To ja mogę polecić taką metodę: czy potrzeba, czy nie, od ok 2-go roku życia, trzeba regularnie chodzić do dentysty i przyzwyczajać dziecko.
U mnie było tak: dzieciaki od 2 roku życia chodziły do dentysty. Wizyty co ok. 3 miesiące. Przez pierwszy rok jest ciężko. Na fotelu siadali na naszych kolanach, czujni jak ważka. Na szczęście przez ten czas była głównie fluoryzacja. Za to szczoteczką zamiast wiertła w bormaszynie. I ta "borującą" szczoteczką, pani dr. omiatała wszystkie zęby. Po roku zaczęli siadać sami na fotelu i od tego momentu im się pozmieniało: nie mogą się doczekać kolejnej wizyty. O dziwo, przy pierwszym prawdziwym borowaniu, córka wytrzymała na fotelu z otwartymi ustami, ale po wyjściu popłakała się z emocji. Jak jej minęło znowu zaczęła się dopytywać, kiedy kolejna wizyta
Druga sprawa, to dentysta z powołaniem, jak napisała
rabarbar. Warto poszukać. Pierwszy do którego trafiliśmy (specjalistyczny gabinet dla dzieci), zaczął nas straszyć i powiedział, że natychmiast musimy lapisować ząbki (początki próchnicy butelkowej) bo będzie tragicznie. Drugi powiedział, że nie za bardzo się czuje za pan brat z dziećmi, ale poleca ozonowanie (co zrobił i pomogło). Trzeci powiedział, że on się nie dotyka nawet do swojego wnuczka i odesłał do "cudotwórczyni". Cudotwórczyni ma normalny gabinet dla dorosłych, ale lubi dzieci, ma dobre podejście i wie, że borowanie to ostateczność. Dzięki niej przetrwaliśmy mleczaki bez lapisowania, znieczuleń, i dramatów, a dzieciaki LUBIĄ chodzić do dentysty