reklama
Forum BabyBoom

Dzień dobry...

Starasz się o maleństwo, wiesz, że zostaniecie rodzicami a może masz już dziecko? Poszukujesz informacji, chcesz się podzielić swoim doświadczeniem? Dołącz do naszej społeczności. Rejestracja jest bezpieczna, darmowa i szybka. A wsparcie i wdzięczność, które otrzymasz - nieocenione. Podoba Ci się? Wskakuj na pokład! Zamiast być gościem korzystaj z wszystkich możliwości. A jeśli masz pytania - pisz śmiało.

Ania Ślusarczyk (aniaslu)

reklama

Wychowywanie dzieci po rozwodzie.

mamuska_85

Początkująca w BB
Dołączył(a)
27 Wrzesień 2015
Postów
24
Witam. Chciałam dowiedzieć się od innych rozwiedzionych mam, jak sobie radzą. U nas na początku nasz 5 letni syn miał do nas bardzo dużo złości, mówił że nas nie kocha i się buntował. Po jakimś czasie się to uspokoiło i teraz mówi inne rzeczy. Obrywam ja, gdy mu czegoś zakazuje lub nakazuje, słyszę, że pojedzie do taty i tam zostanie (rowerkiem), że taty dom jest lepszy, ładniejszy, tato jest lepszy itd. Staram się nie brać tego do siebie, ale jest to trudne, tym bardziej, że rozwód to świeża sprawa i ja go nie chciałam tylko były mąż. Pozdrawiam.
 
reklama
A mogą się wypowiedzieć też "macochy"?
To generalnie trudny temat, bo rola matki czy ojca jest ugruntowana w społeczeństwie od tysiącleci, zmieniają się tylko szczegóły dotyczące podziału obowiązków itp. O tym, jak być matką, słyszymy prawie całe życie. Nikt nam nie mówi, co by było, gdybyśmy się rozwiodły, ani zwłaszcza, co będzie, jak zwiążemy się z rozwodnikiem. Jaka jest rola macochy dziecka, które ma matkę? Kim ona jest? Co ma robić? Czego nie robić?

W Twojej sytuacji rozwód to świeża sprawa, pewnie nawet nie myślisz jeszcze o tym, że może za parę lat Twój były będzie miał nową żonę a Ty męża. Obie te osoby będą nowymi członkami rodziny Twojego dziecka. Czy tego chcesz, czy nie, będą mieć z nim kontakt, będą mieć na nie wpływ. Być może z ust swojego dziecka usłyszysz, jak porównuje Cię to "cioci" "drugiej mamy", czy jak tam ją będzie nazywało. Nie wiem, jak to wygląda ze strony matki, ale ja własnie jestem taką "ciocią".

Jak poznałam mojego M, po raz pierwszy w życiu byłam zadowolona z "randki", on pierwszy miał w sobie "to coś". Byłabym z nim gotowa na wszystko, takie zrobił na mnie wrażenie. I w pierwszych dniach znajomości jak siedzieliśmy gdzieś razem, podszedł do niego znajomy i zapytał: "Stary, a ty nie masz przypadkiem żony i dziecka?" Znajomy pewnie chciał dobrze. Mnie sparaliżowało. A on po chwili lodowatym tonem wycedził: "Mam syna. Żony nie." W ten właśnie sposób się dowiedziałam, że jeżeli zdecyduję się na związek z nim, nic nie będzie łatwe, nic nie będzie jak w bajkach, wszystko będzie nowe i skomplikowane. W ciągu kilku sekund przewaliło mi się przez głowę setki pytań: "czy mi to przeszkadza, że on jest ojcem?" Doszłam do wniosku, że dziecko, to nic złego, dam tej relacji trochę czasu i zobaczę, czy mi na tym mężczyźnie na prawdę zależy. Bo jeśli tak, uznałam, żadne przeciwności losu mnie nie powstrzymają.

