Mija 4 dzień po terminie. Na razie cisza.
Chyba Tosia chce ze mną zostać
Straszne są te ostatnie dni. Jest tak nerwowo. Raz się z partnerem posprzeczamy, a potem leżymy i płaczemy. A raczej ja, bo on stara się to ukryć, żeby mnie nie dobijać... Nie dość, że to nasz pierwszy poród, to jeszcze cała ta niepewność.
Brzuch mi czasem tak twardnieje, to chyba skurcze przepowiadające. A jak do tego dojdzie jakiś ból, to już nerwy nam skaczą. Od kilku dni, boli mnie w podbrzuszu. Nie wiem czy to ma związek z porodem, czy dlatego, że się przemęczam. Nie potrafię wysiedziec i ciągle coś w domu robię. Ciągle sprzątam, gotuje, szykuje.... Aby się czymś zająć. Jeżeli nie urodę do czwartku, to mam iść na kontrole do lekarza. Mam skierowanie do szpitala na czwartek. Ale zamiast bez sensu się tam kłaść, wolę iść na kontrole i czekać w domu. Lekarz mówił, że mam po prostu czekać...
Wiem, że mamy wszystko gotowe na przyjęcie Tosi. Torba do porodu spakowana, torba córeczki też. Wszystko jeszcze sprawdzaliśmy po dwa razy. Czytalismy ponownie instrukcje jak zrobić odciski stopek i rączek
mamy taką gotową masę z gliny i specjalny papier,z którego będą robione zawieszki ze srebra....
Myślę, że zrobiliśmy wszystko co mogliśmy. Przygotowaliśmy wszystko i siebie, tak jak potrafiliśmy najlepiej.
Teraz czekamy. Cokolwiek się nie wydarzy.
Z jednej strony boję się tego końca, chciałabym być w ciąży z Malutką jak najdłużej, a z drugiej, chciałabym już to rozwiązać, bo stres i ta niepewność po prostu wykańcza.
Zaczęły się też ciągłe pytania wokół "urodziłas?" "rodzisz?". Wszyscy tak czekają, że jeszcze mnie to tak dodatkowo męczy. Przecież nie ukryje tego faktu. Wiem, że są ciekawi, ale to takie irytujące. Przecież wiadomo, że najbliższych poinformuję jak się coś zacznie.
Także wszyscy czekamy. My, rodzina, znajomi i wy
Na pewno, dam znać, jak się coś zacznie. Może jutro? Może za tydzień?