytchnienia i zanurzenia się w tym, co naprawdę ważne. Zatrzymajcie się na moment, poczujcie zapach choinki, smak ulubionych potraw i ciepło płynące od bliskich. 🌟 Życzę Wam Świąt pełnych obecności – bez pośpiechu, bez oczekiwań, za to z wdzięcznością za te małe, piękne chwile. Niech Wasze serca napełni spokój, a Nowy Rok przyniesie harmonię, radość i mnóstwo okazji do bycia tu i teraz. ❤️ Wesołych, spokojnych Świąt!
reklama

Nasze porody

U mnie było tak: czop zaczął mi odchodzić na tydzień przed porodem i miałam skurcze przepowiadające na kilka dni przed porodem (przy pierwszym dziecku nie miałam ani przepowiadających, ani nie zaobserwowałam odejścia czopa). Ciekawe jest to, że dwa dni przed wszystko mi się wyciszyło, a cały dzień przed akcją porodową Oskarek prawie wcale się nie ruszał.
W niedzielę wieczorem poszłam do szpitala na planowane cc - okazało się, że w szpitalu nic o tym nie wiedzą i nie ma mnie na liście operacji. W trakcie przyjęcia sytuacja się wyjaśniła o tyle, że na liście operacji są osoby, których miało tam nie być i się nie zgłosiły, a ja i jeszcze jedna dziewczyna jesteśmy na jakiejś innej liście. No, w każdym razie przyjęli mnie i powiedzieli, że nie wiadomo o której będzie operacja, ale się odbędzie. Zrobili mi ktg - skurczy zero i miałam badanie ginekologiczne. Co było dziwne - mimo całej tej sytuacji czułam w sobie ogromny spokój. Nawet przestałam się bać cesarki, a przecież całą ciążę się nią zamartwiałam. Poszłam do sali i... wieczorem dostałam skurczy - takie zwykłe spinanie brzucha, ale w nocy zrobiły się coraz bardziej bolesne. Już wiedziałam, że to skurcze porodowe. Myślałam, czy to zgłosić pielęgniarkom, ale pomyślałam, że w nocy niewyspany lekarz ma mi robić operację - lepiej poczekam do rana. No i poczekałam. Okazało się, ze i tak jestem pierwsza na liście operacji, ale już poinformowałam, że mam regularne skurcze co 5 minut. Jak szłam na salę operacyjną skurcze były co 2 minuty - także poniedziałek 12-tego marca był dniem, kiedy Oskarek miał się narodzić.
Na sali operacyjnej okropnie się trzęsłam - podali mi środek uspokajający i było ok. Mąż był przy mnie. Jak wyjęli Oskarka od razu usłyszeliśmy płacz i się ogromnie ucieszyliśmy. Męża zapytali, czy chce zobaczyć synka przy badaniu - poszedł i wrócił z Oskarkiem. Buźkę widziałam przez chwilę, ale nie wyglądał, jak dziecko ledwo wyjęte z wod płodowych - nie był opuchnięty. Przystawili mi go do twarzy i od razu usnął. Był taki cieplutki i mięciutki. Zszyli mnie, zawieźli na salę pooperacyjną. Leżałam tam parę godzin, ale przywieźli mi Oskarka na karmienie. Położna pomogła przystawić do piersi i tak sobie z nim leżałam. Psychicznie operację zniosłam dużo lepiej niż pierwszą, fizycznie też. Najważniejsze, że synek zdrowy. Bałam się wcześniej, że nie będę kochać drugiego dziecka tak, jak Emilki, bo nie wyobrażałam sobie, ze mogę kochać jakieś inne dziecko - nic z tych rzeczy - kocham go od momentu, jak go zobaczyłam.
 
