Hej moje kochane kobietki. Piszę do Was dopiero teraz, bo to co przeżyłam to była masakra...wykorzystuje rowniez chwile, ze moje dzieci spia, bo nikt mi tu nie pomaga, ale o tym za chwile. Jestem strasznie wymeczona...rodzilam od 18.08 od 10 rano, probowalam naturalnie rodzic ale 19.08 o 23:20 padla decyzja o cesarskim cieciu. Czyli rodzilam prawie 37 i pol godziny z tym ze od 15 mialam regularne skurcze i juz powoli nie ogarnialam co sie dzieje. Zabraklo mi sil na parcie po tylu godzinach i mala mi sie w kanal rodny nie wstawiala, a Jasiowi zaczelo spadac tetno. No ale dzieci zdrowe i Dobrusia dostala 10punktow a Jasiu 9 i dla mnie to jest najwazniejsze. Urodzily sie dokladnie 38t7d wiec ciaza jak najbardziej donoszona. Ona byla pierwsza urodzila sie o 23:48 miala 49cm i wazyla 2700 a Jasiu o 23:50 mial 50cm i wazyl 2850 19.08.2020. Ogolnie jak zadecydowali, ze bedzie cesarka to jak mnie zobaczyl anastezjolog to pierwsze co powiedzial do lekarza to "co wyscie jej zrobili? Oszaleliscie do reszty?" I uwierzcie mi te slowa bede pamietac do konca zycia...po cc przewiezli mnie na sale, ale nie dali dzieci do kangurowania bo lecialam im z przytomnoscia (za bardzo bylam wymeczona). Dzieci dostalam o 5 rano i od tego czasu sa ze mna caly czas. O 10 mnie spionizowali. Nikt mi nie pokazal jak przebierac, jak zmieniac pieluszke, jak przystawiac do piersi...instruuje mnie mama przez telefon. Ale wiecie co daje sobie swietnie rade! Dzieci jedza jak szalone i maja sie calkiem niezle. Jedynie co to i ja i mąż mamy grupe krwi 0+ i dzieci sa w zwiekszonym ryzyku ze dostana zoltaczki. Jak wszystko bedzie ok i wyniki bilirubiny beda dobre to jutro wychodzimy do domku. Mimo tego wszystkiego co tu przeszlam, jestem najszczesliwsza na swiecie i najwazniejsze dla mnie, ze moje dzieci sa cale i zdrowe i ze wszystkim nam udalo sie wyjsc z tego calo
a tu mam dla Was zdjecia blizniakow
Ps: corcia to skora zdjeta z mojego męza