Witam, proszę o poradę - jak na moim miejscu zachował by się facet a na miejscu mojej kobiety - inna kobieta.
Sytuacja jest bardzo ciężka, proszę uważnie zapoznać się z treścią.
Napiszę krótko: żyję obecnie w związku wolnym (zaplanowany ślub w październiku) z kobietą z którą mam 8 miesięczną przepiękną córkę.
Mam także syna z poprzedniego związku (także nieformalnego) - jednak uwaga! NIE WYCHOWUJE GO! Mam pełnię praw, mam widzenia 2 weekendy w miesiącu,
wakacje po połowie, ferie i święta po połowie.. Kontakt z matką jest bardzo dobry, mimo rozpadu związku kilka lat temu - doszliśmy do takiego porozumienia
dla dobra naszego ale głównie dziecka. Poprzednia partnerka ma obecnie męża i dziecko z jej obecnego związku. Mało tego - męża znam, dążymy
się pełnym szacunkiem (choć początkowo było to ciężkie).
Problem polega na tym, że mimo moich widzeń wyłącznie - przeżywam prawdziwe rozdarcie bo moja obecna partnerka nie znosi obecności mojego syna, dlatego
często mnie nie ma - aby nie prowadzić do sytuacji konfliktowych. Dla niej kontakty to raz w tygodniu na kawie na 2 godziny....
Nie rozumie faktu, że ją kocham, że mamy córkę, że razem nam jest dobrze - ta myśl kiedy zbliża się widzenie powoduje u niej białą gorączkę...
Dla niej jestem ojcem który ma dwa bękarty... ma zupełnie inne spojrzenie na to jaki dla nich jestem a tu nie ma nic
do zarzucenia... Dla niej najlepiej jakbym sam sobie ograniczył prawa do poprzedniego syna... to prawdziwa choroba. Na początku widziała w jakiej jestem sytuacji, a co by było,
gdybym dziecko wychowywał? Wtedy na pewno nigdy bym z nią nie był...
Sytuacja staje się patowa, bo dochodzi do braku akceptacji mojej matki (babki syna) która dla niej nie jest do zniesienia. Tylko jej rodzina, jej strona jest najlepsza,
dbająca, fantastyczna...
Nie wymagam od niego miłości dla mojego syna i dla tego że raz na jakiś czas będzie u nas 3-4 dni... albo że pojadę na któryś weekend... ale wymagam pełnej akceptacji choćby
dla tego że uważam że robię w pełni prawidłowo.. Dla niej on ma rodzinę i nie powinienem w tym uczestniczyć - tylko że właśnie to rodzina mojego syna sama zrozumiała, że
kontakty ze mną są bardzo ważne...
Nie wiem co robić - dochodzi do tego, że stawia mnie przed wyborem.. albo tak albo będę zmuszony odejść.. Mam pecha do kobiet, trudno, ale nie mam pecha do dzieci i nie mam zamiaru
wybierać kobiety która nawet tak rzadko - ale jednak nie akceptuje dziecka i tego co dla niego (czasami przecież i rzadko..) robię.. !!! Nie wyobraża sobie jego obecności na uroczystościach naszej córki,
bo to dla niej obcy "dzieciak"....
Mówi, że ma znajomych którzy dziwią się, że moje kontakty to prawie "współuczestniczenie w wychowaniu" ... na boga co się dzieje? Czy jest coś co robię źle? Rozmów były tysiące..
Jest osobą bardzo opryskliwą i ma mocne riposty, problem w tym, że najcześciej mówi o czymś o czym nie ma pojęcia i wyprzedza fakty, często dochodzi do kłótni...
Nie jestem z nią wyłącznie dla córki - przecież mógłbym odejść... jestem bo jest dobrą kobietą która wybucha jak lawa przy w/w sytuacjach, choć od momentu porodu generalnie jako partner
przestałem istnieć... nie raz mówiła, że ma dziecko i nie jestem potrzebny...
Co zrobić? co myśleć? Jak jej to wyplenić? Jak jej wytłumaczyć? Może publicznie pokażę odpowiedź na tę wiadomość.. może odrobina jej części ją ruszy....