reklama
Leżałam na patologi mając nadzieję że jednak wody się uzupełnią i wyjdę do domu . Niestety w poniedziałek na USG wyszło że wody się jeszcze zmniejszyły . Lekarka tłumaczyła że przy takiej małej ilości wód istnieje ryzyko że Ida naciśnie pępowinę i się udusi . We wtorek zbadał mnie ordynator i zdecydował o rozwiązaniu ciąży .
Ponieważ szyjka nie była jeszcze za miękka i krótka zdecydował o podaniu żelu dopochwowego z prostaglandyną , gdyby to nie pomogło miałam dostać oksytocynę a jeśli i to by zawiodło to cesarka .
Byłam przerażona i bardzo rozczarowana że to nie Dusia a lekarz zdecyduje o tym że ma przyjść na świat .
Lekarka zaaplikowała mi żel i kazała leżeć dwie godziny - w zasadzie od razu skurcze się pojawiły a po dwóch godzinach były już mocno bolesne . Podpięli mnie pod KTG ale nie wyszły praktycznie żadne skurcze :baffled: . kolejną godzinę leżałam pod kroplówkami - miałam już dość .
Maciek przyjechał i zaczeliśmy chodzić po korytarzu , bolało coraz bardziej . Czułam takie zmęczenie że ciężko to opisać . Między skurczami miałam ochotę zasnąć , nie miałam siły siedzieć , leżeć , ani chodzić - zaczełam już wyć z bólu . Zrzuciłam poduszkę na podłogę i klęczałam opierając głowę o łóżko - tak mi było najwygodniej
Dopiero jak zaczęłam wymiotować to położna podjęła decyzję wysłania mnie na porodówkę .
Położna starsza kobiecina - zaaplikowała mi lewatywę .
Latałam do kibelka jak szalona - na przemian wymiotowałam i wyłam z bólu .
Potem kazała mi iść pod prysznic ale poczułam bóle parte więc zbadała mnie i kazała się położyć na łóżku pod KTG obróciłam się na bok co nie bardzo jej się podobało bo się KTG nie bardzo pisało - ale miałam to głęboko w dupie :sorry2:
Powiedziałam też że chce rodzić na krzesełku - nie była zadowolona . Jak twierdziła będzie mi wygodniej na łóżku a poza tym nie będzie mogła chronić mojego krocza .:eek: Jednak musiała dostosować się do mojego życzenia .
Potem poszłam jednak pod prysznic , ale nie czułam w nim ulgi , wyszłam i po chwili czułam już mocne skurcze parte . Położna powiedziała że widać główkę , nim zdążyła coś więcej powiedzieć Duśka wyskoczyła cała :-D
Była owinięta pępowiną . Ledwo zdążyła ją złapać ...
Minutę po niej wyleciało łożysko - samo z siebie - siłą grawitacji .
Przyszedł lekarz , rzucił okiem na łożysko i wyszedł . Położna mnie zszywała .
Dostałam też Dusię na dwie godziny - niestety ubraną ale choć tyle że miałam ją przy sobie cały czas :tak:

Przyszły też dwie położne - moje anioły stróże które pilnowały żeby mój plan porodu był realizowany :-D
Jak im powiedziałam o planie porodu to zrobiły wielkie oczy i powiedziały że jestem chyba pierwsza :biggrin2: i że to cudownie że mam coś takiego . Bardzo mnie w tym wspierały i prosiły żebym przekazywała innym ciężarnym żeby nie bały się wymagać bo tylko od rodzących zależy jak szybko poprawią się standardy na porodówkach
 
Mini super położne, mój plan porodu jest dalej na kompie nie skończony ;D ale też nie narzekam, wszyscy się mnie pytali czy chcę tak czy tak, czy zgadzam się na to czy tamto..
 
