reklama
Forum BabyBoom

Dzień dobry...

Starasz się o maleństwo, wiesz, że zostaniecie rodzicami a może masz już dziecko? Poszukujesz informacji, chcesz się podzielić swoim doświadczeniem? Dołącz do naszej społeczności. Rejestracja jest bezpieczna, darmowa i szybka. A wsparcie i wdzięczność, które otrzymasz - nieocenione. Podoba Ci się? Wskakuj na pokład! Zamiast być gościem korzystaj z wszystkich możliwości. A jeśli masz pytania - pisz śmiało.

Ania Ślusarczyk (aniaslu)

  • Czy pomożesz Iwonie nadal być mamą? Zrób, co możesz! Tu nie ma czasu, tu trzeba działać. Zobacz
reklama

Mamy z Sandyford, Stillorgan, Dundrum i okolic.

Dziewczynki, na rozruszanie wrzucam Wam opis z mojego porodu, ktory wlasnie spisałam na szybko :)
Opis dlugi, bo i poród długawy :-D




W sobote 29/08 od samego rana miałam nieregularne skurcze. Byłam przekonana ze to skurcze B-H tylko odrobinke mocniejsze. Około 21 pojechaliśmy z Norbertem na festiwal kultur do Dun Laoghaire. Już w samochodzie jeden ze skurczy był mocniejszy od poprzedniego, mimochodem spojrzałam na zegarek. Po wyjsciu z auta następny skurczyk, spojrzałam na zegarek- minęło dokładnie 10 minut.. Stwierdziliśmy z Norbertem, ze nareszcie się zaczyna, powoli bo powoli, ale już . Zrobiliśmy sobie krótki spacerek po miasteczku i wróciliśmy do domu. Nie mogłam zasnąć tak się podekscytowałam. Pozniej już nie byłam w stanie zasnąć, bo coraz mocniej bolało! Zaczełam zapisywac częstotliwość skurczy i przez cała noc miałam je co 7-8 minut. Próbowałam spac miedzy nimi, ale nie było to wykonalne. Snułam się po domu przez cała noc, wychodziłam do ogrodu, bo od zimnego powietrza robiło mi się lepiej, ale ból się nasilał. O 7 rano zadzwoniłam do szpitala zapytac co dalej. Babka zaleciła zaczekac kilka godzin w domu, wziąć ciepłą kąpiel, bla bla bla… To wszystko już robiłam. Potrzeba mi było konkretnych zaleceń!
Zostaliśmy w domu, kurczyłam się cały poranek. Zjadłam miseczke płatków z mlekiem i zadzwoniłam do rodziców oznajmić, ze coś się zaczęło dziać. Była to już niedziela około 13:00. Mama mnie namówila żeby jednak pojechać do szpitala, niech sprawdzą, skoro boli jeszcze mocniej niż rano. Tak tez zrobiliśmy- przed 14 byliśmy w szpitalu. Przesiedzieliśmy 20 minut w poczekalni bo mieli nawał rodzących.. Oprocz nas w poczekalni jeszcze 3 inne rodzące :D. Skurcze miałam co 5 minut, ledwo siedziałam na krześle, na nogach nie mogłam ustać.. W koncu wzieli nas na badanie, najpierw papierkowa robota, ja ledwo stoje, babka ma tysiąc pytań, chodzi po biurze, czegoś szuka- już miałam ochote ja ugryźć tak długo to trwało. Zaprowadziła nas na porodówke na badanie, położyli mnie na łóżku, podłączyli ktg, sprawdzili rozwarcie i okazało się, ze rozwarcia wcale nie ma!! A skurcze zaledwie na 70%. Myślałam ze się rozpłaczę- cała noc bólu, a tu zero rezultatu! Po rozmowie z położną zdecydowaliśmy się pojechac do domu, bo jak wiadomo w domu najlepiej. Polozna kazała wrócic jak tylko nie będę w stanie już chodzic czy mowic przy skurczach. I taki stan miałam jak tylko wysiadłam z samochodu przed domem. Nie byłam w stanie wejsc do środka. W koncu wdrapałam się na górę, weszłam do wanny i tu musze stwierdzic ze ciepła woda naprawde przynosi ukojenie. Polezałam w wannie, udało mi się zdrzemnąć kilka minut, poćwiczyłam oddychanie. Skurcze miałam co 2-3 minuty, Norbert masował mi plecy za co jestem mu ogromnie wdzięczna bo bez tego nie wytrzymałabym do końca! Ulga była