Dostinex - na zakończenie laktacji, moje wrażenia
Nigdzie zarówno po polsku jak i angielsku nie mogłam znaleźć informacji o działaniu leku Dostinex w kontekście zakończenia laktacji, więc po przebytej kuracji dzielę się skutkami - może komuś to pomoże!
Moja sytuacja wyglądała następująco: 1,5 dnia po urodzeniu okazało się, że mleka mam dosłownie kilka kropel. Mała dostała żółtaczki i ssała po 2 minuty i spała. Rozruszać laktację udało mi się tylko dzięki laktatorowi i herbatkom laktacyjnym… po 2 tygodniach mała mimo wyzdrowienia nie chciała ssać bo zdążyłą się już przyzwyczaić do butelki więc byłam skazana tylko na laktator. Udawało mi się odciągać ok 45% dobowego zapotrzebowania małej. Od samego początku w prawej piersi mleka miałam zawsze o połowe mniej.
Ciągłe odciąganie do tego było dla mnie katorgą psychiczną i fizyczną więc wiedziałąm od razu, że długo to nie potrwa. Gdy skończyłą 2 miesiące odciągałam już tylko 3 razy na dobę. Gdy skończyła 3 miesiąca miałam przejśc na 2, potem 1 i wyciszyć laktację naturalnie, popijając szałwię. Jak na złośc na 2 dni przed przejściem na 2 odciągania, których upatrywałąm jak zbawienia zrobiło mi się zgrubienie i zastój w piersi, z ryzykiem zapalenia czy nawet ropienia.
Dostałam antybiotyk i zalecenie by ściągać jak najwięcej by pozbyć się zastoju - czyli de facto znów rozhulać laktację - byłam załamana, ale to zrobiłam, zastój i zgrubienie zeszło, by znów pojawić się za 2 dni. Tymczasem mleka przybyło. Zaczęłam natychmiast brać szałwię na wyciszenie laktacji (3 x 4 tabletki - mocniejsza dawka niż picie herbatek), ale to nic nie dawało. Zdecydowałam się na lek. Wiele czytałam o bromergonie, parlodelu, dostinexie. Wszedzie straszono jakie okropne jest po nim samopoczucie i skutki uboczne , ale raczej pisały to osoby przyjmujące lek długoterminowo na obniżenie prolaktyny, nie zatrzymanie laktacji. Z relacji najlepiej wypadał najdrozszy - Dostinex, cena ok 50 zl za dawke. W sumie ok 200 zł na zatrzymanie laktacji.
Poszlam do ginekologa i opowiedzialam moja historie. Bez namysłu powiedział “Dostinex!” Wyraziłam moje obawy przed skutkami ubocznymi jak mdłości, omdlenia, sennosć, biegunki, hiper-niskie ciśnienie, ale skrzywił się zabawnie. Powiedział, że nie ma się czego bać bo to lek najnowszej generacji. Zapisał mi 2 tabletki po 0,5 mg by wziąc je na 4 razy po pół (0,25 mg) co 12h, podczas jedzenia by się szybciej wchłaniało. Powiedział, że mleko mam odciągać w tym czasie tylko odrobinę, by sobie ulżyć, gdy piersi będa bardzo obrzmiałe i obwiązywać je. Gdy zapytałam co po tych 2 dniach jak zakończę kurację, powiedział, że już nie będzie co ściągać. Wyszłam dobrej myśli i pełna nadziei.
Leku nigdzie nie można było dostać, musiałam prosić o zamówienie w aptece. Pani powiedziała, że będzie to kosztowac (2 tabletki) ok 140 zł. Były już następnego dnia o dziwo zapłaciłam 80 zł!!! (względem planowanych początkowo 200 zł - super, a apteka warszawska warto podkreślić)
Wzięlam od razu, podczas jedzenia o 11 rano, potem o 23:00, na noc ciasno obwiązałam piersi. Myślę, że za ciasno. Wciąz brałam szałwię w tej samej dawce (3x4), ograniczyłam spożycie płynów (dotąd piłam bardzo dużo by mieć mleko) i brałam pod język granulki Ricinus communis 30 R na zahamowanie laktacji (5R jest na pobudzenie) - słowem robiłam wszystko co się da! Następnego dnia rano (po dwóch pierwszych dawkach) byłam bardzo senna, ale czułam się dobrze. Ciśnienie niskie 100/80, ale w normie. Pospałam w ciągu dnia 2h, gdy babcia zajmowałą się małą - coś czego normalnie nigdy nie udaje mi się zrobić więc faktycznie lek mnie troszkę osłabił i uśpił. Piersi były bardzo nabrzmiałe, zwłaszcza lewa, w której zawsze było więcej mleka. Chwilami czułam znajome mrowienie napływania mleka, zwłaszcza gdy brałam małą na ręce i opierała mi się o piersi. Odciągałam tylko po 15 ml, ale często - co 4-5h (względem pełnego opróżniania co 8h jak dotąd). Zrobiły mi się nowe zgrubienia z nieopróżniania piersi. Obwiązałam piersi bandażem uciskowym dużo lżej, tylko tak by utrzymać je w ryzach by nie skakały i by po sutku nie jeżdziła bluzka, by go w żaden sposób nie pobudzać. Przestałam też używać laktatora, tylko wyciskałam piersi ręcznie by możliwie najmniej dotykać sutka. Po odciąganiu robiłam zimne okłady. Kolejna dawka znów o 11:00 i o 23:00. Ok 1:00 w nocy po zażyciu ostatniej dawki wstawałam karmić małą. Piersi były bardzo nabrzmiałe, bolały, chciałam upuścić trochę mleka, ale nic nie leciało. Zdenerwowałam się. I nagle szumo-pisk w uszach, zimna twarz, poczucie mdłości i momentalne osłabienie. Nie raz zemdlałam, więc wiedziałam co się święci. Doczłapałam się do łóżka i obudziłam męża, mówiąc, że możliwe, że zaraz zemdleję. Położyłam się z nogami do góry. Przeszło bez zemdlenia. Lek na pewno się do tego przyczynił, ale myślę, że bez gwałtownego wstawania w nocy i nerwów - nie doszłoby do tego.