Ja w niedziele rano zjechalam na porodowke na wywolanie , bo sie zlownilo miejsce -dziennie ok 60 porodow .Dostalam propess na wywyolanie jakas nowosc podobno- w karcie wpisali wywolanie wysokiego ryzyka wiec podpieli mnie pod ktg na 8 h , co godzine sprawdzali moje cisnienie-mialam zlota polozna o 17 przyszly jakies skurcze silne ale nie az tak i po kilku godzinac sie uspokoilo ,odlaczali mnie tylko na wyjscie do toalety -gdzie musialam zapisywac ile wydalam plynow i ile przyjmoje.Pozwolono mi pochodzic przez godzine wiec troszke tez na pilce posiedzialam i wracam do monitorowania a tam maly puls malej i wcisniecie guzika emergancy i w ciagu 60sekund mialam nad soba chyba z 6 osob -szybko podali tlen i kroplowke -istny koszmar , pozniej juz tylko z m patrzylismy na monitor czy wszystko ok.O 20 zmienila sie zmiana polozna podkresila by sprawdzac mnie czesciej no i do 11 byla wmiare czesto ale pozniej gdy poslali mojego m do domu bo nic sie nie dzieje nikogo nie bylo o 2 obudzily mnie silne skurcze co 4-5 min poscie do toalety to 15 min mi zajmowalo o 4 zadzwolnilam po polozna bo bylo jeszcze gorzej przyszla jaks inna i mowi ze moja poszla sobie gdzies i w sumie o mnie nic nie wie wiec musi sie zapoznac z historia podlaczyla mnie pod ktg i mowi macica cwiczy glowa do gory, cacisnelam zeby plakalam z bolu i liczylam niech bedzie juz 8 to moj m juz przyjedzie do mnie ,przyszedl lekarz i powiedzial tylko tyle ze o 11 sprawdza czy cos sie juz dzieje czy moga przebic mi wody i poszedl , rano zmienila sie polozna i znowu na moj temat nie wiedziala nic ,musialam sie upomniec o leki o nowa karte na notowanie tych plynow -podlaczy pod ktg i poszla ja juz mialam tak czeste skurcze blagalam ze chce lekarza ze czyje ze cos sie dzieje , zaproponowal tylko cos przeciwbolowego ale jak nie wiedzac jaki bol mnie jeszcze czeka odmowilam -od 11 zaczelam sie pocic i juz pojscie do toalety to dramat o 12 podali jedzenie i polozna mowi idz pod prysznic to bedzie ci lepiej poszlam do lazienki tylko na siusiu wrocilam i z bolu nie wiedzialm co mam ze soba zrobic , m chcial mnie karmic ale porcja wydawala mi sie najwiekszym obiadem na swieci nie bylam wstanie nic przelknac i zaczela plynac woda z krwia i odpadl duzy kawal czopu, czulam takie parcie ...zadzwolnilam po polozna przyleciala jedna, pozniej druga i szybko tuptalam na porodowke, od wejscia po 20 min malutka mialam na piersi ,jeszcze mowie ze mam tego TENSA i chce go uzyc a one mowia kochana za pozno:) musieli mnie naciac a jak mala wyskoczyla to 3h skin to skin i cycus, mala taka kropeczka jest 47cm i drobniutka
 
no to i opisze swoj porod, choc dla mnie to jakas masakra byla...

Wszystko zaczelo sie w nocy z czwartku na piatek- obudzilam sie rano i mowie do T 'ale mnie kregoslup boli, kiepsko w nocy spalam...' Ogladalismy jakis film w lozku i ja po kilku godzinach stwierdzilam, ze moj bol kregoslupa to skurcze, ale ze dwa na godzine wiec mowie to T ' mam chyba skurcze?!?!' ten lekka panika a ja na to : ' spokojnie to jeszcze ze dwa dni moze potrwac'... NO I WYKRAKALAM Z TYMI DWOMA DNIAMI... dzien mija skurcze byly ale bez rozwiniecia akcji pod wieczor mialam skorcze co 20 min... noc ciezka, skorcze byly juz dosc dokuczliwe... rano T pojechal po auto i mial byc w domku ok 14, a ja mialam skurcze juz co 8-9 min clakiem bolesne juz... o 17 zadzwonilam do szpitala mowie im co i jak oni ze to jeszcze nie porod ale przysla polozna coby zobaczyla co i jak u mnie...
o 18 byla polozna rozwarcie 2 cm, ale mala tetno za szybkie wiec do szpitala na ktg... pojechalismy zrobili ktg tetno sie uspokoilo a skorcze coraz silniejsze ale na ktg sie nie pisaly wiec wywalili nas do domu...

