reklama
Forum BabyBoom

Dzień dobry...

Starasz się o maleństwo, wiesz, że zostaniecie rodzicami a może masz już dziecko? Poszukujesz informacji, chcesz się podzielić swoim doświadczeniem? Dołącz do naszej społeczności. Rejestracja jest bezpieczna, darmowa i szybka. A wsparcie i wdzięczność, które otrzymasz - nieocenione. Podoba Ci się? Wskakuj na pokład! Zamiast być gościem korzystaj z wszystkich możliwości. A jeśli masz pytania - pisz śmiało.

Ania Ślusarczyk (aniaslu)

reklama

Staraczki 2023

Owulacje w 35dc to cykle masz jakie, 50 dni? 😦 wychodziłoby, ze w połowie cyklu rusza jeszcze jeden, inny pecherzyk który finalnie pęka, bo ciężko byłoby żeby to któryś z tych z dwóch pękał w 35dc, chyba ze te dwa to już wyhodowane na lametcie? Bierzesz coś na pekniecie?
Noo ostatni cykl 48 dni :/ a poprzednie z ciążami biochemicznymi więc nie wiadomo ile by trwały. Przed biochemami miałam cykle 30-32 dni i nagle z cyklu na cykl się wydłużyły, stąd wpadka :p pierwszy raz w życiu mówiłam mężowi że dni niepłodne i nie musimy się zabezpieczać. A tu cyk i owu przesunięta :p właśnie nie wiem jak to się dzieje, czy one zazwyczaj wolniej rosną (bo teraz tak jak piszesz na lametcie) czy nagle zaczynają rosnąć koło 20dc. Na pęknięcie jeszcze nigdy nic nie brałam.
 
reklama
Noo ostatni cykl 48 dni :/ a poprzednie z ciążami biochemicznymi więc nie wiadomo ile by trwały. Przed biochemami miałam cykle 30-32 dni i nagle z cyklu na cykl się wydłużyły, stąd wpadka :p pierwszy raz w życiu mówiłam mężowi że dni niepłodne i nie musimy się zabezpieczać. A tu cyk i owu przesunięta :p właśnie nie wiem jak to się dzieje, czy one zazwyczaj wolniej rosną (bo teraz tak jak piszesz na lametcie) czy nagle zaczynają rosnąć koło 20dc. Na pęknięcie jeszcze nigdy nic nie brałam.
Rozumiem, ze w naturalnych cyklach nie byłaś na usg żeby sprawdzić kiedy pecherzyki ruszają? Faza lutealna jest stała, wiec jeśli przez lamette owulacja przyjdzie wcześniej to i cykl będzie proporcjonalnie krótszy :) a sprawdzalas czy pecherzyk w ogóle pęka w naturalnym cyklu?
 