Sytuacja jest bardzo ciężka, proszę uważnie zapoznać się z treścią.
Napiszę krótko: żyję obecnie w związku wolnym (zaplanowany ślub w październiku) z kobietą z którą mam 8 miesięczną przepiękną córkę.
Mam także syna z poprzedniego związku (także nieformalnego) - jednak uwaga! NIE WYCHOWUJE GO! Mam pełnię praw, mam widzenia 2 weekendy w miesiącu,
wakacje po połowie, ferie i święta po połowie.. Kontakt z matką jest bardzo dobry, mimo rozpadu związku kilka lat temu - doszliśmy do takiego porozumienia
dla dobra naszego ale głównie dziecka. Poprzednia partnerka ma obecnie męża i dziecko z jej obecnego związku. Mało tego - męża znam, dążymy
się pełnym szacunkiem (choć początkowo było to ciężkie).
Problem polega na tym, że mimo moich widzeń wyłącznie - przeżywam prawdziwe rozdarcie bo moja obecna partnerka nie znosi obecności mojego syna, dlatego
często mnie nie ma - aby nie prowadzić do sytuacji konfliktowych. Dla niej kontakty to raz w tygodniu na kawie na 2 godziny....
Nie rozumie faktu, że ją kocham, że mamy córkę, że razem nam jest dobrze - ta myśl kiedy zbliża się widzenie powoduje u niej białą gorączkę...
Dla niej jestem ojcem który ma dwa bękarty... ma zupełnie inne spojrzenie na to jaki dla nich jestem a tu nie ma nic
do zarzucenia... Dla niej najlepiej jakbym sam sobie ograniczył prawa do poprzedniego syna... to prawdziwa choroba. Na początku widziała w jakiej jestem sytuacji, a co by było,
gdybym dziecko wychowywał? Wtedy na pewno nigdy bym z nią nie był...
Sytuacja staje się patowa, bo dochodzi do braku akceptacji mojej matki (babki syna) która dla niej nie jest do zniesienia. Tylko jej rodzina, jej strona jest najlepsza,
dbająca, fantastyczna...
Nie wymagam od niego miłości dla mojego syna i dla tego że raz na jakiś czas będzie u nas 3-4 dni... albo że pojadę na któryś weekend... ale wymagam pełnej akceptacji choćby
dla tego że uważam że robię w pełni prawidłowo.. Dla niej on ma rodzinę i nie powinienem w tym uczestniczyć - tylko że właśnie to rodzina mojego syna sama zrozumiała, że
kontakty ze mną są bardzo ważne...
Nie wiem co robić - dochodzi do tego, że stawia mnie przed wyborem.. albo tak albo będę zmuszony odejść.. Mam pecha do kobiet, trudno, ale nie mam pecha do dzieci i nie mam zamiaru
wybierać kobiety która nawet tak rzadko - ale jednak nie akceptuje dziecka i tego co dla niego (czasami przecież i rzadko..) robię.. !!! Nie wyobraża sobie jego obecności na uroczystościach naszej córki,
bo to dla niej obcy "dzieciak"....
Mówi, że ma znajomych którzy dziwią się, że moje kontakty to prawie "współuczestniczenie w wychowaniu" ... na boga co się dzieje? Czy jest coś co robię źle? Rozmów były tysiące..
Jest osobą bardzo opryskliwą i ma mocne riposty, problem w tym, że najcześciej mówi o czymś o czym nie ma pojęcia i wyprzedza fakty, często dochodzi do kłótni...
Nie jestem z nią wyłącznie dla córki - przecież mógłbym odejść... jestem bo jest dobrą kobietą która wybucha jak lawa przy w/w sytuacjach, choć od momentu porodu generalnie jako partner
przestałem istnieć... nie raz mówiła, że ma dziecko i nie jestem potrzebny...
Co zrobić? co myśleć? Jak jej to wyplenić? Jak jej wytłumaczyć? Może publicznie pokażę odpowiedź na tę wiadomość.. może odrobina jej części ją ruszy....