o 22 juz ryczalam w domu z bolu... mowilam T ze ja nie dam rady, ze to boli itp... zadzwonilam do szpitala raz jeszcze - powiedzieli zeby przyjechac - okazalo sie ze mam 5cm (jupi rodzimy) juz mnie tak bolalo ze chcialam epidural ale polozna mowi nie-nie-nie sprobuj zastrzyk (phetodyna czy jakos tak) mowie ok - dajcie cokolwiek bo zaraz umre(niemusze dodawac jak zmeczona bylam juz ponad 24h ze skurczami) dali zastrzyk - jakies nieporozumienie- bolalo tak samo, a ja nacpana na maxa...... gaz tez mialam ale rzygac mi sie tylko po tym chcialo... ok 1w nocy mala zaczela tracic puls(jak ja sie balam) no wiec stwierdzili ze podlacza jej clipa do glowy zeby ja lepiej monitorowac... przebili mi wody podlaczyli klipa malej, jak to bolalo daralam sie do T powiedz jej zeby zabrala ta reke z miedzy moich nog... (w tym moncie T docisnol jakis kabel od ktg i wszystko bylo ok z pulsem malej... debile tylko mnie nastraszyli, zle podlaczajac sprzet..) po przebiciu tych wod zaczol sie koszmar - bol nie do opisania- znow zaczelam blagac o epidural... (rozwarcie 6cm) nim go podlaczyli minela kolejna godzina... dostalam dawke probna... i malej spadl clip z glowy ta reke miedzy nogi zeby go przyczepic i mowi o-o-o-o tu juz 10cm zaraz przemy (5min wczesniej obiecywala mi drzemke ;/) ja wykonczona mowie jej ze nie dam rady, ze musze odpoczac ... no i zaczelo sie parcie o 2.45 mala byla juz na brzuchu- my z T najszesliwsi na swiecie :D:D polozne zadowolone bo od wejscia do szpitala niecale 4h na zajelo i mala juz byla z nami...

6 szwow mi zalozyli peklam w srodku, po porodzie nic mnie nie bolalo...

eh... nie wspominam tego dobrze ale warto bylo
 
No to i my mamy chwilę na opis...

