reklama
Forum BabyBoom

Dzień dobry...

Starasz się o maleństwo, wiesz, że zostaniecie rodzicami a może masz już dziecko? Poszukujesz informacji, chcesz się podzielić swoim doświadczeniem? Dołącz do naszej społeczności. Rejestracja jest bezpieczna, darmowa i szybka. A wsparcie i wdzięczność, które otrzymasz - nieocenione. Podoba Ci się? Wskakuj na pokład! Zamiast być gościem korzystaj z wszystkich możliwości. A jeśli masz pytania - pisz śmiało.

Ania Ślusarczyk (aniaslu)

reklama

Nasze porody (bez komentarza)

Asteria

Wdrożona(y)
Dołączył(a)
6 Luty 2008
Postów
1 545
Miasto
Katowice, Poland, Poland
No wiec mogę zacząć:)

Jak wiecie w poniedziałek 12.12 pojechałam do szpitala.
Niestety okazało się że sączą się wody, i jest rozwarcie na 2 palce. jednak oddelegowano mnie do innego szpitala - bo szpital nie jest gotowy na narodziny wcześniaka.
Więc pojechaliśmy do szpitala w Tychach, tam przyjechaliśmy na IP, od razu na porodówke, skurcze były nieregularne, 10-17 min - zrobiono mi badania okazało się, że jest stan zapalny. Lekarka na porodówce podjeła decyzje o podaniu Ampicyliny i wstrzymyjemy porod. poprzez podanie kroplówki. jednak skurcze dalej się utrzymywały jednak nie było dalszego rozwarcia (4 palce), o 1 w nocy skierowano mnie na oddział w oczekiwaniu na dalsza akcje. skurcze utrzymywały sie dalej ale były bardzo delikatne.

Rano na obchodzie zrobiono mi badanie ginekologiczne, lekarz stwierdzil coraz mocniejsze saczenie wód, i poszłam na porodówke kolejny raz (godz. 8.40) podano mi kroplówkę na rozwinięcie akcji, zaczeła bardzo szybko dzialać, skurcze były coraz mocniejsze. A ja byłam unieruchomiona ponieważ byłam cały czas podłączona do KTG. POdczeas badania (7cm) odeszły mi wody okazało się że są zółte!!!! położna podkreciła kroplówke żeby szybciej zleciało i zaczeła szybciaj działać 10.30 zaczeły się parte: 10.40 mała była już na świecie. Na cinanie nie było potrzebne - mam jeden szew.
 
reklama
18.12, w niedzielę, ok. 4 rano obudziłam się. Chciałam wstać do kibelka, ale jak tylko się podniosłam poczułam, że odpływają mi wody. W łazience zaczęły się sączyć jeszcze mocniej. Obudziłam mojego M.: "O k...! żartujesz???!!! JUUUŻŻŻ???!!!" Po czy przeskoczył przeze mnie i w 2 minuty był w drzwiach gotowy do wyjścia z moją torbą w ręku :D. Ja jeszcze wzięłam prysznic, umyłam i wysuszyłam włosy. Na porodówce znaleźliśmy się ok. 5 rano. Zdjęli mi pessar, zrobili USG. KTG wykazało regularne skurcze, których ja właściwie wcale nie czułam... Ponieważ Malutka była ułożona pośladkowo od razu podjęto decyzję o cięciu. Podłączyli mi na szybko kroplówkę, założyli cewnik (nie bolało nic a nic) i na salę operacyjną. Znieczulenie, tj. wkłucie w kręgosłup, nie bolało. Podczas całego porodu koncentrowałam się na jakimś punkcie gdzieś z boku sali, żeby tylko nie spojrzeć na to co się odbija w lampie :D Myślałam tylko o tym, że trzeba się jakoś ogarnąć i być dzielną, bo Pola po raz kolejny pokazała, że potrzebuje odpornych na stres i elastycznych rodziców ;)
Nie czułam bólu, tylko poszarpywanie i rozciąganie. Lekarka, która mnie cięła coś do mnie zagadywała - szczerze to zapamiętałam tylko, że powiedziała, że mam otłuszczony brzuch i po porodzie spacery i basen z małą poleca.
W końcu usłyszałam: no to co: 6.59? Tak, 6.59. No i moja córcia zawrzeszczała. Byłam zdziwiona że to już... Wpatrywałam się w jej chudziutkie nóżki sterczące ze stolika, na którym ją badali.
Lekarka jeszcze stwierdziła że się wyjątkowo postara i ładnie mnie zszyje, bo młoda dziewczyna - niech się potem ludziom jako tako na plaży pokaże. Po czym spytała ile mam lat, jak powiedziałam że 30, to stwierdziła, że łeeee... to po co ona się tak stara? Po trzydziestce to już nie godzi się paradować po plaży w stroju, który by bliznę po cc odsłaniał :D
Pod koniec jak już mnie zszywali i potem na sali pooperacyjnej było mi strasznie zimno, aż miałam dreszcze. Ciśnienie mi też się podniosło jeszcze w trakcie cc. Nie wiem czy to z emocji, czy co... Przez jakieś 6h byłam jeszcze podłączona do ciśnieniomierza i cały czas było wysokie, nawet do 165/94. Spadło w momencie jak ok. 14.00 przynieśli mi Polę i pozwolili się obrócić na bok.

