Być może niektóre z Was kojarzą mój post na temat małżeńskiej wypadki. Mamy 2 dzieci, 3 jest w drodze (11tc).
Mój mąż to ogólnie dobry facet. Jest bardzo zaradny i pracowity. Niektórzy twierdzą że aż za bardzo. Cały czas coś na co zrobienia na podwórku, w garażu. Doceniam to bardzo, ale... Oczekiwalabym, żeby też zajął się dziećmi. Opiszę Wam sytuację z 2 ostatnich dni.
Pojechaliśmy na urlop do naszego domku na wsi. Jesteśmy tu już tydzień. Oczywiście przez ten czas maz zdążył zrobić drewutnię, skosic trawę, uporządkować drewno itd. Odwalil kawał dobrej roboty. Oczywiście nikt go do tego nie zmusza, robi to z własnej potrzeby i chęci. Traf chciał, że zalapałam jakiegos wirusa, zaczęło boleć mnie gardło, gorączka 38.5, bolą wszytkie mięśnie a krzyż najbardziej. Cały dzisiejszy dzień przelezalam w łóżku, ledwo żywa. Chcąc nie chcąc musiał zająć się córkami. I tu ręce mi opadły. Przez cały dzień dzieci nic nie jadly, bo jak proponował to nie chciały (moje dzieci nie należą do niejadkow ale trzeba je trochę przypilnowac). Poszli nad jezioro, nie wziął im wody, podobno na głowach miały czapki, ale starsza skarżyła się wieczorem na ból oczu i głowy. Wieczorem chodził już zdenerwowany, że dzieci ciągle piszcza. Ja po Apapie trochę poczułam się lepiej, wykąpalam młodszą. Starsza poszła brudna spać, bo tatuś chciał jak najszybciej mieć ją z głowy, jeszcze do mnie miał pretensje że nie może piżamy znaleźć. Nie wspomnę już o tym że do mojej osoby zero jakiejś takiej troski.. Miałam wrażenie że uważa że udaje, albo coś podobnego.
Mój mąż to ogólnie dobry facet. Jest bardzo zaradny i pracowity. Niektórzy twierdzą że aż za bardzo. Cały czas coś na co zrobienia na podwórku, w garażu. Doceniam to bardzo, ale... Oczekiwalabym, żeby też zajął się dziećmi. Opiszę Wam sytuację z 2 ostatnich dni.
Pojechaliśmy na urlop do naszego domku na wsi. Jesteśmy tu już tydzień. Oczywiście przez ten czas maz zdążył zrobić drewutnię, skosic trawę, uporządkować drewno itd. Odwalil kawał dobrej roboty. Oczywiście nikt go do tego nie zmusza, robi to z własnej potrzeby i chęci. Traf chciał, że zalapałam jakiegos wirusa, zaczęło boleć mnie gardło, gorączka 38.5, bolą wszytkie mięśnie a krzyż najbardziej. Cały dzisiejszy dzień przelezalam w łóżku, ledwo żywa. Chcąc nie chcąc musiał zająć się córkami. I tu ręce mi opadły. Przez cały dzień dzieci nic nie jadly, bo jak proponował to nie chciały (moje dzieci nie należą do niejadkow ale trzeba je trochę przypilnowac). Poszli nad jezioro, nie wziął im wody, podobno na głowach miały czapki, ale starsza skarżyła się wieczorem na ból oczu i głowy. Wieczorem chodził już zdenerwowany, że dzieci ciągle piszcza. Ja po Apapie trochę poczułam się lepiej, wykąpalam młodszą. Starsza poszła brudna spać, bo tatuś chciał jak najszybciej mieć ją z głowy, jeszcze do mnie miał pretensje że nie może piżamy znaleźć. Nie wspomnę już o tym że do mojej osoby zero jakiejś takiej troski.. Miałam wrażenie że uważa że udaje, albo coś podobnego.