Dziewczyny, czysto techniczne pytanie.
Dzisiaj mija 10 dzień od zabiegu łyżeczkowania. Już nie plamię, czuję się bardzo dobrze chociaż do 3 dni po zabiegu była masakra. Czułam się jakby w mojej macicy siedział jakiś mały stworek, który żyletką mi tam wszystko ciął - potwornie tępy ból. Z resztą nieważne, chcę o tym zapomnieć i w innym temacie tu piszę.
Jak byłam w ciąży, to o 21 dawałam narzeczonemu buzi na dobranoc, szłam do łóżka i zasypiałam w 30 sekund (poroniłam w 11 tygodniu)- tak mi się nic nie chciało. Natomiast teraz od 2-3 dni czuję taki popęd seksualny, że chyba nigdy tak nie miałam. Hamuję to w sobie jakoś, bo generalnie jakieś 2 tygodnie po zabiegu powinno się powstrzymywać od seksu. Narzeczonemu tego nie mówiłam nawet, a on sam mi dzisiaj powiedział, że się inaczej zachowuję jakoś i dziwnie na niego patrzę itp, haha [emoji23] Powiedziałam zmieszana co mi jest i, że to chyba hormony, bo sama nie ogarniam.
Nie wiem co robić... Boję się, co będzie jutro... Jak Wy szybko po łyżeczkowaniu zaczęłyście współżycie? Nawet jakbyśmy się zdecydowali już zaryzykować, to czy mamy się zabezpieczyć? Nie ukrywam, że wolałabym nie, bo prawie od roku się nie zabezpieczamy. Czy w ogóle możliwe, żebym teraz tak szybko zaszła w ciążę? Lekarze w szpitalu mówili, że poronienie poszło sprawnie i jeżeli na kontroli będzie wszystko ok, to można zacząć starania od razu. Kontrolę mam 30 maja. Może mam takie wysokie libido, bo to czas owulacji- wcześniej też tak miałam... Jak tylko okres się kończył, to ja już świrowałam.