Nie wiem, czy to dlatego, że spodziewałam się, że będzie baaaardzo ciężko i tak się bałam i nie chciałam tej cesarki, czy może mam jakiś upośledzone odczuwanie bólu - ale przyrzekam Wam że najbardziej zabolało zdejmowanie pessara :D I to tylko dlatego że stara pinda, która mnie badała, zrobiła to z zaskoczenia :) Środki p/bólowe dostawałam tylko w 1 dobie. Potem może z 2 tabsy łyknęłam i to wszystko. Nie mówię, że w ogóle nie boli. Rana ciągnie do tej pory. Ale to wszystko pikuś w porównaniu z nagrodą: naszą małą kruszynką :)

Życzę Wam dziewczynki samych takich porodów i wrażeń jak moje!
 
PolaNegri przynajmniej lekarkę miałaś z poczuciem humoru - mi lekarz nie musiał mówić, ze mam otłuszczony brzuch, sama poprosiłam, aby moze usunął conieco przy okazji, a on na to "wie Pani jakie drogie są takie operacje" ;-):-D

A w ogóle nie rozumiem, dlaczego ten temat ma być bez komenatrzy?? Ja bym chciała usłyszeć jakąś odpowiedź po swoich wywodach, wy nie?? Rozumiem, ze opisy mają nie ginąć wsród innych postów, no ale moze wystarczyłoby je pogrubić?? No bo chyba nie o to chodzi, ze nowy wpis podnosi komuś cisnienie?? :eek:
 
