to i ja się podzielę....
o dzidziusia staraliśmy się z mężem od kilku dobrych miesięcy. przyszedł grudzień, kiedy cykl jak nigdy trwał 41 dni. mając nadzieję, że jestem w ciąży zrobiłam test. negatywny. myślę, a może jeszcze za wcześnie? poszłam na wizyte do gina. ten, że ciąży nie ma, za to PCO jest. ryczałam i ryczałam. od września zużyłam dziesiątki testów, bo cykle były dość nieregularne. no to koleżanka pomogła mi załatwić przyjęcie na oddział do szpitala. no bo trzeba sprawdzić, czy PCO to PCO, porobić badania hormonalne i przede wszystkim dowiedzieć się, czy mogę mieć dzieci. data ustalona 16.01. miał to być ewentualny 4 dzień @. ale @ jak nie było tak nie ma. test - negatywny. w szpitalu mówią, że jak nie dostanę do końca miesiąca to i tak mam przyjść na oddział. ale dziewczyna ze szpitala mówi....proszę zrobić test za kilka dni, żeby nie było że przyjmujemy na leczenie bezpłodności kobietę w ciąży. kupiłam test nr xxx. środa rano, szykuje się do pracy. mąż śpi, wiedział że mam test robić. ok, zrobię ten test dla świętego spokoju, pewnie i tak będzie negatywny. pobrałam próbkę, jedna kreska i pasek namięka. umyłam ręce. spojrzałam kątem oka na test...coś tam się zabarwia. wyszłam z łazienki. poszłam do sypialki, położyłam się na łóżku, wtuliłam do męża. ten się przebudził i pyta, co tam Skarbie? a ja, że wyszłam z łazienki bo jakieś dziwne rzeczy się tam dzieją i nie chcę na to patrzeć, więc jakieś 3 minuty tu poleżę. zapadła cisza. po paru minutach, poszłam spowrotem. patrzę... jaśniuteńka druga kreska. serce mi zaczęło walić, oczy jak 5zł! idę z testem do sypialki. mężu już się wybudził i patrzy na mnie z wielkim zapytaniem w oczach. dałam mu test. a on, i co to znaczy?? a ja...będziesz tatusiem! to i on oczy jak 5zł! wszechogarniająca radość! leżał dalej na łóżku, przytulał mnie i głaskał. w nagrodę za poranną wiadomość, zawiózł mnie po drodze do pracy, do przychodni na pobranie krwi pod kątem bety. a że tam pracuje koleżanka, o 13 miałam telefon z wynikiem. do 13 chyba 10razy dzwonił mąż, wiadomo już? potwierdziło się? a ja knułam w głowie, że jeśli się potwierdzi, to coś muszę wykombinować, zaskoczyć go. a koleżanka dzwoni i mówi...pogłaskaj tą fasolkę w brzuszku, mamusiu. jakbym mogła, krzyczałabym! popłakałam się ze szczęścia. i za telefon do męża. pyta, masz wynik? mam. pyta, i co? a ja...gotowy na bycie tatusiem? radość w głosie i wzruszenie. po powrocie z pracy wytulił mnie za wszystkie czasy. i ot to...czekamy na Wiktorię
mało romantyczne to było.... wiem. ale to są takie emocje, że nie da się zaplanować.