W sobotę miałam już serdecznie dość patrzenia na usyfione schody, które ktoś :confused2: obiecał wyszorować, więc zakasałam rękawy i wzięłam się do roboty...
Bynajmniej nie z myślą o jakimś wywoływaniu, bo byłam przekonana, że mam przed sobą jeszcze przynajmniej dwa tygodnie...
Po wyszorowaniu chodów i dwóch podłóg (na kolankach) miałam serdecznie dość - pozostałe podłogi przełożyłam sobei na poniedziałek :-D
M mnie wkurzył i w złości pomyślałam, że mogłabym zacząć już rodzić - jemu na złość. Wiadomo: z życzeniami trzeba uważać, bo niektóre mogą się spełnić :confused2:
Wieczorem coś tam delikatnie chlapnęło - nie byłam pewna: popuściłam czy wody :confused: ale było tego tak niewiele, że zignorowałam temat. Choć przezornie sięgnęłam po podpaskę...
W nocy obudziłam się o 2:40 do WC i podczas podnoszenia się słoniątka coś poleciało - pierwsza myśl: wody (ale raczej za mało?) albo czop. Stwierdziłam to drugie.
Do 5:00 zanotowałam cztery słabiusieńkie skurcze, potem pospałam do 7:00 i znowu były pseudo skurcze - takie krótkie, nie bolące, tylko denerwujące. Odstępy różnie: dwa co 5 min, potem 5 co 20, 3 co 15 min, kolejny po 5, następny po 30min...
Spokojnie przygotowałam obiad, M wziął się za sprzątanie auta (zawsze robi z tego zabawę, ale tym razem przeszedł samego siebie - wyjął siedzenia, a nawet zapasówkę!); znajomi chcieli koniecznie wbić na grilla (choć M zaznaczał, że u nas niewykluczony poród, bo coś tam się dzieje). Planowałam jeszcze cyknąć fotki z brzuszkiem - takie typowo pamiątkowe...
O 13:00 zjedliśmy obiad (kluseczki ,sląskie z kotletem i warzywkami - mniam - niby myślałam o porodzie, ale byłam głodna, to co miałam robić!???), potem zagoniłam M do łazienki na obiecane zabiegi fryzjerskie... Jeszcze mnie dopadła grubsza sprawa na WC (a od 3 tyg. jechałam na czopkach, więc łatwo nie było), no i się zrobiło weselej...
Od 13:50 zaczęły się skurcze co 7-5 minut. Ale wciąż baaaaaaaardzo słabe (nawet przy @ bardziej bolało) i krótkie (max po 30 - 40 sekund). Mówię do M: idź pod prysznic, robimy te foty i chyba jednak będziemy jechać do tego szpitala - najwyżej poleżę do jutra (ja nadal nie wierzyłam, że mogę JUŻ rodzić - myślałam, że to ściema jakichś przepowiadających). Na potwierdzenie tych słów o 14:17 złapał mnie pierwszy SKURCZ (który takowym mogłam nazwać - wciąż niezbyt bolesny, ale odczuwalny), ok.40 sekund. M zbladł trochę, ale poszedł spokojnie na fajkę, ja za nim. Siedzę sobie spokojnie na ławce, kiedy nagle czuję, że coś jest nie tak - pobiegłam do łazienki i się okazało, że wody...
Zanim zdążyłam się przebrać... M
się wykąpał
ubrał
spakował torby do auta
pozbierał inne moje graty
był gotów i mnie poganiał, a ja... spokojnie szukałam pokrowca na komórkę :-D:-D:-D