Rozumiem, ze w naturalnych cyklach nie byłaś na usg żeby sprawdzić kiedy pecherzyki ruszają? Faza lutealna jest stała, wiec jeśli przez lamette owulacja przyjdzie wcześniej to i cykl będzie proporcjonalnie krótszy :) a sprawdzalas czy pecherzyk w ogóle pęka w naturalnym cyklu?
Nie byłam, tzn przed pierwszą ciążą chodziłam ale bardziej pod koniec cyklu i nigdy owulacji nie było, a jak byłam na początku to znowu nie było dominujących pęcherzyków. Miałam stresującą pracę więc zastanawiam się czy to czasem nie przez stres. Ginekolog do którego wtedy chodziłam nie robił monitoringów owulacji przy stymulacji, tylko sprawdzał koło 20dc czy była owulacja. U mnie przy obydwu stymulacjach owu się pojawiła, ale nic nie wiem jakie były pęcherzyki itp bo gin uważał że nie ma potrzeby tego kontrolować. Gdy zaszłam w ciążę to już nie chciałam do niego chodzić bo miał trochę specyficzne podejście, na zasadzie że w ciąży to nic nie wolno robić, co najwyżej spacery :p i finalnie kilka razy zmieniałam lekarzy aż trafiłam do super doktor Sylwii. Jakoś rok po porodzie mieliśmy plan zacząć starania o drugie dziecko, czyli w październiku 2022, wtedy miałam zacząć sprawdzać jak tam sytuacja z owulacjami. Jednak w sierpniu okres mi się spóźniał, aczkolwiek testy były ciągle negatywne więc myślałam że coś się rozregulowało przy PCOS. W końcu w 45dc zrobiłam betę i szok, bo wyszła pozytywna, chociaż bardzo niska - coś koło 44. Stąd już miałam podejrzenie że owulacja była późno, z resztą stosunki bez zabezpieczenia były jakoś w 29 i 31dc więc nie mogło być inaczej :p no ale po trzech dniach beta spadła i tyle z radości. Tym razem poszłam do ginekolog z pakietu Compensy, to był chyba 8dc i mówiła że na razie się nie zapowiada żeby była owulacja. Dała zielone światło na starania, ale kazała przyjść w kolejnym cyklu w 14 dc żeby sprawdzić pęcherzyki i jeśli w tym cyklu nie byłoby owulacji to zaczniemy stymulację. Jajniki mnie mocno bolały podczas tego cyklu po pierwszym poronieniu, nie wiedziałam czy cykle będą tak jak wcześniej 30-32 dniowe, czy znowu takie długie, więc od 30dc co kilka dni robiłam testy. Tu dobił mnie tekst koleżanki "że też ci się chce te testy co chwilę robić". Ale 1,5 miesiąca później miałam wracać do pracy i chciałam wiedzieć jak najwcześniej na co się nastawiać. Cień kreski pojawił się w 40dc, w 41 dc jednak beta negatywna więc spisałam cykl na straty. Okres dalej nie przychodził i w 48dc zrobiłam znowu test, a tu dwie kreski. Beta kolejnego dnia pozytywna, chociaż znowu niska, coś koło 56. Powtórzona beta po 2 dniach wzrosła idealnie dwukrotnie, więc już się zaczęliśmy cieszyć, nawet powiedziałam w pracy no bo ta kwestia powrotu była dość nagląca. Tydzień później zrobiłam betę tak dla formalności bo następnego dnia miałam wizytę, a tu zonk, wzrost dwudniowy wyszedł koło 40 procent. Gin z Compensy nie wróżyła nic dobrego, kazała monitorować betę czy spada czy powoli rośnie, od razu zleciła badania jakie powinno się zrobić po dwóch poronieniach, w tym namawiała mnie na biopsję endometrium gdy już będę po poronieniu. Mówiła że to badanie robi się w drugiej połowie cyklu, nie wolno się wtedy starać bo badanie może doprowadzić do poronienia. I zaczęła się zastanawiać kiedy ja będę mieć drugą połowę cyklu, skoro raz miałam cykle 30 dni a raz 50. Zaproponowałam żeby zrobić stymulację i przyspieszyć w ten sposób cykl, a przy okazji sprawdzimy jak reaguję (wcześniej brałam clostibegyt a gin proponowała żeby przejść na lamettę). Kazała brać leki od 3 do 7dc. Tak czy siak na tamten moment musiałam czekać na rozwój sytuacji, beta niestety ciągle powoli rosła i na kolejnej wizycie dostałam skierowanie do szpitala na zatrzymanie ciąży z rozpoznaniem ciąży pozamacicznej, chociaż na USG nic nie było widać. Najgorszy scenariusz, nie dość że się naczytałam że wtedy się leży w szpitalu nieraz 2-3 tygodnie, a przecież miałam roczniaka na stanie, to jeszcze po metotreksacie trzeba odczekać pół roku ze staraniami. Stwierdziłam że odwiedzę wspomnianą wcześniej doktor Sylwię żeby potwierdziła diagnozę. Wcisnęła mnie na ten sam dzień, do gabinetu wchodziłam o 22 :o dopatrzyła się małego pęcherzyka w macicy ale bez pewności czy to pęcherzyk ciążowy, poleciła wstrzymać się ze szpitalem i wrócić na USG za kilka dni. Dzień później zaczęło się poronienie, to był wg OM już 9 tydzień ciąży. Nie wiedziałam czy brać lamettę czy nie, w końcu uznałam że wezmę, no trudno. Jak przyszłam na kontrolne USG to doktor stwierdziła że nie powinnam brać lametty w trakcie poronienia i źle że poprzednia gin tak mi poleciła (z mojej propozycji, no ale skąd miałam wiedzieć), ale już czasu nie cofniemy. Uznała że biopsja endometrium raczej nie jest konieczna, poleciła jednak to skonsultować z immunologiem. Kazała też odczekać jeden cykl ze staraniami, i mówiła że nawet nie ma co sprawdzać pęcherzyków żebym się nie irytowała że rosną a nie możemy się starać. Do tego dodała że przy moich cyklach powinnam się stymulować 5-9dc a nie 3-7 (przed pierwszą ciążą właśnie bralam leki 5-9). Miałam dopytać immunologa czy mogę się stymulować w kolejnym cyklu, ona nie widziała przeciwwskazań. Immunolog podtrzymała brak sensu biopsji i zielone światło na stymulację, oczywiście po analizie wyników badań które w międzyczasie zrobiłam. Znowu czekałam na okres i nic, w 34dc obdzwoniłam okolicznych ginekologów z Compensy czy ktoś nie ma wolnego terminu bo już mnie ciekawość zjadała - czy była owulacja? Czy może dopiero będzie? A może po endometrium da się jakoś ocenić kiedy przyjdzie okres? Myślałam że lametta mi skróci cykle a tu lipa. Poszłam na USG, okazało się że jestem po owulacji, ale gin się dopatrzyła za dużej ilości płynu w zatoce Douglasa i znowu miałam robić kolejną serię badań żeby wykluczyć nowotwór itp. Na szczęście jak na razie wszystkie badania w normie, jutro robię ostatnie badanie, czyli USG jamy brzusznej. W każdym razie w 47dc dostałam w końcu okres, czyli znowu owulacja gdzieś w 32dc. Tym razem stymulowałam się już w dniach 5-9, więc może faktycznie już zareaguję na leki, mam nadzieję! Dobijające są te długie cykle. Ginekolog u której już zostanę czyli Sylwia robi monitoringi co kilka dni, w ogóle szok bo za taki monitoring bierze tylko 50 zł. Bałam się że każda wizyta będzie kosztowac 250 zł i wydam majątek. We wtorek idę sprawdzić jak się rozwijają pęcherzyki.

