Czasami mam wrazenie ze podczas in vitro najwiekszy problem lezy w glowie.
Ostatnie nasze podejscie,mi juz wiary zabraklo,bylam zla na siebie,na M,na caly swiat i najbardziej na to ze juz nie stac nas na kolejna probe wiec sila rzeczy bedziemy musieli sie poddac. Wlasnie to i bol zastrzykow zajmowalo moja glowe. Raz M mowi po zastrzyku zebym sie napila czegos. Mowie po co? Nie chce mi sie. A on na to bo masz tyle sladow po iglach,ze chce zobaczyc czy bedzie jak w kreskowkach...ze wszystko tymi dziurkami wyleci
takie to ma hasla M na rozladowanie
Ktoregos dnia pani w klinice pyta sie jak sie czuje. Mowie,ze chyba dobrze ale podczas tej stymulacji jest jakos inaczej...ona sie usmiechnela i powiedziala,ze to dobry znak.
Potem M musial miec wiary za nas oboje. I okazalo sie ze to podejscie faktycznie bylo inne
przybylo mi 10 kg,przeorganizowalo to nasze zycie ale niczego nie zaluje <3