Beznadziejnie. Zwłaszcza, że przecież staram się dla tych dzieci być najlepszą matką, jaką potrafię. I przez to się kłócimy.
U nas nawet jak my kupujemy raz na dwa tygodnie, to dzieci słodkie i tak dostają. Na pewno w weekend od babci, czy to urodziny w przedszkolu, sąsiadka da cukierka (dużo sąsiadek emerytek, tylko nasze dzieci w wieku odpowiednim do dawania im cukierków), jakiś lizak z sali zabaw, lody na spacerze... W ciągu tygodnia nazbiera się tego wystarczająco. A córka słodycze uwielbia, innych rzeczy nie bardzo chce jeść. Mam wrażenie, że jakbym jeszcze miała w domu, to ona by tylko płakała o słodkie zamiast zjeść nawet kilka kęsów obiadu.
Z bajkami to przykład. Inny to zdrowa dieta i tak dalej. A co, jak synek się uparł na słodkie płatki na śniadanie. I chce je codziennie. Moim zdaniem nic się nie dzieje, mąż narzeka i chce mu zamienić na kukurydziane. A sam takich nie je. Dzieci naśladują rodziców. Bajki też - ładna pogoda, to praktycznie nie oglądają. A jak chore i na mnie wiszą ciągle, to jak ja mam coś zrobić, jeśli nie odwrócę uwagi... No cóż. Moim zdaniem mąż powinien wychodzić do pracy, to go by do wszystko nie bolało. On zostaje z dziećmi na 3 godziny w tygodniu sam. Po tym jak zaczęłam wychodzić jakoś mniej się czepia. Może zaczyna rozumieć