Rozpisałam się jak nie wiem co, ale moja sytuacja jest taka zawiła że chyba inaczej się nie da :D
A no i odpowiadając o pękaniu pęcherzyka w naturalnym cyklu to nie sprawdzałam ale dwie ciąże i ostatnia owulacja pokazują że pęcherzyki pękają.

Przy okazji wiecie ile na dobę powinny rosnąć pęcherzyki, coś mi się obiło że 1-2mm?
 
Nie byłam, tzn przed pierwszą ciążą chodziłam ale bardziej pod koniec cyklu i nigdy owulacji nie było, a jak byłam na początku to znowu nie było dominujących pęcherzyków. Miałam stresującą pracę więc zastanawiam się czy to czasem nie przez stres. Ginekolog do którego wtedy chodziłam nie robił monitoringów owulacji przy stymulacji, tylko sprawdzał koło 20dc czy była owulacja. U mnie przy obydwu stymulacjach owu się pojawiła, ale nic nie wiem jakie były pęcherzyki itp bo gin uważał że nie ma potrzeby tego kontrolować. Gdy zaszłam w ciążę to już nie chciałam do niego chodzić bo miał trochę specyficzne podejście, na zasadzie że w ciąży to nic nie wolno robić, co najwyżej spacery :p i finalnie kilka razy zmieniałam lekarzy aż trafiłam do super doktor Sylwii. Jakoś rok po porodzie mieliśmy plan zacząć starania o drugie dziecko, czyli w październiku 2022, wtedy miałam zacząć sprawdzać jak tam sytuacja z owulacjami. Jednak w sierpniu okres mi się spóźniał, aczkolwiek testy były ciągle negatywne więc myślałam że coś się rozregulowało przy PCOS. W końcu w 45dc zrobiłam betę i szok, bo wyszła pozytywna, chociaż bardzo niska - coś koło 44. Stąd już miałam podejrzenie że owulacja była późno, z resztą stosunki bez zabezpieczenia były jakoś w 29 i 31dc więc nie mogło być inaczej :p no ale po trzech dniach beta spadła i tyle z radości. Tym razem poszłam do ginekolog z pakietu Compensy, to był chyba 8dc i mówiła że na razie się nie zapowiada żeby była owulacja. Dała zielone światło na starania, ale kazała przyjść w kolejnym cyklu w 14 dc żeby sprawdzić pęcherzyki i jeśli w tym cyklu nie byłoby owulacji to zaczniemy stymulację. Jajniki mnie mocno bolały podczas tego cyklu po pierwszym poronieniu, nie wiedziałam czy cykle będą tak jak wcześniej 30-32 dniowe, czy znowu takie długie, więc od 30dc co kilka dni robiłam testy. Tu dobił mnie tekst koleżanki "że też ci się chce te testy co chwilę robić". Ale 1,5 miesiąca później miałam wracać do pracy i chciałam wiedzieć jak najwcześniej na co się nastawiać. Cień kreski pojawił się w 40dc, w 41 dc jednak beta negatywna więc spisałam cykl na straty. Okres dalej nie przychodził i w 48dc zrobiłam znowu test, a tu dwie kreski. Beta kolejnego dnia pozytywna, chociaż znowu niska, coś koło 56. Powtórzona beta po 2 dniach wzrosła idealnie dwukrotnie, więc już się zaczęliśmy cieszyć, nawet powiedziałam w pracy no bo ta kwestia powrotu była dość nagląca. Tydzień później zrobiłam betę tak dla formalności bo następnego dnia miałam wizytę, a tu zonk, wzrost dwudniowy wyszedł koło 40 procent. Gin z Compensy nie wróżyła nic dobrego, kazała monitorować betę czy spada czy powoli rośnie, od razu zleciła badania jakie powinno się zrobić po dwóch poronieniach, w tym namawiała mnie na biopsję endometrium gdy już będę po poronieniu. Mówiła że to badanie robi się w drugiej połowie cyklu, nie wolno się wtedy