Nikt nie mówi kobietom, jak być macochą. Jak wychowywać cudze dziecko. Jak znosić na co dzień w swoim życiu jego nieustanne wstawki na temat jego matki. Jej natarczywe telefony do dziecka i zniekształcony głos ze słuchawki. Jak znosić to, że dziecko jest tak inne, niż wszystko, co znasz, że jest podobne z wyglądu a może i charakteru do byłej Twojego Ukochanego? I jak przy tym wszystkim nie okazywać w jego obecności frustracji. Jak nie stracić głowy, kiedy matka będzie non stop rzucać kłody pod nogi. Jak nawiązać zdrowy kontakt z takim dzieckiem. To jest jak jazda bez trzymanki. Ale to coraz częstsza rzeczywistość w naszym kraju.

Wiedziałam, że nie będzie łatwo. I nie jest. Na pewno nie jest idealnie, ale wydaje mi się, że w takich sytuacjach nie ma warunków idealnych. Idealne warunki dla dziecka są wtedy, kiedy oboje rodzice się kochają i są razem. Jak się przestają kochać, to już jest źle. Czasami dzieci po latach się przyznają, że lepiej, jakby rodzice się po prostu rozwiedli, zamiast urządzać ciągłe wojny w domu. Może lepiej. No ale jak już się rozwiodą, to tez nie ma złotego środka. Opieka naprzemienna, czy tylko matka + powoli tracący kontakt z dzieckiem "niedzielny tatuś"?

Mój M należy do tych ludzi, którym zależy na kontakcie z dzieckiem. Nie miał gdzieś, nie był obojętny. Wiedział, że syn go potrzebuje. Więc de facto mamy opiekę naprzemienną (choć na papierze wygląda to inaczej). Tu od razu zaznaczę, że jeśli jacyś rodzice planują rozwód, to najlepiej wszystkiego dopilnować i szczegółowo rozpisać zasady opieki, żeby nie było później niedomówień. Można się z kimś "dogadywać" na dzień dzisiejszy, a po paru latach drugiej ex-połówce może zwyczajnie "szajba odwalić". Lepiej się zabezpieczyć, niż obudzić się później z ręką w nocniku. No ale my tu nie o tym.

Tak więc dosyć szybko poznałam pasierba. M chciał być pewien, że ten związek ma sens i między nami zacznie się układać także z dzieckiem. Jak poznałam berbecia miał prawie 5 lat, to było niedługo przed jego urodzinami. W tym roku będzie miał lat 10. Przez te 5 lat wiele się wydarzyło. Wiele się nauczyłam.

Nie moje dziecko odarło mnie z wielu złudzeń. Na początku miałam mnóstwo zapału i szczytnych idei. Czas zweryfikował mój zapał. Pewnych gór się nie przesunie, a niektóre fakty trzeba po prostu zaakceptować.

Na początku słyszałam nieraz komentarze małego "Tata, a wiesz, ciocia jest fajniejsza od mamy". Oczywiście czułam się miło połechtana. Jak zobaczyłam Panią Matkę pierwszy raz przy okazji odbioru dziecka poczułam dziką satysfakcję z każdej różnicy między nami. Ona jest tak inna, jakby się urwała z innej planety. Nigdy nie byłybyśmy kumpelkami w klasie bo ludzie tak różni się ze sobą nie dogadują. Dwa kompletnie inne światy. I systemy wartości, niestety.

Czegokolwiek staramy się małego w domu nauczyć, kiedy tylko pojedzie do matki, zapomina, bo tam o to nie dbają. My go uczymy np kultury zachowania przy stole. Widocznie u mamusi bekanie jest na porządku dziennym. No i nie trzeba u niej korzystać ze sztućców. Ja nie chcę tu teraz nikogo obrażać. To tylko przykład, jak różne można mieć podejście do wychowania dziecka. I to ma miejsce właśnie po rozwodzie: Ojciec będzie uczył czego innego niż matka, bo ich światy już nie mają ze sobą nic wspólnego.

Mały stał się mistrzem kombinatorstwa. Doskonale wie, w którym domu czego mu nie wolno i wykorzystuje sytuację w tym drugim. Matka kategorycznie zakazuje słodyczy? U nas wrąbie w jednej chwili całą paczkę cukierków, zanim mu zdążymy powiedzieć, żeby sobie resztę zostawił na później. Przykładów jest wiele. Nie powtarza nam dokładnie, jakie obowiązki ma w tamtym domu, żeby tu móc uniknąć ich wykonywania. Stale szuka dla siebie drobnych korzyści. Niby to może ćwiczy spryt, ale bywa uciążliwe.