PolaNegri ja słyszałam, że mam za dużo tłuszczyku na brzuchu najczęściej podczas KTG, jak jeszcze leżałam w szpitalu na "podtrzymaniu". Słabo było czuć serduszko, musiałam ciągle dociskać głowicę do brzucha. A po drugie to położne strasznie uparte i ciągle szukały serca gdzieś na dole, bo zwykle dziecko leży główką w dół. Mój leżał w poprzek więc trzeba było serca szukać nad pępkiem ale rzadko która położna na to wpadła :-D Ale wracam to tematu:
Jak wiecie wody sączyły mi się już od 29 tygodnia, gdzie w szpitalu spędziłam dwa tygodnie. Tam podawano mi antybiotyk, sterydy na rozwój płucek dziecka i sączenie ustało po kilku dniach. Potem w domu ciągle coś tam wypływało i jak po kolejnych dwóch tygodniach spędzonych w domu, jednego dnia nie czułam ruchów synka, to pognałam do szpitala i znów akcja z sączącymi wodami. Na badaniu stwierdzono, że nic się nie sączy, po trzech dniach obserwacji wypuścili mnie do domu. 17 grudnia, w sobotę, leżałam sobie przed telewizorem i o godz. 16.00 zadzwonił do mnie mąż, Odebrałam telefon i poczułam, ze coś mi wypłynęło w dużej ilości ale myślę sobie, że to jakaś wydzielina, chociaż podświadomie wiedziałam, że to wody. Mówię do meża, żeby szybko wracał do domu bo chyba coś się dzieje. Wkładka calusieńka mokra więc zmieniłam na nową i dokładnie po pół godzinie to samo uczucie wypłynięcia. Myślę sobie "jeszcze nie będę panikować, może to taka wielka wydzielina". Po kolejnej pół godzinie znów to samo i jak w łazience zmieniałam wkładkę, to wody poleciały mi po nogach. Mówię do męża, że to już, lecą mi wody. Odwieźliśmy Matiśka do mojej mamy, wytłumaczyłam mu że już niedługo urodzi się jego brat i sami pojechaliśmy do szpitala. Na szczęście dyżur miała moja ginka, więc jakoś mi raźniej było. Tak naprawdę, to myślałam, że już mi wypłynęły wszystkie te wody, bo było ich tak dużo i że od razu zrobią cięcie. Ale nie, standardowo na IP podłączyli KTG, zrobili wywiad i po jakiejś godzinie odwieźli na oddział. Najpierw zrobili USG i tu się zaczęło. Ginka stwierdziła, że tych wód jest bardzo dużo i w efekcie stwierdzili mi wielowodzie. W międzyczasie jak sprawdzali wymiary małego, to zatrzymali się na jego brzuszku, bo już przyszła druga lekarka i coś tam dostrzegły we dwie. Zaczęłam się denerwować, bo zobaczyły coś przy wątrobie mojego dziecka, jakąś narośl czy torbielek. Byłam wystraszona ale czekałam na werdykt. Wezwały trzeciego lekarza, który mówi, że to pewnie jakiś pęcherzyk i kolejny, czwarty już lekarz, stwierdził, że coś tam jest, nie wie dokładnie co ale żeby się nie martwić, zrobią dziecku USG po porodzie i się okaże. Jak już wyszłam z tego gabinetu to poryczałam się jak głupia. Bo nie dość, że dziecko wcześniak, to jeszcze z jakąś wadą :szok: No nic, emocje opadły i wezwali mnie na badanie dowcipne. Zaczęłam się martwić, że będą mnie badać i nic mi nie poleci, więc uznają mnie za jakąś wariatkę, że co chwila do szpitala latam :baffled: Ale jak tylko zdjęłam majtki, to od razu pociekło mi po nogach, lekarz to zobaczył i na fotelu już musieli jakąś miskę podstawiać bo tak leciało. Położyli mnie na salę przedporodową, całą noc robili często KTG a ja co jakąś godzinę latałam do łazienki z wypływającymi po nogach wodami, bo podpaska nie nadążała chłonąć. W niedzielę przenieśli mnie na patologię i tak przeleżałam do poniedziałku. Rano, po obchodzie, podczas badania ordynator stwierdził, że chociaż wód mam nadal ciągle dużo, to nie ma na co czekać i dziś robimy cięcie; no ulżyło mi. Jako że zjadłam śniadanie o 9.00, to umówili się ze mną na ok. 14.00. Dostałam jakieś dwie tableteczki do połknięcia, oczywiście lewatywka, potem zakładanie cewnika, które nic a nic nie boli. Podłączyli kroplówkę, było już po 14.00 i za chwilę wózkiem powieźli na salę operacyjną. Ja z tym woreczkiem od cewnika w ręku, przez cały oddział patologii, oprócz pacjentek, na korytarzu też odwiedzający :wściekła/y: Dobrze, że chociaż mogłam być w swojej koszuli. Na sali przedporodowej lekarz wyjaśnił mi o co chodzi w znieczuleniu, podpisałam zgodę i na salę operacyjną. I tu się zaczęło - niesamowity strach, lęk, początki paniki, bo już doskonale wiedziałam co będą mi robić. Podczas pierwszej cesarki niczego nie byłam świadoma, a tu, krok po kroku wiedziałam, co mi będą robić :baffled: Siedząc do znieczulenia strasznie zaczęłam się trząść ale wiem, że nie można, bo lekarz może się źle wkłuć. Więc kilka głębokich oddechów i jakoś się opanowałam. Na szczęście była przy mnie szwagierka, która jest pielęgniarką przy anastezjologu. Tym razem przytulała mnie, obejmowała i już podczas cięcia ciągle trzymała za rękę i do mnie mówiła. Gdyby nie Ona, nie wiem, jak bym zniosła zabieg :crazy: Już po znieczuleniu położyłam się na stół i mówię, że coś tam w nogach jakieś mrówki czuję ale mogę ruszać palcami. Się wystraszyłam, że wszystko będę czuć. Mówili mi, że nawet jeśli będę czuła palce, to na brzuchu nic nie poczuję oprócz delikatnego szarpania. Jejku ileż myśli się kotłowało w mojej głowie. Czekałam 10 minut od rozpoczęcia operacji na płacz mojego synka i się doczekałam :rofl2: Wiem, że jak go wyjmowali stópkami, to już obsikał lekarzy a główka jeszcze była w brzuchu :laugh2: Jak już go zabrali to męczarnią był czas mojego zszywania; wyobrażałam sobie, co oni tam ze mną robią :wściekła/y: Och, wszystko było straszne. Cała cesarka trwała ok. 50 minut ale ciągnęła się wiecznie. Potem miałam dylemat, jak oni mnie przeniosą na łóżko, skoro ja taka ciężka jestem :confused2: Udało się bez wysiłku. I potem zaczęło się najgorsze, już na sali poporodowej. Dali mi jakąś kroplówkę, potem antybiotyk i ciągle pielęgniarka mówiła, że jak tylko coś zacznę czuć to poprosić o środek przeciwbólowy. Bardzo szybko odchodziło mi znieczuleniu i może po jakiś dwóch godzinach już coś tam w brzuchu zaczęłam czuć. Ale oczywiście chciałam być twarda i myślę sobie, jeszcze trochę wytrzymam. Jak za chwilę zaczęło mnie boleć, to myślałam, że umieram. Dostałam strasznych drgawek, skurczy macicy ale to takich silnych, że myślałam, że ją wypluję zaraz. Położna była zdziwiona moją reakcją, szybko dała przeciwbólową kroplówkę. Mąż nakrył mnie kocem i trzymał za rękę a ja jęczałam i stękałam. Ból był potworny, minął po kilku minutach chyba ale znów myślałam, że to wieczność :eek: Na nogi postawili mnie po 14 godzinach, najpierw chodziłam trochę zgarbiona, na drugi dzień było już lepiej, już nie musiałam brać nic przeciwbólowego i kolejne dni to już regeneracja coraz lepsza. Dziś, dwa tyg. po porodzie, nie boli mnie nic, ale więcej dzieci już nie chcę :sorry: Aha, po porodzie zrobili małemu USG i żadnych zmian nie wykryli.
Pzdrawiam
 
