Witajcie!
Czas na mój post (będzie długo i pewnie mało składnie, wybaczcie).
Jestem mężatką od 2,5 roku, mama od 5 miesięcy. Szybki związek, strzał w dziesiątkę po zakończeniu długiego i skomplikowanego związku, zaręczyny, ślub i dziecko. Można by powiedzieć, że uratowałam męża przed samozagładą (taka moja natura, im trudniej tym lepiej ) - zdiagnozowanie i pomoc w wyleczeniu długiej i głębokiej depresji, walka z jego uzależnieniem i w końcu naprawienie jego błędów z młodości czy naprawienie stosunków rodzinnych, tak to wszystko mi się jakoś udało. To tak w wielkim skrócie. Po odstawieniu leków przez męża i całkowitym wyjściu na prostą (dobre trzy lata minęły) zaczęły się problemy z jego libido i testosteronem. Wieczne zmęczenie, niemoc, znużenie. Do momentu zajścia w ciążę nasze łóżkowe sprawy były nieregularne ale jakieś były, starałam się to wszystko zrozumieć, przecież wyniki pokazują, ze jakiś problem jest. Wreszcie jakoś udało się zajść w ciążę - jak możecie się domyślić, brak seksu czy stosunek raz na dwa miesiące nie gwarantuje sukcesu.. No ale się udało i mała rośnie zdrowo, tata zakichany! Ale dobra, urodziłam w czerwcu, od ośmiu miesięcy nie było między nami zbliżenia, czyli od kwietnia. Od tamtej pory słyszę ciągle, że nie dziś, że nie ma siły, ochoty, może jutro, tym razem się coś zmieni.. I tak ciągle! Wiecie, diagnoza nie została postawiona do tej pory co jest przyczyną takiego stanu, każdy androlog zleca tylko nowe badania i przepisuje nowe tabletki. Ja tylko widzę po badaniach, że nic się nie zmienia i rozumiem "że nie dziś". Ale chyba już dzisiaj mi się ulało. Może to we mnie jest problem? Przestałam mu się podobać? Nigdy nie miałam ciała modelki ale też bez przesady (tak myślę). Mąż niejednokrotnie podkreśla, że kocha, że podobam mu się, że po prostu sam nie wie co jest nie tak. Rozumiem, raz, piąty, trzydziesty piąty ale za kolejnym już się po prostu zaczęłam zastanawiać i obarczać winą siebie, nie potrafię wybić sobie z głowy myśli, że to we mnie jednak jest jakiś problem. Może stracił zainteresowanie? Może jest bo jest? W małej jest zakochany, może tylko dlatego nadal jest ze mną? Może z jakiejś wdzięczności? Co mam zrobić? Wiadomo, seks nie jest najważniejszy ale jednak jest ważny, po dzisiejszym wieczorze mam jakieś anty do męża, jak mam to przetrwać, skoro nie czuję się sni atrakcyjna ani dowartościowana przez niego? Wymyślam?
Czas na mój post (będzie długo i pewnie mało składnie, wybaczcie).
Jestem mężatką od 2,5 roku, mama od 5 miesięcy. Szybki związek, strzał w dziesiątkę po zakończeniu długiego i skomplikowanego związku, zaręczyny, ślub i dziecko. Można by powiedzieć, że uratowałam męża przed samozagładą (taka moja natura, im trudniej tym lepiej ) - zdiagnozowanie i pomoc w wyleczeniu długiej i głębokiej depresji, walka z jego uzależnieniem i w końcu naprawienie jego błędów z młodości czy naprawienie stosunków rodzinnych, tak to wszystko mi się jakoś udało. To tak w wielkim skrócie. Po odstawieniu leków przez męża i całkowitym wyjściu na prostą (dobre trzy lata minęły) zaczęły się problemy z jego libido i testosteronem. Wieczne zmęczenie, niemoc, znużenie. Do momentu zajścia w ciążę nasze łóżkowe sprawy były nieregularne ale jakieś były, starałam się to wszystko zrozumieć, przecież wyniki pokazują, ze jakiś problem jest. Wreszcie jakoś udało się zajść w ciążę - jak możecie się domyślić, brak seksu czy stosunek raz na dwa miesiące nie gwarantuje sukcesu.. No ale się udało i mała rośnie zdrowo, tata zakichany! Ale dobra, urodziłam w czerwcu, od ośmiu miesięcy nie było między nami zbliżenia, czyli od kwietnia. Od tamtej pory słyszę ciągle, że nie dziś, że nie ma siły, ochoty, może jutro, tym razem się coś zmieni.. I tak ciągle! Wiecie, diagnoza nie została postawiona do tej pory co jest przyczyną takiego stanu, każdy androlog zleca tylko nowe badania i przepisuje nowe tabletki. Ja tylko widzę po badaniach, że nic się nie zmienia i rozumiem "że nie dziś". Ale chyba już dzisiaj mi się ulało. Może to we mnie jest problem? Przestałam mu się podobać? Nigdy nie miałam ciała modelki ale też bez przesady (tak myślę). Mąż niejednokrotnie podkreśla, że kocha, że podobam mu się, że po prostu sam nie wie co jest nie tak. Rozumiem, raz, piąty, trzydziesty piąty ale za kolejnym już się po prostu zaczęłam zastanawiać i obarczać winą siebie, nie potrafię wybić sobie z głowy myśli, że to we mnie jednak jest jakiś problem. Może stracił zainteresowanie? Może jest bo jest? W małej jest zakochany, może tylko dlatego nadal jest ze mną? Może z jakiejś wdzięczności? Co mam zrobić? Wiadomo, seks nie jest najważniejszy ale jednak jest ważny, po dzisiejszym wieczorze mam jakieś anty do męża, jak mam to przetrwać, skoro nie czuję się sni atrakcyjna ani dowartościowana przez niego? Wymyślam?