starać bo badanie może doprowadzić do poronienia. I zaczęła się zastanawiać kiedy ja będę mieć drugą połowę cyklu, skoro raz miałam cykle 30 dni a raz 50. Zaproponowałam żeby zrobić stymulację i przyspieszyć w ten sposób cykl, a przy okazji sprawdzimy jak reaguję (wcześniej brałam clostibegyt a gin proponowała żeby przejść na lamettę). Kazała brać leki od 3 do 7dc. Tak czy siak na tamten moment musiałam czekać na rozwój sytuacji, beta niestety ciągle powoli rosła i na kolejnej wizycie dostałam skierowanie do szpitala na zatrzymanie ciąży z rozpoznaniem ciąży pozamacicznej, chociaż na USG nic nie było widać. Najgorszy scenariusz, nie dość że się naczytałam że wtedy się leży w szpitalu nieraz 2-3 tygodnie, a przecież miałam roczniaka na stanie, to jeszcze po metotreksacie trzeba odczekać pół roku ze staraniami. Stwierdziłam że odwiedzę wspomnianą wcześniej doktor Sylwię żeby potwierdziła diagnozę. Wcisnęła mnie na ten sam dzień, do gabinetu wchodziłam o 22 :o dopatrzyła się małego pęcherzyka w macicy ale bez pewności czy to pęcherzyk ciążowy, poleciła wstrzymać się ze szpitalem i wrócić na USG za kilka dni. Dzień później zaczęło się poronienie, to był wg OM już 9 tydzień ciąży. Nie wiedziałam czy brać lamettę czy nie, w końcu uznałam że wezmę, no trudno. Jak przyszłam na kontrolne USG to doktor stwierdziła że nie powinnam brać lametty w trakcie poronienia i źle że poprzednia gin tak mi poleciła (z mojej propozycji, no ale skąd miałam wiedzieć), ale już czasu nie cofniemy. Uznała że biopsja endometrium raczej nie jest konieczna, poleciła jednak to skonsultować z immunologiem. Kazała też odczekać jeden cykl ze staraniami, i mówiła że nawet nie ma co sprawdzać pęcherzyków żebym się nie irytowała że rosną a nie możemy się starać. Do tego dodała że przy moich cyklach powinnam się stymulować 5-9dc a nie 3-7 (przed pierwszą ciążą właśnie bralam leki 5-9). Miałam dopytać immunologa czy mogę się stymulować w kolejnym cyklu, ona nie widziała przeciwwskazań. Immunolog podtrzymała brak sensu biopsji i zielone światło na stymulację, oczywiście po analizie wyników badań które w międzyczasie zrobiłam. Znowu czekałam na okres i nic, w 34dc obdzwoniłam okolicznych ginekologów z Compensy czy ktoś nie ma wolnego terminu bo już mnie ciekawość zjadała - czy była owulacja? Czy może dopiero będzie? A może po endometrium da się jakoś ocenić kiedy przyjdzie okres? Myślałam że lametta mi skróci cykle a tu lipa. Poszłam na USG, okazało się że jestem po owulacji, ale gin się dopatrzyła za dużej ilości płynu w zatoce Douglasa i znowu miałam robić kolejną serię badań żeby wykluczyć nowotwór itp. Na szczęście jak na razie wszystkie badania w normie, jutro robię ostatnie badanie, czyli USG jamy brzusznej. W każdym razie w 47dc dostałam w końcu okres, czyli znowu owulacja gdzieś w 32dc. Tym razem stymulowałam się już w dniach 5-9, więc może faktycznie już zareaguję na leki, mam nadzieję! Dobijające są te długie cykle. Ginekolog u której już zostanę czyli Sylwia robi monitoringi co kilka dni, w ogóle szok bo za taki monitoring bierze tylko 50 zł. Bałam się że każda wizyta będzie kosztowac 250 zł i wydam majątek. We wtorek idę sprawdzić jak się rozwijają pęcherzyki.