Czasami opowiada jakiś żart, który powiedział mamie i ona się z niego śmiała. Mi mina rzednie na sam fakt usłyszenia czegoś o niej. Nie komentuje, nic nie mówię, nigdy mu nie zabraniam mówić o matce, bo to dla niego jedna z najważniejszych osób na świecie. Ale nie odczuwam żadnej przyjemności ze słuchania o niej, zwłaszcza po tym, jakich trudności z jej strony doświadczamy. Nie będę się tu wdawać w szczegóły, bo sytuacje są różne. Mały sobie z tego nie zdaje sprawy. Opowiada mi swój żart i potem jest mu smutno, że się nie zaśmiałam.

Wiele razy mi mówił, że zaprosi mnie do domu, do mamy, pokaże mi swój pokój i będzie super. Ja wiem, że stałam się dla niego bardzo ważną osobą. On mnie uwielbia, nie wiem za co. Jest do mnie bardzo przywiązany, choć ja, mimo całej akceptacji i samozaparcia mam czasem do niego dystans. Ciekawe, czy mamę też tak zarzuca opowieściami o mnie i czy ona jest tak samo poirytowana, jak to słyszy.

Uważałam, że podstawą życia rodzinnego są wspólne posiłki. Starałam się gotować zdrowe, pożywne obiady z jak najlepszych składników. Mały stał się niejadkiem i jawnie gardził wszystkim, co przyrządziłam. To fuj, to ble, a to śmierdzi. Nie będzie jadł. W końcu się poddałam i przestałam brać go pod uwagę przy planowaniu ilości porcji. Nie jadł z nami obiadów przez dłuższy czas. No bo on się przecież najadł w szkole. Potem się dowiedzieliśmy, że u babci od strony mamy zawsze je obiad po szkole. Raz patrzył, jak robiłam schabowe i mnie pouczał: "Babcia to robi inaczej. To nie tak się robi. Babcia robi najlepsze". Myślałam, że szlag mnie trafi. Wiecie, ile trzeba mieć siły, żeby się w takiej sytuacji ugryźć w język i nie dać się wyprowadzić z równowagi? To gorsze, niż słuchanie porad natrętnej teściowej. Już wolę własną teściową niż matkę matki mojego pasierba i jej cholerne schabowe kotlety!
Potem się okazało, że on u tej babci je wyłącznie dlatego, że ona stosuje żołnierskie metody i nie ma odwrotu od jedzenia. No więc teraz my też dajemy mu porcje, które ma zjeść bez dyskusji.

Ale nie tylko mój M spotkał mnie. Pani matka też znalazła sobie "przyjaciela". Przyjaciel stał się narzeczonym. Dla małego "drugim tatą", co bardzo wstrząsnęło moim M. Pewnego razu, jak go odwoziłam do szkoły, młody zrobił mi wykład o tym, kim jest ojczym, a kim macocha. Widać, że go uświadomili w prawidłowym nazewnictwie. Byłam zadowolona, że to wie, bo łatwiej z nim rozmawiać o tych sprawach. Powiedział, że chociaż jestem macochą, będzie nadal mówił na mnie "ciocia", bo tak lubi i jest ładniej. Zgodziłam się, bo faktycznie to ładniej brzmi. Potem na rodzinę ojczyma zaczął mówić "babcia, dziadek, ciocia" itd. Jak pojechaliśmy do moich rodziców, nazywał ich per "pan, pani". Zapytałam go, dlaczego rodzice ojczyma są jego dziadkami, a moi rodzice nie, skoro są tym samym? Odpowiedział, że ojczym nie jest jego wujkiem. Kurtyna. Tak szybko wszystko zapomniał?

