To teraz ja (myślałam że ten wątek się nie rozwinął i w sumie nie zaglądałam a tu proszę)
W nocy jakoś koło 2-3 obudziłam się ze skurczami, nie budziłam męża bo nie sądziłam że to już. Poszłam się wykąpać, posiedziałam z godzinę w wannie, ale było coraz gorzej, skurcze co jakieś 3-4 min
) Dobrze zę wzięłam ze sobą komórkę
Zadzwoniłam do męża żeby przyszedł bo to chyba już. A on że napewno jeszcze nie że on idzie poczytać ;P Potem w końcu pomógł mi wyjść z wanny , ale doszliśmy do wniosku że może to jednak nie już
to jeszcze poczekamy. Kazałam mu zrobić jeszcze kanapki i coś zjeść. Jak już o 6 miałam skurcze co 2 min i nie mogłąm wstać z kolan przy skurczu to już doszłam do wniosku że wsiadamy i jedziemy. Byliśmy na Zaspie jakoś 6:40 a Kuba urodził się 7:35. Jak przyjechałam to już z pełnym rozwarciem ;P ledwo dałam radę dojść na salę. Myślałam że z windy nie wyjdę
Jak mnie położyli to już była masakra, nie chcę nawet wspominać, wyrzuciłam ten ból z pamięci. Ja się pytam o znieczulenie a oni mi na to "jakie znieczulenie jak Pani już rodzi". No i jakoś się udało. Potem mały zrobił mi kupę na brzuch ;P i już było w miarę, bo jeszcze mnie łyżeczkowali i zszywali (to zszywanie było najgorsze na równi z porodem chyba nie wiem czemu, mimo że dostałam zastrzyk miejscowo znieczulający, czy nawet 2 nie wiem, to był hardcore) no ale był już Kubuś i tylko to się liczyło. Opieka była ok. Jestem ogólnie zadowolona, ale następnym razem przyjadę od razu jak się tylko zaczną jakiekolwiek skurcze. A na szkole rodzenia mówili że najpierw są co 20 min, że to tak szybko nie idzie - bzdura
I będę ŻĄDAĆ znieczulenia ;P