niesamowita! Probowałam się ubrac i lekko umalowac miedzy skurczami i zajęło mi to ponad pól godziny. O 18:00 stwierdziłam ze mam już jeden wielki skurcz, który nie odpuszcza! Norbert masował, ja się bujałam, kołysałam biodrami, przysiadałam, ale bez zmian- skurcz co minutę!! Modliłam się, żeby odeszly mi wody, mając świadomość, ze będzie bolało jeszcze bardziej, ale przynajmniej ruszyłoby się szybciej. O 20:00 zarządziłam drugi wyjazd do szpitala, zaciskałam zęby w samochodzie i chciałam już jak najszybciej być na miejscu, ale przed samym szpitalem mi się odwidziało :D. Wystraszyłam się chyba, ze to już, ze będę rodzic, ze będę miała syna na rękach za moment i skurcze lekko odpuściły, wiec postanowiliśmy się przejechać po Dublinie i wrócić za godzine. Wariactwo :D Ale dobrze zrobiliśmy, bo niewiele się zmieniło. Pojechaliśmy do samego centrum nad rzekę, żeby się przespacerowac. Udało mi się wyjsc z auta i dojsc do barierki, gdzie stwierdziłam, ze nie dam rady spacerowac i chce siku :D Wiec co zrobiliśmy? Pojechaliśmy do domu ha ha :D W domu siknęłam, wziełąm znowu prysznic- chyba już dziesiąty tego dnia, przebrałam się i pojechaliśmy w koncu do tego szpitala. Była godzina 22:00. Recepcjonista zareagował hasłem „O, to znowu wy!” :D. Tak, znowu my.. Ale tym razem nie było nam do śmiechu… Znowu czekanie przez 15 minut, znowu papierkowa robota, kolejna nierozgarnięta biurokratka i spacer na porodówke. Próbowałam trzymac się dzielnie, zaciskałam zęby żeby dojść na miejsce. Położyli mnie na łóżku, ktg, skurcze faktycznie gęste i bolesne, ale rozwarcie na 1cm!! Popłakałam się w końcu. Za duzo emocji, za duzo bólu. W końcu dostałam zastrzyk na przyspieszenie akcji porodowej, który miał podobno mnie również znieczulić, ale wcale nie pomógł. Chciałam siku, wiec miałam kolejny spacerek z asystentka położnej do kibelka, po drodze ćwiczyła ze mną oddychanie i probowała mnie rozluźnic, ale po 24 godzinach skurczy moje ciało odmawiało współpracy. Byłam jednym wielkim skurczem z zaciśniętymi zębami i głowa wciśniętą w ramiona. Modliłam się po cichu, żeby się to już skończyło..
Położna orzekła, ze teraz będziemy czekać, aż się akcja rozwinie i zaprowadziła nas na oddział-poczekalnię. Dostaliśmy łóżko, wodę i mieliśmy czekać…. Za parawanem obok jakaś inna nieszczęsna walczyła ze skurczami i jęczała, łożko dalej chrapał jakiś mężuś.. Próbowaliśmy się zdrzemnąć, ale co chwile budził mnie skurcz, Norbert masował, mnie się chciało kupkę, ale oczywiście lewatywy nie robią, wiec przesiedziałam w kibelku chyba z godzine probując się wypróżnić, ale bezskutecznie. Łącznie spaliśmy jakies 15 minut z 3 godzin spędzonych w tej „poczekalni”. W międzyczasie przeszliśmy się po szpitalu, Norbert wyszedł na papierosa i o 2 nad ranem cos chlupnęło ze mnie.. A właściwie kapnęło, zawołałam siostrę, mówić ze wody mi odchodzą i są brązowe! Sprawdziła rozwarcie- nadal 1 cm!!! Obejrzała podkład i stwierdziła, ze RODZIMY!!! Hurra! Idziemy na porodówkę!! I w samą porę bo chwile wczesniej zapytała nas pielęgniarka, czy będziemy mieć cos przeciwko temu jak dostawią jeszcze jedno łóżko koło naszego, bo jest kolejna rodząca, a już nie mają gdzie łóżek postawić. Ja już byłam gotowa posiedzieć na krzesle na korytarzu zamiast mieć jakąś jeczącą kobietę koło mnie, a między nami Norbert na krzesle. Sorry, nie zgadzam się…