Rozpisałam się jak nie wiem co, ale moja sytuacja jest taka zawiła że chyba inaczej się nie da :D
A no i odpowiadając o pękaniu pęcherzyka w naturalnym cyklu to nie sprawdzałam ale dwie ciąże i ostatnia owulacja pokazują że pęcherzyki pękają.

Przy okazji wiecie ile na dobę powinny rosnąć pęcherzyki, coś mi się obiło że 1-2mm?
Moja lekarka zawsze liczy ok. 2 mm na dobę🙂
 
Nie byłam, tzn przed pierwszą ciążą chodziłam ale bardziej pod koniec cyklu i nigdy owulacji nie było, a jak byłam na początku to znowu nie było dominujących pęcherzyków. Miałam stresującą pracę więc zastanawiam się czy to czasem nie przez stres. Ginekolog do którego wtedy chodziłam nie robił monitoringów owulacji przy stymulacji, tylko sprawdzał koło 20dc czy była owulacja. U mnie przy obydwu stymulacjach owu się pojawiła, ale nic nie wiem jakie były pęcherzyki itp bo gin uważał że nie ma potrzeby tego kontrolować. Gdy zaszłam w ciążę to już nie chciałam do niego chodzić bo miał trochę specyficzne podejście, na zasadzie że w ciąży to nic nie wolno robić, co najwyżej spacery :p i finalnie kilka razy zmieniałam lekarzy aż trafiłam do super doktor Sylwii. Jakoś rok po porodzie mieliśmy plan zacząć starania o drugie dziecko, czyli w październiku 2022, wtedy miałam zacząć sprawdzać jak tam sytuacja z owulacjami. Jednak w sierpniu okres mi się spóźniał, aczkolwiek testy były ciągle negatywne więc myślałam że coś się rozregulowało przy PCOS. W końcu w 45dc zrobiłam betę i szok, bo wyszła pozytywna, chociaż bardzo niska - coś koło 44. Stąd już miałam podejrzenie że owulacja była późno, z resztą stosunki bez zabezpieczenia były jakoś w 29 i 31dc więc nie mogło być inaczej :p no ale po trzech dniach beta spadła i tyle z radości. Tym razem poszłam do ginekolog z pakietu Compensy, to był chyba 8dc i mówiła że na razie się nie zapowiada żeby była owulacja. Dała zielone światło na starania, ale kazała przyjść w kolejnym cyklu w 14 dc żeby sprawdzić pęcherzyki i jeśli w tym cyklu nie byłoby owulacji to zaczniemy stymulację. Jajniki mnie mocno bolały podczas tego cyklu po pierwszym poronieniu, nie wiedziałam czy cykle będą tak jak wcześniej 30-32 dniowe, czy znowu takie długie, więc od 30dc co kilka dni robiłam testy. Tu dobił mnie tekst koleżanki "że też ci się chce te testy co chwilę robić". Ale 1,5 miesiąca później miałam wracać do pracy i chciałam wiedzieć jak najwcześniej na co się nastawiać. Cień kreski pojawił się w 40dc, w 41 dc jednak beta negatywna więc spisałam cykl na straty. Okres dalej nie przychodził i w 48dc zrobiłam znowu test, a tu dwie kreski. Beta kolejnego dnia pozytywna, chociaż znowu niska, coś koło 56. Powtórzona beta po 2 dniach wzrosła idealnie dwukrotnie, więc już się zaczęliśmy cieszyć, nawet powiedziałam w pracy no bo ta kwestia powrotu była dość nagląca. Tydzień później zrobiłam betę tak dla formalności bo następnego dnia miałam wizytę, a tu zonk, wzrost dwudniowy wyszedł koło 40 procent. Gin z Compensy nie wróżyła nic dobrego, kazała monitorować betę czy spada czy powoli rośnie, od razu zleciła badania jakie powinno się zrobić po dwóch poronieniach, w tym namawiała mnie na biopsję endometrium gdy już będę po poronieniu. Mówiła że to badanie robi się w drugiej połowie