PolaNegri ja słyszałam, że mam za dużo tłuszczyku na brzuchu najczęściej podczas KTG, jak jeszcze leżałam w szpitalu na "podtrzymaniu". Słabo było czuć serduszko, musiałam ciągle dociskać głowicę do brzucha. A po drugie to położne strasznie uparte i ciągle szukały serca gdzieś na dole, bo zwykle dziecko leży główką w dół. Mój leżał w poprzek więc trzeba było serca szukać nad pępkiem ale rzadko która położna na to wpadła
Ale wracam to tematu:
Jak wiecie wody sączyły mi się już od 29 tygodnia, gdzie w szpitalu spędziłam dwa tygodnie. Tam podawano mi antybiotyk, sterydy na rozwój płucek dziecka i sączenie ustało po kilku dniach. Potem w domu ciągle coś tam wypływało i jak po kolejnych dwóch tygodniach spędzonych w domu, jednego dnia nie czułam ruchów synka, to pognałam do szpitala i znów akcja z sączącymi wodami. Na badaniu stwierdzono, że nic się nie sączy, po trzech dniach obserwacji wypuścili mnie do domu. 17 grudnia, w sobotę, leżałam sobie przed telewizorem i o godz. 16.00 zadzwonił do mnie mąż, Odebrałam telefon i poczułam, ze coś mi wypłynęło w dużej ilości ale myślę sobie, że to jakaś wydzielina, chociaż podświadomie wiedziałam, że to wody. Mówię do meża, żeby szybko wracał do domu bo chyba coś się dzieje. Wkładka calusieńka mokra więc zmieniłam na nową i dokładnie po pół godzinie to samo uczucie wypłynięcia. Myślę sobie "jeszcze nie będę panikować, może to taka wielka wydzielina". Po kolejnej pół godzinie znów to samo i jak w łazience zmieniałam wkładkę, to wody poleciały mi po nogach. Mówię do męża, że to już, lecą mi wody. Odwieźliśmy Matiśka do mojej mamy, wytłumaczyłam mu że już niedługo urodzi się jego brat i sami pojechaliśmy do szpitala. Na szczęście dyżur miała moja ginka, więc jakoś mi raźniej było. Tak naprawdę, to myślałam, że już mi wypłynęły wszystkie te wody, bo było ich tak dużo i że od razu zrobią cięcie. Ale nie, standardowo na IP podłączyli KTG, zrobili wywiad i po jakiejś godzinie odwieźli na oddział. Najpierw zrobili USG i tu się zaczęło. Ginka stwierdziła, że tych wód jest bardzo dużo i w efekcie stwierdzili mi wielowodzie. W międzyczasie jak sprawdzali wymiary małego, to zatrzymali się na jego brzuszku, bo już przyszła druga lekarka i coś tam dostrzegły we dwie. Zaczęłam się denerwować, bo zobaczyły coś przy wątrobie mojego dziecka, jakąś narośl czy torbielek. Byłam wystraszona ale czekałam na werdykt. Wezwały trzeciego lekarza, który mówi, że to pewnie jakiś pęcherzyk i kolejny, czwarty już lekarz, stwierdził, że coś tam jest, nie wie dokładnie co ale żeby się nie martwić, zrobią dziecku USG po porodzie i się okaże. Jak już wyszłam z tego gabinetu to poryczałam się jak głupia. Bo nie dość, że dziecko wcześniak, to jeszcze z jakąś wadą
No nic, emocje opadły i wezwali mnie na badanie dowcipne. Zaczęłam się martwić, że będą mnie badać i nic mi nie poleci, więc uznają mnie za jakąś wariatkę, że co chwila do szpitala latam
