W szpitalu w którym rodziłam to nawet nikt nie spojrzał na moją kartę porodu... Zresztą w ogóle szpital mnie niemiło rozczarował... Na Dzniach Otwartych wszystko pięknie ładnie opowiadali jak to można u nich konfortowo rodzić, że aktywny poród (piłka, drabinki), że położna cały czas pomaga, że znieczulenie bez problemu... A wszystko wyglądało wręcz przeciwnie. Zaprowadził mnie i męża do sali gdzie było tylko łóżko i fotel zero pomocy ze strony położnej (jeszcze pretensje za każdym wezwaniem, że przesadzam i że poród musi boleć i co ja sobie wyobrażam, że nikt za mnie nie urodzi i trzeba było myśleć wcześniej itp. [emoji45] do tej pory mam łzy w oczach jak sobie przypomnę jej teksty...). O ćwiczeniach na piłce czy drabinkach mogłam pomarzyć. Jak mnie podpieła do KTG to kazała leżeć nieruchomo. Poród w szpitalu trwał 10 godzin z czego 5 leżałam pod KTG. Kiedy już miałam pełne rozwacie i sala porodowa na mnie czekała nagle KTG zaczęło świrować i przybiegł lekarz, że na blok operacyjny i cesarka bo dziecko owiniete pepowiną i zagrożenie życia [emoji45] A znieczulenie zewnatrzoponowe, o które prosiłam od początku dostałam w ostatnim momencie kiedy mogłam je dostać (rozwacie 8cm) i to też tylko dzięki błaganią męża... Ehh... Nie chcę tu straszyć albo zniechęcać przyszłych mam do porodu naturalnego [emoji6] Opowiadam tylko swą historie, która akurat była ciężka ale to nie znaczy, że tak jest zawsze. Ja po prostu nie miałam szczęścia ani do położnej ani do lekkiego porodu... Swoje przeżyłam ale oczywiście było warto [emoji16] Dziś moje szczęście ma prawie 17 miesięcy i tańczy przed lustrem do Polo TV [emoji39] Żeby tego było mało to po porodzie doszło do dodatkowych komplikacji ale już nie chce o tym pisac bo pewnie mało komu by się chciało czytać taki długi post [emoji39]