marulka
mamcia wieloetatowa
madziujka wspołczuję widoków i przeżyć... mnie powódź nigdy nie dotknęła osobiście, ale mieszkam na terenach kompletnie zalanych w 97 roku... też patrzyłam jak całe życie ludzi słynęło w jedną noc... ulice to były rwące rzeki i nie zostało po nich nic oprócz błota i kamieni. Mojej koleżance bliskiej powódź zabrała połowę domu - dosłownie kawałek solidnej budowli oderwał się jakby był z tekturki i popłynął rzeką w dół.. znam temat i gorąco współczuję!
widzę że w tym jednorazówkowo-zrywkowym zrywie się parę dolnoślązaczek ujawniło
Pajka te ogrodniczki mnie rozmieniły na drobne... CUDNE!
A teraz powiem Wam coś, co wyczytałam wychowując Olka, a odnoszę się do opowieści bombusi - ciekawa jestem Waszych pomysłów i opinii. Otóż najnowsze trędy w wychowywaniu dzieci głoszą wszem, że chodziki to ZŁO. Sprawa nie brzmi aż tak strasznie, ale moim zdaniem sensownie i ja tym się kierując Olowi nie proponowałam chodzika. Meritum: chodzik owszem, ułatwia nam rodzicom masę rzeczy i ułatwia życie dzieciom ALE:
Małym dzieciom życia ułatwiać w ten sposób nie należy. Chodzik doskonale pomaga dziecku utrzymywać równowagę sztucznie, później uczą się balansować ciałem samodzielnie, chodzik także ułatwia pokonywanie przeszkód, chroni przed urazami, a nie uczy dziecka "uważać na siebie". Była taka pani, co wysnuła nawet daleko idący wniosek, że takie ułatwianie dziecku rzutuje później na jego dalsze procesy uczenia się i radzenia sobie w życiu (choć moja siorka na przykład w chodziku pomykała i jakoś specjalnie nie widzę żeby obijała sie przez to o szafki, Adrian bombusi raczej też ).
Ja osobiście postanowiłam Olowi nie proponować takiego ułatwienia, jedyne co mu kupiłam to takie cuś: http://www.fisher-price.com/pl/infanttoys/product.asp?s=bubrilliant&id=41231 i to mu baaaardzo pomoglo w nauce wstawania i chodzenia, później tylko puścił rączkę... Co wy sądzicie o chodzikach?
widzę że w tym jednorazówkowo-zrywkowym zrywie się parę dolnoślązaczek ujawniło
Pajka te ogrodniczki mnie rozmieniły na drobne... CUDNE!
A teraz powiem Wam coś, co wyczytałam wychowując Olka, a odnoszę się do opowieści bombusi - ciekawa jestem Waszych pomysłów i opinii. Otóż najnowsze trędy w wychowywaniu dzieci głoszą wszem, że chodziki to ZŁO. Sprawa nie brzmi aż tak strasznie, ale moim zdaniem sensownie i ja tym się kierując Olowi nie proponowałam chodzika. Meritum: chodzik owszem, ułatwia nam rodzicom masę rzeczy i ułatwia życie dzieciom ALE:
Małym dzieciom życia ułatwiać w ten sposób nie należy. Chodzik doskonale pomaga dziecku utrzymywać równowagę sztucznie, później uczą się balansować ciałem samodzielnie, chodzik także ułatwia pokonywanie przeszkód, chroni przed urazami, a nie uczy dziecka "uważać na siebie". Była taka pani, co wysnuła nawet daleko idący wniosek, że takie ułatwianie dziecku rzutuje później na jego dalsze procesy uczenia się i radzenia sobie w życiu (choć moja siorka na przykład w chodziku pomykała i jakoś specjalnie nie widzę żeby obijała sie przez to o szafki, Adrian bombusi raczej też ).
Ja osobiście postanowiłam Olowi nie proponować takiego ułatwienia, jedyne co mu kupiłam to takie cuś: http://www.fisher-price.com/pl/infanttoys/product.asp?s=bubrilliant&id=41231 i to mu baaaardzo pomoglo w nauce wstawania i chodzenia, później tylko puścił rączkę... Co wy sądzicie o chodzikach?