Nie wiem od czego zacząć.
Może od początku...
Jesteśmy ze sobą od prawie trzech lat. W tym czasie wiele przeszliśmy, m.in. moją zdradę - nie cielesną, a uczuciową (która była na przekór jego braku zainteresowania mną - zamiast spędzać ze mną czas, wolał komputer i swoje romanse na GG z różnymi dziewczętami, o czym dowiedziałam się po czasie).
Zdarzały się bijatyki, zawsze zaczynające się ode mnie - nie wytrzymywałam i uderzałam go po twarzy, do tej pory mam ślad naszych "przepychanek" w postaci urazu szczęki, na szczęście było minęło.
Jestem w ciąży... Właściwie już powinnam rodzić.
Wczoraj znów doszło do karczemnej awantury o nic.
I do rękoczynów. Jak zwykle to ja zaczęłam (czego żałuję).
Mam ślady na rękach od jego uścisków, ale nie chcę mu ich pokazywać. Oddał mi z nawiązką, bo cóż może kobieta wobec mężczyzny...
Później poszedł z kolegami na piwo, wrócił późnym wieczorem, ułożył się na osobnym łóżku i zgrywał miłego tatusia - oczywiście nagle zainteresował się dzieckiem.... A tak to miał je gdzieś.
Dzisiaj nic nie lepiej, po prostu wyzywamy się nawzajem ale on zaczyna wyzywać mnie bez powodu. Mam tego dość, jest mi przykro, nawet pisząc tego posta płaczę...
Uważam, że wszystko stało się przeze mnie.
Jestem okropną kobietą i nic tego nie zmieni, nie nadaję się do bycia w związku, nie nadaję się na matkę (o tym przekonuję się z każdym dniem coraz bardziej)...
Nie wiem czy on chce mi podokuczać, siedząc na NK i oglądając profile swoich licznych koleżanek? Mnie to już nawet nie rusza.
Nie wiem czy go kocham, nie wiem czy ja sama nie oszukuję się w myslach, uważając, że jeszcze kilka dni temu on mówił, że mnie kocha, tymczasem to jedno wielkie kłamstwo... Gdyby mnie kochał, nie wyładowywał się na mnie za swoje problemy.
Czuję się we własnym domu jak intruz.
To on do tego doprowadził.
Najgorsze jest to, że mam rodzić, nawet w nocy może mnie pogonić na porodówkę... Nie wiem jak sobie poradzę, ale mam głupi pomysł, że kiedy już urodzę, powiem położnym, że nie chcę go widzieć na oczy.. Że jak będzie chciał to niech zobaczy dziecko, ale ja nie pójdę na spotkanie się z nim, nie chcę go widzieć na oczy chociaż przez te kilka dni pobytu w szpitalu.
Czuję się samotna, nie mam z kim porozmawiać ;(
Z dnia na dzień jest coraz gorzej, a miało być lepiej...
Na dodatek mam problem, bo nawet gdybym chciała już całkowicie zerwać kontakt z nim, nie mam jak!
Jestem na jego utrzymaniu, moja mama mieszka z nami, nie mam dokąd uciec! I to mnie najbardziej przeraża, bo chcę w końcu zacząc życie od nowa, wczoraj w końcu to zrozumiałam.
Mam również pytanie: czy jeśli chciałabym wystąpić o alimenty dla dzieci, nie mogę mieszkać z ojcem dziecka?
Jak można to wszystko załatwić?
Proszę o pomoc, chociaż bardziej zależało mi na wygadaniu się...
Dziękuję z góry.
Pozzdrawiam, Sandra
Może od początku...
Jesteśmy ze sobą od prawie trzech lat. W tym czasie wiele przeszliśmy, m.in. moją zdradę - nie cielesną, a uczuciową (która była na przekór jego braku zainteresowania mną - zamiast spędzać ze mną czas, wolał komputer i swoje romanse na GG z różnymi dziewczętami, o czym dowiedziałam się po czasie).
Zdarzały się bijatyki, zawsze zaczynające się ode mnie - nie wytrzymywałam i uderzałam go po twarzy, do tej pory mam ślad naszych "przepychanek" w postaci urazu szczęki, na szczęście było minęło.
Jestem w ciąży... Właściwie już powinnam rodzić.
Wczoraj znów doszło do karczemnej awantury o nic.
I do rękoczynów. Jak zwykle to ja zaczęłam (czego żałuję).
Mam ślady na rękach od jego uścisków, ale nie chcę mu ich pokazywać. Oddał mi z nawiązką, bo cóż może kobieta wobec mężczyzny...
Później poszedł z kolegami na piwo, wrócił późnym wieczorem, ułożył się na osobnym łóżku i zgrywał miłego tatusia - oczywiście nagle zainteresował się dzieckiem.... A tak to miał je gdzieś.
Dzisiaj nic nie lepiej, po prostu wyzywamy się nawzajem ale on zaczyna wyzywać mnie bez powodu. Mam tego dość, jest mi przykro, nawet pisząc tego posta płaczę...
Uważam, że wszystko stało się przeze mnie.
Jestem okropną kobietą i nic tego nie zmieni, nie nadaję się do bycia w związku, nie nadaję się na matkę (o tym przekonuję się z każdym dniem coraz bardziej)...
Nie wiem czy on chce mi podokuczać, siedząc na NK i oglądając profile swoich licznych koleżanek? Mnie to już nawet nie rusza.
Nie wiem czy go kocham, nie wiem czy ja sama nie oszukuję się w myslach, uważając, że jeszcze kilka dni temu on mówił, że mnie kocha, tymczasem to jedno wielkie kłamstwo... Gdyby mnie kochał, nie wyładowywał się na mnie za swoje problemy.
Czuję się we własnym domu jak intruz.
To on do tego doprowadził.
Najgorsze jest to, że mam rodzić, nawet w nocy może mnie pogonić na porodówkę... Nie wiem jak sobie poradzę, ale mam głupi pomysł, że kiedy już urodzę, powiem położnym, że nie chcę go widzieć na oczy.. Że jak będzie chciał to niech zobaczy dziecko, ale ja nie pójdę na spotkanie się z nim, nie chcę go widzieć na oczy chociaż przez te kilka dni pobytu w szpitalu.
Czuję się samotna, nie mam z kim porozmawiać ;(
Z dnia na dzień jest coraz gorzej, a miało być lepiej...
Na dodatek mam problem, bo nawet gdybym chciała już całkowicie zerwać kontakt z nim, nie mam jak!
Jestem na jego utrzymaniu, moja mama mieszka z nami, nie mam dokąd uciec! I to mnie najbardziej przeraża, bo chcę w końcu zacząc życie od nowa, wczoraj w końcu to zrozumiałam.
Mam również pytanie: czy jeśli chciałabym wystąpić o alimenty dla dzieci, nie mogę mieszkać z ojcem dziecka?
Jak można to wszystko załatwić?
Proszę o pomoc, chociaż bardziej zależało mi na wygadaniu się...
Dziękuję z góry.
Pozzdrawiam, Sandra