Rano piersi wciąz były wielkie i twarde. Zastosowałam okłady z zimnej, tłuczonej kapsuty, którą dwa razy zmieniałam, w sumie chodziłam w niej 10h. Skontaktowałąm się też z lekarzem jęcząc, że jest prawie 20 h po zakończeniu kuracji, piersi są obrzmiałe, wciąz jest w nich mleko, co robić?! Kazał czekać. Tym razem powiedział, że zakończyć laktacji nie da się przez cięcie nożem. Że faktycznie może kurację trzeba będzie powtórzyć, ale nie ma się co tak spieszyć bo lek jest drogi. Kazał dać piersiom jeszcze 3-4 dni czasu. 24h po ostatniej dawce wycisnęlam ręcznie mleko z piersi, obwiązałam bandażem, śmiejcie się lub nie, ale pomodliłam się do świętej Agaty - patronki matek karmiących i piersi i poszłam spać. Gdy się obudziłam było znacznie lepiej. Lewa pierś choć nabrzmiała nie powiększyła się, a lewa nawet zmiękła, choć dalej miała zgrubienie. Zaczęłam też odczuwać co jakiś czas w piersiach takie dziwne, tempe ściskanie, coś jak nerwoból w kanalikach, w przypadkowych miejscach piersi. Ale to raczej dziwne uczucie, dyskomfort niż ból którego należałoby się obawaić. Na pewno nie było to uczucie napływania.
W ciągu dnia chodziłam w bandażu, na noc w kapuście, ale już nie odciągałam, ani nie upuszczałam mleka ręcznie. Piersi bolały, ale myślę, że bardziej od tego uciskania-odciągania niż obrzmienia. Były jak pobite, a nie jakby miały wybuchnąć z przepełnienia. Raz dziennie robiła mi się mała plamka na bluzce od mleka które wyciekło z tej miększej piersi. Dziwne bóle kanalików trwały, ale poczucie napływanai mleka już nie. Tak upłynęly 4 pełne dni od zakończenia kuracji (z kuracją 6) . Pod koniec ostatniego zgrubienie na lewej piersi praktycznie zniknęło. Pierś była mięĸka i normalna, tylko obolała, ale myślę, że na skutek jej ręcznego wyciskania, bo to jednak bardzo delikatny narząd. Bez trudu mogłam mała nosić na tej piersi. Praktycznie rzecz biorąc w prawej piersi sprawa była już załatwiona.
Z piersią lewą, tą w której było zawsze o ½- ⅔ więcej mleka było gorzej. Nie rosła, ale była wciąż duża (raczej nie zmalała), twarda, nieco bolesna przy dotyku, zwłaszcza gdy brałam mała na ręce, miała zgrubienia. Ale nie bolała mnei samoistnie… tzn gdy jej nic nie dotykało, nie pamietałam, że ją mam. Nie wypływały z niej krople samoistnie. Nie była gorąca czy czerwona, co mogłoby wskazywać na zapalenie. Sama nic nie odciągałam. Doszłam do wniosku, że muszę dać jej więcej czasu, bo zawsze miała więcej mleka i gdy ograniczyłam odciąganie bardzo urosła (jak nigdy dotąd) więc teraz trzeba czasu by to zeszło. Po 6 pełnych dobach od zażycia pierwszej tabletki Dostinexu wciąż brałam szałwię i Ricinus communis 30R, modliłam się do świętej Agaty, czekałam. Nie wybierałam się do lekarza po drugą dawkę.