reklama
Forum BabyBoom

Dzień dobry...

Starasz się o maleństwo, wiesz, że zostaniecie rodzicami a może masz już dziecko? Poszukujesz informacji, chcesz się podzielić swoim doświadczeniem? Dołącz do naszej społeczności. Rejestracja jest bezpieczna, darmowa i szybka. A wsparcie i wdzięczność, które otrzymasz - nieocenione. Podoba Ci się? Wskakuj na pokład! Zamiast być gościem korzystaj z wszystkich możliwości. A jeśli masz pytania - pisz śmiało.

Ania Ślusarczyk (aniaslu)

  • Czy pomożesz Iwonie nadal być mamą? Zrób, co możesz! Tu nie ma czasu, tu trzeba działać. Zobacz
reklama

Nasze dolegliwości i objawy ciąży

Agorana no super powiedział:tak: Pewnie lekarza zatkało trochę:-D

Tak wzięło mnie na wspominki i wkleję Wam opis mojego porodu, który tez mam na kompie zapisany:tak:
Jak nie macie ochoty to nie czytajcie bo troszkę przydługa opowiesc:-D

To było tak dawno a ja pamiętam jakby było wczoraj:tak::tak:

Termin miałam na 30 listopada. Do samego końca nie miałam ani bóli przepowiadających ani żadnych innych objawów mówiących o zbliżającym się porodzie. Praktycznie od początku ciąży wszyscy mi wkręcali że urodzę 3 grudnia, bo tego dnia urodziła się moja matka chrzestna, moja siostra i jej syn a mój chrześniak:tak:
Termin porodu oczywiście minął i nic:no: W niedzielę 2 grudnia byłam na przyjęciu urodzinowym mojego chrześniaka. Godzina 18 a ja czuję jak coś ze mnie leci, ale niedużo, więc czekam. Tak sączyło się ze mnie przez jakis czas. Zadzwoniłam na porodówkę. One powiedziały mi żebym poczekała jeszcze godzinę i wtedy zadzwoniła, więc tak zrbiłam. Po godzinie nic się nie zmieniło więc pojechaliśmy do szpitala:tak: Tam ona wzięła moją podpaskę i po tym stwierdziła że to nie są wody:szok: Raczyli jednak zbadac mnie dokładnie. W międzyczasie byliśmy podłączeni pod KTG. Jak położna weszła z taaaką wielką latarką to my tak zaczęliśmy się śmiac że aż pasy obsunęły mi się z brzucha i maszyna zaczęła wyc:-D:-D Przy badaniu stwierdziły że to jednak wody.
Dały mi wybór że moę przyjechac na porodówkę z rana albo dopiero za 72godziny. Ja w czasie ciąży naczytałam się że im dłużej dziecko jest bez wód tym gorzej więc zdecydowałam się przyjechac z rana:tak:
Wróciliśmy do domu i poszliśmy spac. W nocy zaczęły mi się lekkie skórcze, które z rana kompletnie ustały:crazy: O 10 wzieliśmy torbę i gzrecznie pojechaliśmy rodzic. Wszystko na spokojnie. Zaprowadzili nas do naszego pokoju i zaczeli robic te wszystkie potrzebne badania. Poniewaz nie miałam ani skórczy ani rozwarcia najpierw posmarowali mi szyjkę jakimś żelem na rozmiękczenie i kazali spacerowac. Musiałam tylko wracac co pół godziny na sprawdzenie tętna. O 14 zaczęły się dośc silne skórcze ale nadal szyjka nie rozwarta więc musiałam dalej spacerowac. O 17 zdecydowali podac mi Oksytocynę. Ja od razu chciałam znieczulenie ale miałam pecha bo anestezjolog musiał asystowac przy cesarce czy gdzieś tam. Po tej kroplówce zaczęły się tak zaj.....te skórcze że ja aż połóżku się rzucałam. Z tego okresu trochę też film mi się urwał, pamiętam tylko wyrywkowo. Rafał oczywiście pomagał mi jak tylko mógł. Przytrzymywał maskę z gazem, podawał wodę, liczył minudy międzio skórczami ( tak jak potem o tym gadaliśmy to zrozumiałam jak ciężkie było dla niego to przeżycie mimo że bólu nie czuł, każde dwie munuty dla mnie mijały jak sekundy a dla niego to była wiecznosc:tak:) Spisał się na medal. Zresztą tak jak położne mnie denerwowały to Rafała słuchałam baardzo uważnie. Jak mówił oddychaj to ja oddychałam, jak mówił napij się to ja piłam:tak:.
No i tak leżałam w tych bólach do 23. Wtedy przyszło wreszcie znieczulenie. Potem to już było z górki:biggrin2::biggrin2: Pełen luzik.gadaliśmy sobie między skórczami i było dużo śmiechu:)) O 2.50 jak już szyjka była wystarczająco rozwarta zaczął się poród właściwy. Położna mówiła że nadchodzi skórcz a ja parłam. Myślałam że mi głowa pęknie ale co tam, byłam dzielna i się tym nie przejmowałam. Po 50 minutach Marcel był już z nami:biggrin2::biggrin2:
I to bł najpiękniejszy moment. Nie myślałam już kompletnie o bólu. Patrzałam na mojego Syna na którego czekaliśmy aż 9 miesięcy. Z wrażenie trzęsłam się jak galareta a On tak patrzał na mnie i powolutku poruszał powiekami (teraz na wspomnienie tego momentu łezki ciekną mi po policzkach) Za chwilę położne wzięły Go do badania i umycia. Po chwili dostałam Go golusieńkiego. Miał niską temperaturę ciała i musiałam Go dogrzac "skóra do skóry". Och, to było coś pięknego.
No i tak został do teraz:biggrin2: 24/h razem:biggrin2: Jak śpi dłużej niż godzinę to ja już tęsknie za nim:biggrin2:
Spóźniliśmy się na 3 grudnia o 3 godziny i 41 minut:biggrin2:
 