Ostatnia edycja:
Nie mogłam pić, dopiero po ok. 5 godzinach pozwolono mi wziąć łyka i stopniowo już popijać wodę. Trzeba mieć taką butelkę z dziubkiem, bo nie można unosić głowy do góry, tylko na boki. Więc taka butelka najlepsza, żeby się nie oblać. A pić się chciało najbardziej podczas dreszczy. Ogólnie kroplówka zaspokajała moje potrzeby żywieniowe ;-)
Pozdrawia
Ps. Swoją drogą ja też uważam, że ten wątek powinien być komentowany :tak:
 
reklama
Mój opis będzie dość krótki:D
Wieczorem poczułam ze dwa trzy bolesne skurcze co 15-20min. stwierdziłam, że to może się zaczyna, poszłam spokojnie się umyć, dopakowałam reszte rzeczy do torby i ucichło. Potem troche po północy, chwilę przed tym jak Wam napisałam zaczęły się mocne skurcze równo co dwie minuty. Ł. akurat był po coś na stacji więc poczkełam na niego i pojechaliśmy do szpitala. Na IP szybkie ktg, badanie, rozwarcie 5cm. Zapytałam jeszcze o znieczulenie, ale lekarka powiedziała, że nie zdąże.. zawieźli mnie na sale, było już 8cm. Chwilę po tym poczułam parte, ale było 9cm i musiałam je powstrzymywać (co było koszmarnie trudne), więc babka rozciągneła te szyjkę do końca i pozwoliła mi przeć. po pierwszym parciu tętno zaczęło spadać, przy drugim skurczu po trzech parciach wyskoczył:) bolało koszmarnie, ale tak jak sobie teraz sprawdziłam to napisałam Wam to prawie o 1..:D więc cały poród trwał jakieś.. 2,5 godziny:D
 
Do góry