Jestem lekko skołowana. Zbliża mi się termin porodu, cały czas nastawiałam się na poród siłami natury uznając wszelkie jego pozytywne aspekty dla dziecka i matki. Mam sporą wadę wzroku (-10, -8+astygmatyzm), do tej pory wszyscy mówili że nie ma się czym przejmować, bo przeciwskazaniem do porodu sn są tylko ewentualne zwyrodnienia siatkówki. By upewnić się, czy mogę rodzić naturalnie, udałam się do okulisty i otrzymałam od niego zaświadczenie o istnieniu zmian zwyrodnieniowych na siatkówce, o jej "ścieńczeniu", co przy dużym wysiłku może doprowadzić do odwarstwienia siatkówki. Zaświadczenie pokazałam lekarzowi prowadzącemu ciąże, który uznał zaświadczenie, jednak stwierdził, że nie zrobi mi cesarki "na zimno", tak zwanej planowanej. Nakazał za to, bym do operacji stawiła się z własną akcją skurczową.
Tu pojawia się moja obawa. Szpital mam oddalony o 50 km od miejsca zamieszkania. Jestem pierwiastką, pocieszam się, że akcja skurczowa może nie zabrnąć aż tak daleko, zanim dojadę do szpitala. Ale jeśli zabrnie daleko, jak poinformował mnie mój lekarz, urodzę w sposób naturalny. Z całym ryzykiem utraty wzroku, jakie się z tym wiąże.
Przyznam, że cała rozmowa skołowała mnie na tyle, że spuściłam uszy po sobie i uznałam słuszność argumentów, o tym że kiedy pojawi się moja własna akcja skurczowa, będzie wiadomo, że dziecko jest gotowe, że jest to lepsze dla organizmu dziecka, pobudza hormony etc. I że jeśli dziecko będzie pchało się na świat, to znaczy że tak musiało być i urodzę naturalnie, bo może nic się nie stanie.
Cały czas jednak myślę o drodze, którą muszę przebyć z domu do szpitala, o przebijaniu się przez izbę przyjęć, na której każda ciężarna jest traktowana jak zło konieczne i machaniem na dzień dobry świstkiem, że mam mieć cesarkę tudzież modleniu się, by było komu ciąć. Nie podoba mi się to wszystko. Drogie Mamy, czy ja muszę się na to zgadzać? Jaką mam alternatywę? Czeka mnie ostatnia wizyta u ginekologa, zamierzam z nim o tym rozmawiać, jednak obawiam się że go nie przekonam,
Najbardziej dobija mnie, że ta cesarka to nie był mój wymysł, zaświadczenie jest w pełni poparte wskazaniami, a i tak muszę błagać by mi ją wykonano. Uważam, że ryzyko jest dla mnie za duże, nie muszę chyba nikomu tłumaczyć, że wzrok jest ogromnie ważny. Przy swojej wadzie już czuję ogromny dyskomfort, nie wyobrażam sobie że mogę go stracić całkowicie.
Próbowałam nawet tłumaczyć to sobie w ten sposób, że lekarz prowadzący widząc zaświadczenie nie narażałby mnie na takie ryzyko, wiedząc że może za to odpowiedzieć. Chwilę potem jednak uświadomiłam sobie, że w najprostszy sposób może wyprzeć się faktu, iż widział zaświadczenie, ponieważ nie wprowadził go do mojej kartoteki, nie uczynił wzmianki o nim na karcie ciąży.
Czy ktoś spotkał się z podobną sytuacją?
Tu pojawia się moja obawa. Szpital mam oddalony o 50 km od miejsca zamieszkania. Jestem pierwiastką, pocieszam się, że akcja skurczowa może nie zabrnąć aż tak daleko, zanim dojadę do szpitala. Ale jeśli zabrnie daleko, jak poinformował mnie mój lekarz, urodzę w sposób naturalny. Z całym ryzykiem utraty wzroku, jakie się z tym wiąże.
Przyznam, że cała rozmowa skołowała mnie na tyle, że spuściłam uszy po sobie i uznałam słuszność argumentów, o tym że kiedy pojawi się moja własna akcja skurczowa, będzie wiadomo, że dziecko jest gotowe, że jest to lepsze dla organizmu dziecka, pobudza hormony etc. I że jeśli dziecko będzie pchało się na świat, to znaczy że tak musiało być i urodzę naturalnie, bo może nic się nie stanie.
Cały czas jednak myślę o drodze, którą muszę przebyć z domu do szpitala, o przebijaniu się przez izbę przyjęć, na której każda ciężarna jest traktowana jak zło konieczne i machaniem na dzień dobry świstkiem, że mam mieć cesarkę tudzież modleniu się, by było komu ciąć. Nie podoba mi się to wszystko. Drogie Mamy, czy ja muszę się na to zgadzać? Jaką mam alternatywę? Czeka mnie ostatnia wizyta u ginekologa, zamierzam z nim o tym rozmawiać, jednak obawiam się że go nie przekonam,
Najbardziej dobija mnie, że ta cesarka to nie był mój wymysł, zaświadczenie jest w pełni poparte wskazaniami, a i tak muszę błagać by mi ją wykonano. Uważam, że ryzyko jest dla mnie za duże, nie muszę chyba nikomu tłumaczyć, że wzrok jest ogromnie ważny. Przy swojej wadzie już czuję ogromny dyskomfort, nie wyobrażam sobie że mogę go stracić całkowicie.
Próbowałam nawet tłumaczyć to sobie w ten sposób, że lekarz prowadzący widząc zaświadczenie nie narażałby mnie na takie ryzyko, wiedząc że może za to odpowiedzieć. Chwilę potem jednak uświadomiłam sobie, że w najprostszy sposób może wyprzeć się faktu, iż widział zaświadczenie, ponieważ nie wprowadził go do mojej kartoteki, nie uczynił wzmianki o nim na karcie ciąży.
Czy ktoś spotkał się z podobną sytuacją?