Do tego dochodzą takie proste sprawy, jak np szkoła. Jak masz własne dziecko, nie przejmujesz się głupią uwagą w dzienniczku, że zapomniało pracy domowej. Widziałaś, że odrabiało. Widocznie z jednego przedmiotu zapomniało. Każdemu się zdarza zapomnieć. Ludzka rzecz. Nauczycielce wytłumaczysz. Z dzieckiem porozmawiasz i po sprawie. Ale drugiemu rozwiedzionemu rodzicowi, temu po przeciwnej stronie barykady, nie wytłumaczysz. Dla niego to argument do wszczęcia wojny. "Bo wy go nie pilnujecie!" Od kiedy odrabianie lekcji jest czynnością wymagającą żandarma? My chcemy nauczyć chłopca, że mu ufamy, kiedy mówi, że odrobił lekcje. Chcemy aby rozumiał, że to jest JEGO obowiązek i JEGO praca domowa, nie nasza. Ale w oczach jego matki (a raczej w jej mailach) to jest wyłącznie wina ojca, że dziecko nie miało pracy domowej.

Jakby moje dziecko poszło raz bez czapki do szkoły, nie robiłabym z tego awantury. Wierzę w zimny wychów i naukę na własnych błędach. Uszy zmarzły? To następnym razem pamiętaj o czapce. Nikt jeszcze od tego nie umarł. Ale jak taka informacja dotrze do "pani matki", to kolejna wojna gotowa. Karygodnie zaniedbujemy dziecko. W ogóle nie powinniśmy się nim zajmować.

Dlatego teraz, jak w stresie przeglądamy jego dzienniczek i szkolny plecak, nie robimy tego dla jego dobra, tylko dla dobra stosunków z matką. Jakakolwiek uwaga w dzienniczku, to nie jest stres, że mały się pokłócił z kolegą, tylko stres o reakcję matki. Zresztą patrzymy na daty uwag: jeśli był wtedy pod jej opieką, to ok. Ale jeśli pod naszą, można spodziewać się telefonu. Do tego dochodzi, że rozmawiając z nim o jego uwagach w szkolnym dzienniczku musimy mu tłumaczyć, że konsekwencją nie jest jego ocena ze sprawowania w szkole, czy jego doświadczenie na przyszłość, ale być może ograniczenie przez mamę jego kontaktów z nami. Wiem, że to jest chore, ale tak jest.

Tak, wielokrotnie powtarzał, że u nas w domu jest fajniej, niż u mamy. My chcemy nauczyć go wiary w siebie, tego, że mu ufamy. Ale, jak wspominałam, w drugim domu ma inny system wartości.

Nie chcę nikogo straszyć. Da się żyć. Da się to wszystko znieść. Mały rośnie, radzi sobie w szkole. Owszem, jest odrobinę nadpobudliwy, dostaje czasem uwagi. Czy to przez rozwód jego rodziców? Nie wiem, co by było, gdyby się nie rozwiedli. Dzieci energicznych i z uwagami w dzienniczkach nie brakuje i w "pełnych " rodzinach.

A ja myślę sobie o tym, że jak on ma teraz 10 lat, to niedługo będzie miał 16. Nabierze nowej perspektywy na te wszystkie sprawy. Więcej zrozumie. A potem tak samo szanownej mamusi, jak i nam, powie, że on ma to wszystko gdzieś i idzie na imprezę. Albo jedzie na Woodstock.
 
Oczywiście, że mogą i dziękuję Ci za obszerną wypowiedz. Potwierdziłaś tylko to, przed czym uprzedzał nas psycholog, bo byliśmy u niego przy 1 fali złości. Że będą kombinowali i wykorzystywali co można w którym domu. Niby na razie wszystko sobie przekazujemy, jeśli jest szlaban w 1 domu to w drugim też. Ale boję się właśnie, że z czasem to się rozmyje i stracimy nad nimi panowanie. Tym bardziej, że jestem świadoma, że założymy rodziny a te rodziny będą się różniły, i już nie będziemy mieli we wszystkm takiego samego zdania. Dzieci mają częsty kontakt z ojcem, ale to trochę tak, że tata jest rozrywką a mama od zakazów i nakazów, więc już jest lepszy. Nie okazuję mu niechęci przy dzieciach i staramy się, żeby było w porządku, ale jak będzie to czas pokaże.
 
Trzymam kciuki zeby sie ułożyło. Z tego co widzę oboje jesteście raczej zgodni co do wychowywania dzieci i nie rzucacie sobie kłód pod nogi, to już bardzo wiele i oby trwało jak najdłużej. Wypracowaliście pewne rozwiązanie i ich się trzymajcie, powodzenia.
 
Do góry