reklama
Rodzice mojego męża są rolnikami i Dawid ostatnio stwierdził, że poród to nic strasznego, bo on nieraz widział jak się krowa cieli. Porównanie homeryckie. Ale przy porodzie nie chcę być a ja go nie naciskam, bo jak by widział to wszystko to może potem by miał obrzydzenie do sexu i ja wtedy bym wibrator musiała sobie kupić-żart. Nie chcę to nie. Super mięśnie, dam se radę sama:wściekła/y::wściekła/y::wściekła/y::wściekła/y:
 
No to teraz ja :-)

Byłam już 3 dzień w szpitalu na patologii, 2 tyg po terminie. Rano miałam badania. Lekarz powiedział, że jeszcze ponoszę z 2 tyg. Szyjka 2 cm, żadnych objawów zbliżającego się porodu. USG potwierdziło ta diagnozę. Wściekła byłam jak nie wiem co :wściekła/y: Już dwa tyg po terminie, ze szpitala nie chcą mnie wypuścić, siadały mi nerwy:szok:.
No ale tak na wszelki zrobili mi tzw test oksytocyno wy ( podłączają pompę z oksy i obserwują, jeśli skurcze pójdą dalej to poród, jeśli nic to czekamy dobę do następnego). Oczywiście podłączyli pompę, 2 skurcze i po wszystkim. Odłączyli mnie od aparatury, pożegnałam się z paniami położnymi, a tu bach.... Odeszły wody ( godzina 12.00), odwrotu już nie było. W sumie się cieszyłam, bo miałam dosyć bycia w ciąży:confused2: Ale za chwile złapałam potężnego stracha... Zadzwoniłam do M, za 30 min był u mnie :tak:
Pierwsze badanie, lekarz stwierdziół, że są 2 cm rozwarcia, że powinno pojć gładko. Nie powiem, piekielne te skurcze z tą pompa. Ale byłam dzielna, skakałam na piłecze, męzuś trzymał za rączki, albo masował krzyż. Położna mnie chwali, że wszystko super.
No a po ośmiu godzinach, bandanko. Położna mówi, że pewnie zaraz się zaczną skurcze parte i po krzyku. A tu się okazało, że jak miałam 2 cm rozwarcia tak mam w dalszym ciągu. Zaczęli się zbiegać, lamentować. Wydumali, że jeszcze się na mnie popatrzą ze 2 godzinki, a potem pewnie trzeba będzie cesarkę zrobić. Dopiero się wściekłam, nawet przestało boleć na trochę:szok: Stwierdziłam, że nie po to się męczyłam tyle czasu, żeby mi teraz dziurę w brzuchu robili. Żebyście widziały ich miny :rofl2: Cale szczęście, doktor poradził wzięcie znieczulenia. Wizja grubej igły w bijanej miedzy kręgi, nie była już dla mnie straszna. Przyleciał anestezjolog, raz raz i pełna ulga :-D M poszedł spać, ja się wzięłam za książkę, bo zostały mi dwa rozdziały, a stwierdziłam, że potem nie będzie czasu :happy: Czas zleciał szybko. Położna stwierdziła, że już pora, ja szczęśliwie nadal nic nie czułam. Teraz pewnie was rozczaruję ale nie specjalnie pamiętam. Wiem, że ryknęliśmy śmiechem z M jak zobaczyliśmy jak położna zakłada coś w rodzaju kaloszy i gigantyczny plastikowy fartuch, wpadł, lekarz, rzucił jakiś dowcip. Pełen luz:-D Helena wyskoczyła szybko:-) O godzinie 3.15 tuliłam moje słoneczko. Reszta przestała się liczyć :happy:
 