Do miasta (ponad 30km) dojechaliśmy w 20 minut (złamał tyle przepisów, ile się dało zmieśćić w granicach rozsądku). Po tej 14:17 następny skurcz miałam po 20 minutach, potem po 5 i kolejne już co 3! Ale nadal całkiem znośne i krótkie; jeszcze mówię do M, że martwi mnie długość tych skurczów, bo niby mają być długości minuty...
Na IP bez większych kłopotów - czekałam tylko 2 skurcze ;-) Papierkologia raz dwa, bo byłam wcześniej na pato. Zapytanie o plan porodu :tak: Badanie i tu :szok: 7 cm rozwarcia! Że co!????? I że długo to na pewno nie potrwa...
Kolejne 3 skurcze zanim połozna dowiozła mnie windą na blok porodowy - ostatnią prostą pokonywałam już nie bez trudu, po drodze informowanie personelu, że pierwiastka 7/8cm (ładnie... to 7 czy już 8 :confused:)
Znowu pytanie o plan porodu, założenie wenflonu i podanie antybiotyku, ktg. Przyszła lekarka - pyta o ostatnie usg - dawno, mały duży i przewidywana waga urodzeniowa spora, chce brać na usg...
Pytają czy dojdę do gabinetu - chyba żartujecie?- na wózek? - na wózek między skurczami może się wdrapię...
Położna (ANIOŁ w ludzkim ciele) ukróciła zapędy lekarki - poczekaj, sprawdzę jak sytuacja (byłam tam od jakichś 10 minut) - nie ma szans: mamy 10 cm, głowka nisko, przyparta. Lekarka była blada - obawiała się, że maluszek będzie za duży.
Niedługo potem czułam już potrzebę parcia - położna przypomniała mi o możliwości zamiany pozycji (jakby czytała w moich myślach), a ja chciałam ją zmienić, ale nie chciało mi się ruszyć :eek:. W końcu się zmobilizowałam i zamieniłam na klęczki, M masował mi plecy - było rewelacyjnie, niestety - tylko przez dwa skurcze :baffled:, bo w tej pozycji położna nie mogła złapać tętna malucha i musiałam wrócić do siadu...
Skurcze do wytrzymania - darłam się wprawdzie porządnie, ale to mi pomagało je znosić. Między skurczami gadaliśmy w najlepsze - tylko kompletnie już nie pamiętam o czym ;-) O 16:30 pytałam o czas - jak długo rodzę - bo widziałam godzinę, ale nie byłam w stanie policzyć (no nie miałam innych zmartwień). Chciałam poprosić, by mi powiedzieli, że jeszcze jakieś dwa skurcze i będzie po wszystkim, ale odpuściłam sobie... Położna przypominała o oddechu, oddychała ze mną, M dodawał otuchy (chwała mu za to).
Zapytałam czy będą mnie ciąć - z uwagi na wielkość małego tak :-:)-:)-( A potem zebrałam się w sobie (miałam dość bólu i musiałam walczyć z odruchami przeciwdziałania mu) i pomyślałam sobie:
Weź się w garść i się przyłóż - im szybciej to zrobisz, tym szybciej będziesz miała to za sobą i będziesz juz tulić malucha...
Podziałało: dwa skurcze później, o 16:50 Rafał był juz z nami.

Potem szycie - uciekałam tyłkiem przed igła :-D a z lekarką gadałam o kotach? :-D Taaak - o kotach i ich sterylizacji :tak:
M stał z małym na rękach. Potem zostaliśmy sami, dopóki nie zrobiło mi się słabo - wtedy dostałam kroplówę, a Rafała zabrali na noworodkowy.

Potem było jeszcze trochę przebojów, ale to już inna historia... Juz i tak się roooooooooooooooozpisałam - wybaczcie.

Ogólnie poród oceniam jako łatwy, a lekarze zastrzegli, że przy drugim dziecku mamy natychmiast zbierać się do szpitala, chyba że chcemy odbierać poród w aucie. No i na oddziale wszyscy pytali czy to "ta" od szybkiego porodu ;-)
 
reklama
to ja w koncu swój opiszę.