Tak czy inaczej- przespacerowaliśmy się z powrotem na porodówkę. Dostaliśmy nową położną- Niemkę Biancę. Przekochana dziewczyna prawdę mówiąc . Położyli mnie łóżku porodowym, ktg, skurcze co minutę, rozwarcie- wiadomo 1 cm i co się okazało- wody wcale mi nie odeszły.. Już myślałam ze wrócą mnie do „poczekalni”, już brałam oddech, żeby się sprzeciwić, ale Bianca stwierdziła, ze przebije pęcherz i tak tez zrobiła. Skurcze oczywiście coraz mocniejsze i czekamy… Bianca tylko kontrolowała nasze tętna, skurcze, ciśnienie i rozwarcie i po 2 godzinach już było na 5 centymetrów. W końcu dostałam epidural. To tez był sajgon wytrzymać nieruchomo ze skurczami, gdy doktorek wbijał mi się między kręgi. Ale wytrzymałam nieruchomo, grzecznie pochylona, chociaż z nosa mi pot kapał i nogi mi się trzęsły. Ból faktycznie troche odpuścił, skurcze czułam cały czas, ale przynajmniej nie łupało mnie już w krzyżu. Norbert dostał kawkę i ciasteczka, ja wreszcie mogłam odetchnąc troszkę. I nadal czekaliśmy. Zasypiałam między skurczami. Byłam już niesamowicie zmęczona, zapadałam wręcz w letarg, z którego wyrywał mnie kolejny skurczybyk. I tak do 7 rano, kiedy przyszła nowa położna (już nawet nie pamiętam jej imienia, tak mi było wszystko jedno- ja już chciałam końca tej akcji). Za oknem świtało, a ja nadal leżałam jak glupia na tym lozku, męczyłam się ze skurczami i tyle . Polozna pozwoliła mi wdychać gaz i to troche pomogło, bo skupiałam się na oddychaniu. Okazało się ze mam już 10 cm rozwarcia! Ale Franek się ani troche nie przesunął w kanale rodnym, a ja z racji epiduralu nie mogłam chodzić, żeby mu pomóc. Postanowili podać mi oxy, bo to już trwało za długo (szkoda, ze nie podali go wczesniej…), ale przed oxy musieli pobrać kawałek skóry Małego i zrobic test jak Mały zareaguje na kroplówkę…. Położyli mnie na lewym boku, kazali przytrzymac nogę w powietrzu na co ja już nie miałam siły i doktorek zaczął skrobać Franusia po głowce, żeby pobrać mu ten kawałeczek skórki. Czułam w sobie to drapanie, słyszałam ten dzwięk wewnątrz mojej głowy- rozpłakałam się histerycznie, ze mój synek jeszcze się nie urodził, a już tak cierpi. Do tego doszedł cały ten ból, te wszystkie godziny na porodówce, druga noc bez snu, zmęczenie moje i ta zmartwiona twarz Norberta. Ryczałam jak bóbr.
Podłączyli oxy i zaczęły się skurcze parte. Parłam przez godzine, co 2 minuty, po 5 przeć przy każdym skurczu. Masakara! Skad na to wszystko wziąć siły?
Przyszła jeszcze druga położna, kazała oddychać gazem, tak się nawdychałam, ze zwymiotowałam wszystko, płakałam i parłam i nadal nic…
Po godzinie takiego parcia i 3 godzinach z 10 cm rozwarcia postanowili zadziałać. Przyszedł doktor-położnik. Rozsiadł się miedzy moimi nogami i mówiąc wprost załadował łapę do środka jak rodzącej kobyle. Myślałam ze spadne z łóżka z bólu! Wydarłam się niemiłosiernie! Doktorek probował na mnie nafukać, ze jak się tak będę wiercić to nic nie zrobi, na co ja ze nie wytrzymam takiego bólu i niech konczy te imprezę! Zapytał mnie czy zgadzam się na vacuum i kleszcze. Zgodziłam się od razu, bo wiedziałam, że to już pójdzie szybko.
Wszystko mi doktorek James ładnie tłumaczył, pokazał mi co musi wcisnąć do środka, żeby przyssać Małemu do główki. Bolało bardzo. Gdy chwycił kleszcze zamknęłam oczy.. Wcisnął je na skurczu. Bolało potwornie! Trzęsłam się cała, a musieliśmy poczekać na kolejny skurcz. Wokół mnie było już ze 3 połozne i jakies 2 dziewczyny z tyłu, wpadł jeszcze jeden doktorek (pediatra), nawet się przedstawił i pamiętam, ze się z nim przywitałam 
 
