I ja...
W piątek 25 listopada byłam rano na KTG. Skurcze były nieregularne,ale rozwarcie na 5 cm (czyt.2,5 palca)
Gin. pożegnała mnie słowami,że się spotkamy za conajmniej 2 godz;-)Uprzedziła,że ma dyżur więc jak coś to mam przyjeżdzać...
od 17 zaczeły się skurcze,ale były nieregularne,wiec jak zwykle pomyślałam,że jeszcze to nie to. Przybyło mi sił i wziełam się za sprzątanie. O 18 położyłam się pooglądać TV. I skurcze zaczeły się poważne...najpierw co 20 min,ale nikomu nic nie mówiłam...Jak były co 5 min kazałam M przynosić torbę i moje rzeczy... Na IP byliśmy ok. 21. Tam mnie zbadali-okazało się,że rozwarcie na 6 cm co daje 3 palce. Przyjeli-zrobili lewatywkę...I poszliśmy schodami na górę bo windy tam nie zauważyłam... Po całej dokumentacji poszłam pod KTG skurcze miałam nieziemskie,ale KTG ich nie wykrywało...Głowna położna kazała mi odesłać M bo poród będzie na pewno na rano. A ja na to,że na pewno nie i uparłam się,żeby jeszcze został-nie była zachwycona co dała mi odczuć... Skurcze były tak silne,że miałam ochotę wyskoczyć przez okno
z krzyża i brzucha...Ale jako już doświadczona mamuśka wymyśliłam,że urodzę szybko po prysznicu. Wieć wziełam wszystko i wlazłam tam. Kabina była tak mała,że ledwo co mieściłam się tam z brzuszkiem
Nadchodził skurcz polewałam ciepłą wodą brzuch i kręgosłup,sapałam pojękiwałam co raz prosiłam M o wodę...Po trzech turach prysznicu po ok 25-30 min jeden. Umierałam z bólu na korytarzu...przyuważyła mnie ta "przemiła położna" i kazała przyjść na badanie bo czas odesłać męża... Bada mnie i oczy wyłażą jej jak 5 zł. Mówi do mnie ooo już na 4 palce! Kazała mi iść za nią powlekłam się więc-chciała zbadać tętno małej...a tam... 180 do 190!!! Szybko wsadzili mnie na łóżko-ja pytam co się dzieje nikt mi nic nie mówi,latają wkoło mnie...za chwilę znowu badanie i już szczęścilwe 10 cm pełne rozwarcie!!! Podłączają KTG-skurczy dalej nie widać...Więc mówię,że chcę pić-pytam gdzie mój mąż. Szybko dają mi wodę i jest też mąż
:-) Znowu pytam co z dzieciem-dopiero druga położna,że nic żebym się nie denerwowała bo to już poród. Każą mi przeć-pre 1-2-3 raz za 4 wyskakuje mała...
Dają mi ją na brzuch...ja w szoku...głaszczę ją i nie wierze,że już ją mam... M przecina pępowine... Przy mnie małą ważą i mierzą,ubierają,a ja w tym czasie rodzę łożysko.
Mąż mnie wycałował,wyprzytulał-widział ile zniosłam... Rodziłam bez znieczuleń.
Nie byłam nacinana.
Mała dostała 10 pkt. I całą resztę nocki wisiała przy cycu.
Wczoraj wypisali nas do domku-jestem dalej osłabiona... zmęczona,ale powoli dojdę do siebie.
Kochane poród zaczyna się w głowie...jak zgłupiejecie lećcie pod prysznic;-)
Bolało,ale już tego nie pamiętam...Sara jest Cudowna!
Ściskam
edit. mam zapisane,że I faza porodu trwała 5 godz,a druga 10 min.