laffytaffy007
Początkująca w BB
- Dołączył(a)
- 17 Kwiecień 2012
- Postów
- 22
Witam,
długo myślałam i czytałam to forum zanim zdecydowałam się sama napisać...To co się wydarzyło było dla mnie ogromnym szokiem, jak zresztą dla większości z was i dalej jest bo walka trwa nadal i pewnie jeszcze dlugo będzie trwać. A wszystko zaczęło się tak... 6 grudnia dokładnie w dniu Mikołaja dowiedziałam się że jestem w ciąży, tydzień po radosnych nowinach byłam w lekarza potwierdzić ciąże. Lekarz potwierdził i dodał że prawdopodobnie będzie to ciąża bliźniacza ale jeszcze za wcześnie żeby powiedzieć na 100%, miała się zgłosić po świętach i tak też zrobiłam. Przypuszczenia doktora się sprawdziły" Będą Państwo mieli bliźniaki" , na początku szok i niedowierzanie, w miarę upływu czasu ogromną radość. W 18tyg trafiam na patologie z zagrożeniem poronienia, ogromny strach i smutek. Na szczęście było to delikatne krwawienie, po 1 dniu ustąpiło i okazało się niegroźne. Wizyty u lekarza co 2 tyg, badania dobre ciąża bez zastrzeżeń. Ok 26 tyg zaczęłam czuć że mi brzuch twardnieje, zgłosiłam lekarzowi który przepisał nos-pe i uznał że to nie groźne (nawet nie zbadał mi szyjki). Piątkowy wieczór a dokładnie sobota godzi 1.00 zaczynam mieć skurcze, co 5min, skurcz za skurczem, powiem wam szczerze że nie chciałam dopuścić myśli że to się zaczął poród. Czekaliśmy 30minut zanim zdecydowaliśmy pojechać do szpitala. W szpitalu diagnoza: rozwarcie 3cm scianki cienkie, po 10min. rozwarcie na 8cm musi Pani urodzić, nie zatrzymamy porodu:/ Nie wiedziałam czy mi sie to śni czy to się dzieje naprawdę...to co się wydarzyło potem pamietam jak za mgłą... o 4.12 przyszedl na świat Franek, 4.13 urodził się Tymek w 27/28tyg ciaży...nie potrafili oddychać gdyż nie zdążono podac im sterydów na rozwój płucek, byli reanimowani 4godz. zobaczyłam ich w tym samym dniu, lecz nie był to przyjemy widok... maleńkie istoty podpiete pod tysiące rurek, cała ta aparatura....rany znowu wrócił ten obraz, jakby to było wczoraj....
Długo nie mogłam dojść do siebie i chyba nadal nie mogę, żyję ale jakby mnie nie było...ciągłe poczucie winy, że jestem złą matką że ich nie donosiłam, że nie zrobiłam wystarczająco wiele żeby nie doprowadzić do porodu przedwczesnego...że to wszystko moja wina że moje dzieci są skazane przeze mnie na długi pobyt w szpitalu i cierpienie...
Teraz smerfy mają prawie miesiąc, w sobotę dokładnie, od tygodnia same oddychają, pierwsze 2 dni był respirator, potem CPAP. Przeszły infekcję, zapalenie płuc i miały przetoczoną krewkę. Wczoraj mogłam kangurować jednego z nich a dziś drugiego. Cudowne uczucie, po prostu nie do opisania, usmiech szczęscia nie schodził mi caly dzień. Boję się każdego kolejnego dnia....
długo myślałam i czytałam to forum zanim zdecydowałam się sama napisać...To co się wydarzyło było dla mnie ogromnym szokiem, jak zresztą dla większości z was i dalej jest bo walka trwa nadal i pewnie jeszcze dlugo będzie trwać. A wszystko zaczęło się tak... 6 grudnia dokładnie w dniu Mikołaja dowiedziałam się że jestem w ciąży, tydzień po radosnych nowinach byłam w lekarza potwierdzić ciąże. Lekarz potwierdził i dodał że prawdopodobnie będzie to ciąża bliźniacza ale jeszcze za wcześnie żeby powiedzieć na 100%, miała się zgłosić po świętach i tak też zrobiłam. Przypuszczenia doktora się sprawdziły" Będą Państwo mieli bliźniaki" , na początku szok i niedowierzanie, w miarę upływu czasu ogromną radość. W 18tyg trafiam na patologie z zagrożeniem poronienia, ogromny strach i smutek. Na szczęście było to delikatne krwawienie, po 1 dniu ustąpiło i okazało się niegroźne. Wizyty u lekarza co 2 tyg, badania dobre ciąża bez zastrzeżeń. Ok 26 tyg zaczęłam czuć że mi brzuch twardnieje, zgłosiłam lekarzowi który przepisał nos-pe i uznał że to nie groźne (nawet nie zbadał mi szyjki). Piątkowy wieczór a dokładnie sobota godzi 1.00 zaczynam mieć skurcze, co 5min, skurcz za skurczem, powiem wam szczerze że nie chciałam dopuścić myśli że to się zaczął poród. Czekaliśmy 30minut zanim zdecydowaliśmy pojechać do szpitala. W szpitalu diagnoza: rozwarcie 3cm scianki cienkie, po 10min. rozwarcie na 8cm musi Pani urodzić, nie zatrzymamy porodu:/ Nie wiedziałam czy mi sie to śni czy to się dzieje naprawdę...to co się wydarzyło potem pamietam jak za mgłą... o 4.12 przyszedl na świat Franek, 4.13 urodził się Tymek w 27/28tyg ciaży...nie potrafili oddychać gdyż nie zdążono podac im sterydów na rozwój płucek, byli reanimowani 4godz. zobaczyłam ich w tym samym dniu, lecz nie był to przyjemy widok... maleńkie istoty podpiete pod tysiące rurek, cała ta aparatura....rany znowu wrócił ten obraz, jakby to było wczoraj....
Długo nie mogłam dojść do siebie i chyba nadal nie mogę, żyję ale jakby mnie nie było...ciągłe poczucie winy, że jestem złą matką że ich nie donosiłam, że nie zrobiłam wystarczająco wiele żeby nie doprowadzić do porodu przedwczesnego...że to wszystko moja wina że moje dzieci są skazane przeze mnie na długi pobyt w szpitalu i cierpienie...
Teraz smerfy mają prawie miesiąc, w sobotę dokładnie, od tygodnia same oddychają, pierwsze 2 dni był respirator, potem CPAP. Przeszły infekcję, zapalenie płuc i miały przetoczoną krewkę. Wczoraj mogłam kangurować jednego z nich a dziś drugiego. Cudowne uczucie, po prostu nie do opisania, usmiech szczęscia nie schodził mi caly dzień. Boję się każdego kolejnego dnia....