reklama
c.d.




Skurcz się zaczynał, zaczełam przeć- wiedziałam, ze tu już nie ma na co czekać. Usłyszałam tylko, ze główka już jest. Położna zapytała czy chce dotknąć główki. Na co ja, ze NIE! Czułam ze idzie kolejny skurcz, chciałam to mieć jak najszybciej za sobą! Zapytałam tylko dlaczego on nie płacze skoro główka jest na zewnątrz, więc położna powiedziała, ze jeszcze się nie urodził, więc nie musi płakać. To mnie zmotywowało, żeby przeć naprawdę z całych sił ten ostatni raz. I tak zrobiłam. Czułam te rączki i nóżki wyślizgujące się ze mnie. I usłyszałam wrzask mojego małego synka!! To było naprawdę niesamowite! Położyli mi go od razu na brzuchu, już zawiniętego w ręcznik. Wrzeszczał jak pokręcony! :D Spojrzałam na Norberta, miał łzy w oczach- to dopiero mnie rozbroiło. Wpadłam znowu w histeryczny płacz, a właściwie to był histeryczny śmiech :D Śmiałam się jak opętana ze szczęścia :D
Niestety Norbertowi nie udało się przeciąć pępowiny, bo głupi Dr. James zrobił to od razu nie pytając nikogo, wrr…..
Franusia wzięli na czyszczenie i badanie, Norberta poprosiły pielęgniarki o nadzorowanie , a mnie James zaczął zszywać. Zapytałam go czy robi ze mnie dziewicę, ale zignorował moje pytanie. Chciałam go jeszcze poprosić, żeby nie przyszył mnie do prześcieradła, ale zapodano mi gaz i się zamknęłam :D Czułam szycie, oj czułam, ale to już był pikuś (Pan Pikuś:D ). Zaszył mnie, a potem zaczął wyciągać łożysko- czy to normalna kolejność? To naprawdę było nieprzyjemne… Wstrętne uczucie, aż mi się wymiotować znowu chciało..
Ale to już nie było takie ważne, widziałam, ze wszystko jest w porządku z naszym synkiem. Mały wylądował na rękach u Tatusia, a za chwile u mnie. I jakos tak nie mogłam uwierzyć w to co widzę :D
Pielęgniarki zmieniły prześcieradła pode mną. Ledwo sił mi starczyło, żeby się odrobinę podnieśc. Wszystkie mnie uściskały, pogratulowały i poszły po kawę dla nas . Doktorkowi ładnie podziękowałam, bo gdyby nie on pewnie nadal bym kwiczała na łóżku.
Spędziliśmy godzinke we trójkę na porodówce, wypiłam kawkę, ale z emocji nie byłam w stanie już nic zjeść. A po godzinie przewózka na salę poporodową. Mało przyjemne było przechodzenie z łóżka na łóżko…
I wreszcie mogłam odpocząć. Nie mogłam uwierzyć, ze już nie ma skurczy. Ból w kroczu to już było nic w porównaniu z tym co przeszłam. Wszystko rekompensował nasz synek kochany.
Przyszła pięlegniarka, podała mi antybiotyk i pomogła ułożyć Małego do pierwszego karmienia. Całkiem mocno zassał nasz robaczek  Po karmieniu Tatuś zmienił pieluszkę i pojechał do domku trochę pospać. Ja tez próbowałam spać, ale emocje nadal nie chciały ze mnie zejść. Budziałam się rozdygotana i sprawdzałam czy Franek na pewno jest koło mnie, czy czasem ktoś mi go nie zabrał. I był. Spał grzeczniutko w kołysce obok 
Po obiedzie (jajecznica… całkiem niezła…. I herbatka z mleczkiem…mniam…) postanowiłam pójść pod prysznic. Nie był to dobry pomysł, ledwo spod tego prysznica wyszłam.
Noc na Sali poporodowej nie należała do najprzyjemniejszych. Płaczące dzieci nie dawały nam spać i tylko się umęczyliśmy. We wtorek w południe wypisaliśmy się ze szpitala…
 