cyklu, nie wolno się wtedy starać bo badanie może doprowadzić do poronienia. I zaczęła się zastanawiać kiedy ja będę mieć drugą połowę cyklu, skoro raz miałam cykle 30 dni a raz 50. Zaproponowałam żeby zrobić stymulację i przyspieszyć w ten sposób cykl, a przy okazji sprawdzimy jak reaguję (wcześniej brałam clostibegyt a gin proponowała żeby przejść na lamettę). Kazała brać leki od 3 do 7dc. Tak czy siak na tamten moment musiałam czekać na rozwój sytuacji, beta niestety ciągle powoli rosła i na kolejnej wizycie dostałam skierowanie do szpitala na zatrzymanie ciąży z rozpoznaniem ciąży pozamacicznej, chociaż na USG nic nie było widać. Najgorszy scenariusz, nie dość że się naczytałam że wtedy się leży w szpitalu nieraz 2-3 tygodnie, a przecież miałam roczniaka na stanie, to jeszcze po metotreksacie trzeba odczekać pół roku ze staraniami. Stwierdziłam że odwiedzę wspomnianą wcześniej doktor Sylwię żeby potwierdziła diagnozę. Wcisnęła mnie na ten sam dzień, do gabinetu wchodziłam o 22 :o dopatrzyła się małego pęcherzyka w macicy ale bez pewności czy to pęcherzyk ciążowy, poleciła wstrzymać się ze szpitalem i wrócić na USG za kilka dni. Dzień później zaczęło się poronienie, to był wg OM już 9 tydzień ciąży. Nie wiedziałam czy brać lamettę czy nie, w końcu uznałam że wezmę, no trudno. Jak przyszłam na kontrolne USG to doktor stwierdziła że nie powinnam brać lametty w trakcie poronienia i źle że poprzednia gin tak mi poleciła (z mojej propozycji, no ale skąd miałam wiedzieć), ale już czasu nie cofniemy. Uznała że biopsja endometrium raczej nie jest konieczna, poleciła jednak to skonsultować z immunologiem. Kazała też odczekać jeden cykl ze staraniami, i mówiła że nawet nie ma co sprawdzać pęcherzyków żebym się nie irytowała że rosną a nie możemy się starać. Do tego dodała że przy moich cyklach powinnam się stymulować 5-9dc a nie 3-7 (przed pierwszą ciążą właśnie bralam leki 5-9). Miałam dopytać immunologa czy mogę się stymulować w kolejnym cyklu, ona nie widziała przeciwwskazań. Immunolog podtrzymała brak sensu biopsji i zielone światło na stymulację, oczywiście po analizie wyników badań które w międzyczasie zrobiłam. Znowu czekałam na okres i nic, w 34dc obdzwoniłam okolicznych ginekologów z Compensy czy ktoś nie ma wolnego terminu bo już mnie ciekawość zjadała - czy była owulacja? Czy może dopiero będzie? A może po endometrium da się jakoś ocenić kiedy przyjdzie okres? Myślałam że lametta mi skróci cykle a tu lipa. Poszłam na USG, okazało się że jestem po owulacji, ale gin się dopatrzyła za dużej ilości płynu w zatoce Douglasa i znowu miałam robić kolejną serię badań żeby wykluczyć nowotwór itp. Na szczęście jak na razie wszystkie badania w normie, jutro robię ostatnie badanie, czyli USG jamy brzusznej. W każdym razie w 47dc dostałam w końcu okres, czyli znowu owulacja gdzieś w 32dc. Tym razem stymulowałam się już w dniach 5-9, więc może faktycznie już zareaguję na leki, mam nadzieję! Dobijające są te długie cykle. Ginekolog u której już zostanę czyli Sylwia robi monitoringi co kilka dni, w ogóle szok bo za taki monitoring bierze tylko 50 zł. Bałam się że każda wizyta będzie kosztowac 250 zł i wydam majątek. We wtorek idę sprawdzić jak się rozwijają pęcherzyki.

