Jak tak czytam o tych porodach, to nie wiem, co napisać. Trochę mnie to przeraża, ale widzę, że są też dobre przykłady. Ciekawe, jak u nas w Warszawie.
Współczuję tych problemów z rodziną. Ja właściwie nic złego o swojej nie mogę powiedzieć, ale też nie jest tak, że jesteśmy bardzo blisko ze sobą. Moi rodzice oboje pracują, więc każdy żyje swoim życiem. Ja też w sumie nie czuję potrzeby, żeby rozmawiać codziennie, z Anglii w czasie stypendium dzwoniłam mniej więcej raz w tygodniu. Więcej stresu mam za to z mężem, że czasem się zastanawiam, czy nie popełniłam błędu. To dobry człowiek i strasznie chciał mieć dziecko, ma 37 lat, ale czasem zachowuje się jakby sam był dzieckiem. Przez chwilę, jak się dowiedział o ciąży, to powiedział, że teraz będzie się starał i w ogóle, ale znów odstawia swoje numery. My mamy w Polsce ogromy problem z samochodami, które zastawiają wszystko, co się da, chodniki, trawniki, moja siostra nie raz musiała z wózkiem wejść na ulicę. Policja/straż miejska jest nieskuteczna (za długi czas reakcji). No i mój mąż walczy z tymi kierowcami - słuszna sprawa, popieram to, ale kiedy zdejmuje wycieraczkę i gania się z takim kierowcą, to to już jest dla mnie przestaje być śmieszne. Później ja muszę łagodzić sytuację i się denerwować, czy nie będzie sprawy w sądzie o zniszczenie mienia.
Poza tym w sumie u mnie ok. Nie choruję, przesypiam noce, tylko rano budzę się z pełnym pęcherzem i nie ma wylegiwania się w łóżku. Jutro o 18 w końcu będę miała pierwsze USG. Dobrze, że to już tak blisko.