tydzień przed terminem porodu wylądowałam na patologii jak wiadomo - cukrzyca ciazowa... wszystko było w porządku, bla bla... badania prawie codziennie... ordynator powtarzał, że czekamy do terminu i pomyslimy co dalej... no i nadszedł dzień 5 marca.
Obchód lekarski. Ordynator wezwał do badania. Zbadał.. (bolało! dobrze wiem co robił!:p ) - przepraszał:p... mówi, ze 3 cm, glowka przyparta , idziemy na oxy.
No to sobie przefrunełam do pokoju, zjadłam rogalika, (matenka była przy mnie - akurat po nocce z oddziału zeszła)... przebąknełam pod nosem, ze wypiłabym piwo i , ze muszę umyć głowę:p ahahha. Mama mówi, ze zadna głowa tylko się pakowac mam... no to tak z grubsza się spakowałam - w razie gdyby sie udało to zeby matenka nie musiała za wiele pakować... Dostałam koszuline, zabrałam co trzeba i pełna radości idę na porodówkę (jakos nie wierzyłam, ze to dzis) ... trafiłam na najlepsza polozną, miałam pojedyncza salę.. no to co...no to siup... usadowiłam się na wyrku, zostałam zbadana...Pani połozna mówi,z e ordynator jak zwykle przesadził, ze gdzie on widzi 3 cm!?...no , ale nic.. okazuje sie, ze glowka owszem - przyparta - jak od paru dni z resztą... rozwarcie na mooooooże 2 paluchy ... ale... to nie to...a gdziez tam!!... podlączyła mi kroplóweczkę, ktg... wcinam sobie kanapeczki... kroplóweczka kapie... ja dowcipkuje, ale narzekam,z e nie umyłam głowy i czy gdzies to mogę uczynic:D skurcze jakies tam są... minęły jakieś 2 godz...w miedzyczasie badanka... postępu jako tako ni ma, mierzenie cukrów - duzo ludzi... bo Manta rodzi i atrakcja :p - wszyscy znają mamcię. No ale trudno;p niech wiedzą , ze rodzi się najwazniejsza kobieta mego zycia:p tzn. ze się staramy.. pozwolili odpiąc ktg.. polazłam z mamką na spacerek po korytarzu na oddziale.. i tak chodze, chodze... skurcze jako takie są.. no , ale ...eee nie nie.. mamka cały czas pyta czy mój ma przyjechac...mowie,z e nie bo i po co skoro postępu nie ma...z reszta smsujemy, niech sobie rpacuje:p w razie zego się go zawoła to przyjedzie, niech ine marnuje dnia w pracy. wrociłysmy do pokoju, poskakałam na piłce... nuda, nic. Połozna mowi,z e idziemy pod prysznic się "strumieniować"... no to idę..usiadłam..polewam bęben.. ojojoj... po pół godz cos zaczęło pobolewac...juz te skurcze jednak odczuwalne...powrót do pokoju, badania...no..ruszyło! 6 cm:D... ale... szyjka się nie centruje i wody nie odchodza... kombinują jak tu mi pęcherz po kryjomu przebic, ale faceta ktory sie tego podejmie po cichaczu nie ma:p no i dupa...kombinuja , kombinują - co by ordynator nie słyszał:D połozyłam sie na wyrko...ktg podłączone...skurcze co 2-3 min...dosc intensywne... ale ja sie smiałam:p koło godz 14 mama pyta się mnie: " chcesz żeby K. przyjechał? " - bez zastanowienia, odruchowo odpowiedziałam,z e ... TAK! - nie wiem dlaczego...po prostu:)... zadzwoniła, zeby przyjechał, bo ja chce, ale nic sie nie dzieje takiego wiec spokojnie... K. wsiadł do taksówki a mi w tym czasie...BACH!! się leje! "mamo, sikam! nie! nie sikam...o matko , mamo moja...wody mi lecą! hahaha" - i się smieję... "ale jajca mama! nie wierzyłam,z e akurat teraz, ale smiesznie " ...i tak sie smieje i smieje... badanko, bla bla... mama idzie: " gdzie idziesz?" .. "pakowac Cię" ..."jak to?" ... "dziecko...Ty rodzisz, to juz" ... "aha... no dobra, tylkoweź mój pierscionek, tam nas zafce..." ahaha...przyszły Pani , posprzatały... mamka wróciła z rzeczami.. "a dostanę znieczulenie? "..."dziecko, jakie znieczulenie? Ty zaraz rodzisz" .."a lewatywa?" .."za pozno" ..."no to musicie uwazac zebym was nie obsmarowała!" .. i smiechy. zaczyna pobolewac bardziej...wskoczyłam na piłkę przy łóżko..zaczelo byc niedobrze... M wleciał...usiadł za mną... usmiechy, radość...pomagał przy skurczach... usiadł za mną i mmmmocno masował krzyż... skurcze coraz mocniejsze i od tego momentu juz tak dokladnie nie pamiętam - mimo iz pamietam sporo... wiem, ze zas wylądowałam na łóżku...jeszcze jakos znosiłam...badania bolesne itd..skurcze mocniejsze.. Luby trzyma moją głowę... ból staje sie nie do zniesienia...polozna pyta czy czuję sę jak na meeega kupala..mowie, ze nie... i tak jakis czas, a zw koncu mowie ,z e czuje i ze nie wytrzymam... nie wrzeszczałam, ale... byłam dosyc głosna..mama powtarzała ze mam nie krzyczec... przygotowywali narzędzia.. polozna sprawdza małą przez ktg...okazuje sie, ze tetno jej spada...badanie...mała przyparta, ale za wysoko ta główka... kazą na bok..nic..tetno dalej spada... na kolana (jak psiak;p),...dalej nic..wydarłam się zeby ja wyciągnęli!! Nie pamiętam co robił Luby - wiem ze był przerazony... opiekunka mjej sali z porodowki nagle krzyczy , ze na stół...ale... muszę przejsc na sale operacyjną... mowie, ze nie dam rady...mama krzyknęła do mnie, ze teraz musze dac...przebiegłam (!!!) korytarzem na sale operacyjną... ból okrutny... usiadłam na stole... Facet mowi,z e mam sie nie ruszac, bo musi mi sie wkłuć...powtarzam, ze idzie skurcz i to niemozliwe..przeczekalismy jeden...polozna powtarza,z e teraz juz musze dac rade...dwa skurcze przezylam bez najmniejszego poruszenia...za to chyba zgniotłam dłon jakiejs pielegniarki, ktora powtarzała "ściskaj mocno! z calej siły!" ....głowe oparta mialam na piersiach mojej poloznej ktora mnie trzymala...facet sie uporał z igłą...polozylam sie i...rozpruli mnie...trzeslam sie jak galareta, bo nie wiem czy malenka wytrzymała... rozpruli mnie raz dwa ...czulam jak skalpel mnie tnie, bo znieczulenie nie dzialalo, ale...nie bolalo... wyciagneli ją!...slysze kwik..pokazali przez parawan!... dziewucha! plakala..maaatko! jaka ulga... dzielna dziewczyna moja! zabrali ją...dostala 10/10...u tatusia na rączkach została, a mnie cerowali - co było niezlym wyzwaniem...do tego był krwotok maly i musieli podwiązac cos tam...oglądam sie do tyłu, a tam anestezjolog, ktory mnie znieczulal osunął sie na krzesło, bo...dowiedział się , ze jestem córką mojej mamy!:p powiedział, ze gdyby wiedział o tym wczensiej to nie wie czy dałby rade! mamka przyszła z niunią na rękach..plakala...nosek do noska..poszeptalam i sie uciszyła... no , a potem sala pooperacyjna itd..