Ale jak tylko zdjęłam majtki, to od razu pociekło mi po nogach, lekarz to zobaczył i na fotelu już musieli jakąś miskę podstawiać bo tak leciało. Położyli mnie na salę przedporodową, całą noc robili często KTG a ja co jakąś godzinę latałam do łazienki z wypływającymi po nogach wodami, bo podpaska nie nadążała chłonąć. W niedzielę przenieśli mnie na patologię i tak przeleżałam do poniedziałku. Rano, po obchodzie, podczas badania ordynator stwierdził, że chociaż wód mam nadal ciągle dużo, to nie ma na co czekać i dziś robimy cięcie; no ulżyło mi. Jako że zjadłam śniadanie o 9.00, to umówili się ze mną na ok. 14.00. Dostałam jakieś dwie tableteczki do połknięcia, oczywiście lewatywka, potem zakładanie cewnika, które nic a nic nie boli. Podłączyli kroplówkę, było już po 14.00 i za chwilę wózkiem powieźli na salę operacyjną. Ja z tym woreczkiem od cewnika w ręku, przez cały oddział patologii, oprócz pacjentek, na korytarzu też odwiedzający
Dobrze, że chociaż mogłam być w swojej koszuli. Na sali przedporodowej lekarz wyjaśnił mi o co chodzi w znieczuleniu, podpisałam zgodę i na salę operacyjną. I tu się zaczęło - niesamowity strach, lęk, początki paniki, bo już doskonale wiedziałam co będą mi robić. Podczas pierwszej cesarki niczego nie byłam świadoma, a tu, krok po kroku wiedziałam, co mi będą robić
Siedząc do znieczulenia strasznie zaczęłam się trząść ale wiem, że nie można, bo lekarz może się źle wkłuć. Więc kilka głębokich oddechów i jakoś się opanowałam. Na szczęście była przy mnie szwagierka, która jest pielęgniarką przy anastezjologu. Tym razem przytulała mnie, obejmowała i już podczas cięcia ciągle trzymała za rękę i do mnie mówiła. Gdyby nie Ona, nie wiem, jak bym zniosła zabieg
Już po znieczuleniu położyłam się na stół i mówię, że coś tam w nogach jakieś mrówki czuję ale mogę ruszać palcami. Się wystraszyłam, że wszystko będę czuć. Mówili mi, że nawet jeśli będę czuła palce, to na brzuchu nic nie poczuję oprócz delikatnego szarpania. Jejku ileż myśli się kotłowało w mojej głowie. Czekałam 10 minut od rozpoczęcia operacji na płacz mojego synka i się doczekałam
Wiem, że jak go wyjmowali stópkami, to już obsikał lekarzy a główka jeszcze była w brzuchu
Jak już go zabrali to męczarnią był czas mojego zszywania; wyobrażałam sobie, co oni tam ze mną robią
Och, wszystko było straszne. Cała cesarka trwała ok. 50 minut ale ciągnęła się wiecznie. Potem miałam dylemat, jak oni mnie przeniosą na łóżko, skoro ja taka ciężka jestem
Udało się bez wysiłku. I potem zaczęło się najgorsze, już na sali poporodowej. Dali mi jakąś kroplówkę, potem antybiotyk i ciągle pielęgniarka mówiła, że jak tylko coś zacznę czuć to poprosić o środek przeciwbólowy. Bardzo szybko odchodziło mi znieczuleniu i może po jakiś dwóch godzinach już coś tam w brzuchu zaczęłam czuć. Ale oczywiście chciałam być twarda i myślę sobie, jeszcze trochę wytrzymam. Jak za chwilę zaczęło mnie boleć, to myślałam, że umieram. Dostałam strasznych drgawek, skurczy macicy ale to takich silnych, że myślałam, że ją wypluję zaraz. Położna była zdziwiona moją reakcją, szybko dała przeciwbólową kroplówkę. Mąż nakrył mnie kocem i trzymał za rękę a ja jęczałam i stękałam. Ból był potworny, minął po kilku minutach chyba ale znów myślałam, że to wieczność
Na nogi postawili mnie po 14 godzinach, najpierw chodziłam trochę zgarbiona, na drugi dzień było już lepiej, już nie musiałam brać nic przeciwbólowego i kolejne dni to już regeneracja coraz lepsza. Dziś, dwa tyg. po porodzie, nie boli mnie nic, ale więcej dzieci już nie chcę
Aha, po porodzie zrobili małemu USG i żadnych zmian nie wykryli.
Pzdrawiam