W zeszłym roku rodziłam na Żelaznej i nigdy nie chciałabym rodzić w innym szpitalu! Chodziłam do szkoły rodzenia prowadzonej przez ichniejszą położną (swoją drogą - słynną mamę trojaczków, nie wiem, czy słyszałyście), jak również do przychodni przyszpitalnej (jakbym chciała znów mieć taką ginkę).
Do porodu przyjęto mnie bez problemów, chociaż na drzwiach zastałam kartkę, że przyjęcia wstrzymane z powodu braku miejsc. Na porodówce nie było akurat żadnej rodzącej (a zanim urodziłam to populacja Warszawy powiększyła się o co najmniej 4 obywateli).
Poród wspominam miło, miałam cudowną położną, młodą, niestety, wiem o niej tylko tyle, że ma na imię Magda. Przećwiczyła ze mną chyba z 6 czy 7 pozycji, zanim znalazłyśmy tę, w której udało mi się urodzić. Podczas II fazy była ze mną także moja lekarka (prowadząca ciążę), akurat szczęśliwie trafiłam z akcją na jej dyżur. Nie byłam nacięta, dziecko od razu dali mi na brzuch.
W szpitalu warunki hotelowe. Dla mnie to było nie bez znaczenia, bo spędziłam tam 9 dni (z synem na "solarium"), położne miłe i chętne do pomocy (mieliśmy problemy z karmieniem i przychodziły na każdą prośbę). I jedzenie smaczne.
Na Madalińskiego rodziła w tym roku w styczniu bratowa męża i jest zadowolona.
3 tygodnie temu na Kasprzaka rodziła moja koleżanka i szczerze odradza ten szpital. Pomimo, że małe dziecko, pocięto ją jakby miała urodzić dynię. Później zabraniali jej karmić piersią, tłumacząc, że dziecko ma słabe serduszko i osłabione napięcie mięśniowe (dziecko z zespołem Downa). Wypisali ją ze szpitala, kiedy dziecko było pod lampami. Kiedy przynosiła dla niego ściągnięte mleko usłyszała od położnych, że "nie musi tyle ściągać, bo oni mają mieszanki, których skład kontrolują, a w jej mleku nie wiadomo, co może być". No, ręce opadły.