Hej dziewuszki, ja tylko wpadam sie zameldowac :)
Zyjemy sobie spokojnie, normalnie rodzinka pełną gębą sie z nas zrobiła :-)
Gosia adres i numer tel podam Ci na privie i naprawde w kazdej chwili mozesz wpadac :) Poki co jest u mnie mama jeszcze przez tydzien, ale pozniej to sie zapewne bede nudzic..

Buziaki dla Was moje drogie Panie, ide sobie polezec, bo szwy mi nie dają dzisiaj spokoju :no:..
buuu...:-:)-(
Nie dostalam zadnej wiadomosci:no:moze sprobuj jeszcze raz:-)Oj nameczylas sie bidulo,ja tez mialam porod kleszczowy,wiec wiem,co to za bol mimo epiduralu,ale najwazniejsze,ze z maluszkiem wszystko w porzadku;))
Oj chyba wszystkie sie smazycie na sloneczku,bo piekna pogoda:-D:-D:-D
 
Ostatnia edycja:
O moj Boze - Manija - i jak ja mam teraz urodzic ???
Za pierwszym razem ie mialam takich przygod i mam nadzieje ,ze i tym razem mnie omina. Najwaznijesze ,ze Franus jest caly i zdrowy i Ty sie juz goisz. Zapomnisz o bolu za kilka lat i zrobicie sobie nastepnego dzidziusia :)
 
Mianija Gratuluje Ci kochana wytrzymalosci... opis porodu .. jejjj ... jeszcze mnie ciary trzymaja.... ja mialam 2 cesarki z tym ze pierwsza po 3 h takich wlasnie ciaglych non stop skurczach... ( w ost chwili zrobnionej bo by mi sie Nianiek udusil:/) ogolnie szczerze Cie podziwiam i nie ma co dyskutowac wszystkie mamy to wielkie bohaterki!
a Franusia imiennika mojego starszego synka serdecznie witam na świecie :*

Kobietki ja nie pisze za duzo ale podczytuje w wolnej chwili...niestety u mnie jakas wirusowka i najpierw Nianiek a teraz Juło chory... temperaturka 38,5, wymioty w nocy... teraz spi wiec mam chwilke dla siebie....


pozdrawiam kobietki!
 
Musze sie Wam przyznac, ze powoli juz zapominam o tym bólu, z kazdym dniem czuje sie coraz lepiej i pewnie za jakis czas bede sie zastanawiac czemu jak tak przezywałam ten poród ;-).

Dobra, ide na lansik po osiedlu :-D, czyli spacerek z synkiem :-)
 
hehe, Manija, ty lanserko;) a wiesz , co mnie najbardziej rozbroiło w Twoim opisie porodu?:-D zgadniaj, a jak nie, to Ci powiem:-D
 
reklama
Do góry