39tc
Nie mam siły. Siedzę w łazience na podłodze i wyje... Tak żeby nikogo nie obudzić. Coś we mnie pękło.
Ile czasu można żyć i udawać, że wszystko jest ok?
To ponad moje siły.
Miałam wizytę u lekarza. Serduszko Tosi biło ok 100/min..... Zwalnia.... Tak jeszcze nie było. Totalnie mnie to dobiło. Jakby opadła jakas kotara i odsłonił prawdę. Jakbym żyła w przekonaniu, że na pewno urodzi się żywa. Coraz częściej miałam myśli, że może będę mogła dokupić nowe ubranka, a może będzie wypisana do domu? A dziś, nagle, tak jakbym dostała w twarz. "Obudź się!!!"
Nie mogę tego kur** pojąć, nie dociera to do mnie!!!! Nie pogodze się, nie można się pogodzić z chorobą i umieraniem dziecka!
Mijają tygodnie, jakoś z tym żyję. Naprawdę staram się, funkcjonuje w miarę normalnie, przeżywam ciąże jak najbardziej się da, staram się żeby zostało jak najwięcej wspomnień, pamiątek. Mimo to ból jest nie do zniesienia.
Wolałabym umrzeć razem z nią. Nie chcę żyć bez niej. Jest moim cudem, ideałem, moją największą miłością.
Chce spojrzeć w Jej żywe oczka. Chcę żeby mój i jej trud ciąży i porodu, skończył się spotkaniem.
Jestem taka bezsilna.
Do tego muszę podjąć decyzję. Gdy podczas porodu, jej tętno zacznie spadac.... Mają mi zrobić cesarke, czy chce dalej rodzić.
Jakiś koszmar. A i mam czekać aż poród sam się zacznie. Nawet jak będę po terminie, to chyba nie będą wywoływać. Tak się robi przy "zdrowych" ciążach. A u mnie nie ma po co.
Tesciowa mieszka za granicą, szykuje się na przyjazd, na termin porodu, sama nie wie. Moja mama też spakowana czeka na sygnał.
A najchętniej to bym uciekła gdzieś daleko od wszystkich, od tego wszystkiego.
Nie mam siły. Siedzę w łazience na podłodze i wyje... Tak żeby nikogo nie obudzić. Coś we mnie pękło.
Ile czasu można żyć i udawać, że wszystko jest ok?
To ponad moje siły.
Miałam wizytę u lekarza. Serduszko Tosi biło ok 100/min..... Zwalnia.... Tak jeszcze nie było. Totalnie mnie to dobiło. Jakby opadła jakas kotara i odsłonił prawdę. Jakbym żyła w przekonaniu, że na pewno urodzi się żywa. Coraz częściej miałam myśli, że może będę mogła dokupić nowe ubranka, a może będzie wypisana do domu? A dziś, nagle, tak jakbym dostała w twarz. "Obudź się!!!"
Nie mogę tego kur** pojąć, nie dociera to do mnie!!!! Nie pogodze się, nie można się pogodzić z chorobą i umieraniem dziecka!
Mijają tygodnie, jakoś z tym żyję. Naprawdę staram się, funkcjonuje w miarę normalnie, przeżywam ciąże jak najbardziej się da, staram się żeby zostało jak najwięcej wspomnień, pamiątek. Mimo to ból jest nie do zniesienia.
Wolałabym umrzeć razem z nią. Nie chcę żyć bez niej. Jest moim cudem, ideałem, moją największą miłością.
Chce spojrzeć w Jej żywe oczka. Chcę żeby mój i jej trud ciąży i porodu, skończył się spotkaniem.
Jestem taka bezsilna.
Do tego muszę podjąć decyzję. Gdy podczas porodu, jej tętno zacznie spadac.... Mają mi zrobić cesarke, czy chce dalej rodzić.
Jakiś koszmar. A i mam czekać aż poród sam się zacznie. Nawet jak będę po terminie, to chyba nie będą wywoływać. Tak się robi przy "zdrowych" ciążach. A u mnie nie ma po co.
Tesciowa mieszka za granicą, szykuje się na przyjazd, na termin porodu, sama nie wie. Moja mama też spakowana czeka na sygnał.
A najchętniej to bym uciekła gdzieś daleko od wszystkich, od tego wszystkiego.