Luby opowiadał, ze zamieszanie bylo jak na filmie, ze byl przerazony, bo zostal sam... jak polecialam na cesarke to w sali porodowej chcial pomoc sprzatac...jak mu kobity gadaly, ze oszalal i ze za 5 min bedzie tata to sie zasmial i mowil ze to pooootrwa... chwila moment... placz malej ...:"to pana dziecko placze..."... luby:"ta jasne"...i podobno prawie odlecial...przyniesli mu mala, odcinal pepowinki troche...i lulał:-)

a w ogole...wody były zielone!!! - mama mowi, ze nie chcieli mnie stresowac...

malenka nie mogla wyjsc, bo...podduszala sie własna raczka...
smieje sie dzis, ze przezylam dwa porody... mala byla w kanale, gdyby nie łapka to bym ja doslownie wypluła...
ale "niestety" skonczylo sie cesarka i musieli ją cofnac...
jest zdrowa, a my szczesliwi...to najwazniejsze.
czasami nachodzila mysl "co by bylo gdyby"...
przez ta sytuacje zyjemy inaczej..
mala nas nastraszyla i teraz kazda chwile spedzamy razem...nie tracimy czasu na komputery i inne... dlatego tez malo mnie z wami, ale sercem wspieram i ciesze sie z waszego szczescia!

ps. dokladnie nie opisalam, bo nie mam glowy i ciezko sie wspomina czasami.
 
Do góry