Rozpisałam się jak nie wiem co, ale moja sytuacja jest taka zawiła że chyba inaczej się nie da :D
A no i odpowiadając o pękaniu pęcherzyka w naturalnym cyklu to nie sprawdzałam ale dwie ciąże i ostatnia owulacja pokazują że pęcherzyki pękają.

Przy okazji wiecie ile na dobę powinny rosnąć pęcherzyki, coś mi się obiło że 1-2mm?
z ciekawości zapytam jakie masz te mutacje?
Ogólnie lekarze przyjmują, że pęcherzyk rośnie na dobę.
 
z ciekawości zapytam jakie masz te mutacje?
Ogólnie lekarze przyjmują, że pęcherzyk rośnie na dobę.
Mthfr i pai -1, obie hetero. Do tego wyszły mi dodatnie przeciwciała przeciwjądrowe, robiłam ana3 i dopiero będę konsultować z immunologiem. Tylko biję się z myślami czy zrobić jeszcze kir i allo mlr bo tak mi zaleciła a to kolejne ~1000 zł, trochę mi szkoda, ale chyba już podjadę jutro i zrobię, zamknę ten temat.
 
Dziewczyny trzymajcie mocno kciuki jutro idę do szpitala. Do trzech razy sztuka, jak dobrze pójdzie to we wtorek laparoskopia zwiadowcza. Mam nadzieję że z jajowodami będzie ok i że usuną mi zrosty po usunięciu pozamacicznej w sierpniu żebym mogła normalnie funkcjonować 😑🤞🤞
 
reklama
Do góry