Poród….. (jeśli tego chcecie, a jeśli nie, nie czytajcie, wcale się nie obrażę)


Rozpoczęło się po północy z niedzieli na poniedziałek 8 stycznia 2007r., po małym co nieco z mężem (znany wszystkim podobno skuteczny – dla mnie tak – przyspieszacz porodu. Skurcze były coraz częstsze, około godziny 1:00 stwierdziłam, że są regularne i coraz mocniejsze. Postanowiłam jednak jeszcze trochę poczekać i poleżeć. Oczywiście zasnąć się nie dało, brzuszek dawał o sobie znać. Przed 3:00 obudziłam męża i zaczęliśmy się zbierać. Dopakowałam torbę, wzięłam prysznic, Andrzej zrobił sobie kanapki (cała ja – pamiętałam o wszystkim) i spokojnie wsiedliśmy do samochodu o 3:30. Podróż trwała pół godziny i do łatwych nie należała. Nie wiedziałam jak mam usiąść, auto podskakiwało na dziurach, na szczęście droga była pusta i nie denerwowałam się na kierowców i korki. Nawet humor mi jeszcze dopisywał, choć wiedziałam, że za chwilę się skończy. Po drodze spotkaliśmy policję – oj szkoda, że mnie nie zatrzymali, wreszcie mogłabym swobodnie ich op…
O 4:00 byliśmy w szpitalu w Pszczynie, zdecydowałam się na ten szpital ze względu na to, że pracował tam mój lekarz. Winda nie działała, więc musiałam drałować po korytarzach szukając innej. Porodówka spała, obudziliśmy miłe panie położne, poprzyjmowali mnie, pobadali i stwierdzili, że dłuuuuuuga droga przed nami. Ulokowali nas w pokoju przygotowań, był tam fotel, stół, łóżko, różne pomoce służące rodzącej do pomocy typu piłka, materac, drabinki. Można było sobie zrobić herbatę.
Podłączono mnie do aparatu KTG. Andrzej drzemał. Oczywiście skurcze okazały się regularne, dość mocne, ale kompletnie nie dawały rezultatu w postaci rozwierania się szyjki. Dostałam zastrzyk w pupę, który miał powodować zmiękczenie szyjki macicy.
I tak sobie mijały godziny, ja się męczyłam, skakałam na piłce, spacerowałam, a poród wcale nie chciał postępować. Przyszła druga zmiana położnych. Bardzo miłe babki, pomagały, kazały chodzić, to chodziłam, kazały skakać na piłce, to skakałam, a rozwarcie ledwo ledwo.
Przyszli lekarze na obchód, sprawdzili mi rozwarcie - przez pupę – okropne. Oczywiście stwierdzili, że strasznie to mozolnie idzie.
Przyniesiono mi kromkę chleba, bo i tak przede mną długa droga, więc mogę coś przekąsić. Wypiłam herbatę, poszłam pod prysznic.
Znowu mnie podłączono do KTG, diagnoza podobna.
Znowu kazano mi łazić, skakać na piłce, mnie już rwało dość potężnie, a tutaj marniutko wszystko szło.
Nie pamiętam która mogła być – może 14 albo 15 popołudniu, kiedy wzięli mnie na salę porodową, podpięli mi kroplówkę z oksytocyną (oczywiście znalezienie u mnie żyły, w którą da się wkłuć, chwilę trwało) i z pokłutą ręką kazali leżeć, bądź też skakać na piłce.
Dali mi nawet trochę zupy jarzynowej, ale wypiłam tylko parę łyków.
Kropelki płynęły do żył, ludzie wchodzili wychodzili, dłubali mi w środku, rozwarcie powolutku szło. Chociaż jednak dalej marnie. I tak co chwilę wdrapywałam się na to łóżko przy pomocy męża, to znów schodziłam na piłkę. Nie było to łatwe, gdyż igła przechodziła mi przez nadgarstek. Przyszedł mój lekarz, pobadał, poszedł. Po jakimś czasie okazało się, że z 7 cm zrobiło się 6. Myślałam że nie wytrzymam. Położna masowała mi szyjkę, co było okrutnie bolesne, podejrzewam, że polegało to na rozciąganiu jej palcami.
Około 17:00 przebiła mi pęcherz płodowy, po czym odpięła kroplówkę i kazała iść pod prysznic. Byliśmy razem z Andrzejem, on liczył mi skurcze i odstęp pomiędzy nimi, ja ledwo oddychałam, tak rwało. Siadałam na krzesełko, wstawałam, kucałam, żeby tylko sobie ulżyć. Tak przesiedziałam pod prysznicem całą godzinę. Trzęsłam się z zimna jak galareta, ale jednak jakieś ukojenie on mi przynosił. Położna przyszła po mnie i kazała wracać na łóżko. Było już ciemno, ja dalej się męczyłam. Przyszła jakaś laska osiemnastoletnia z 8 cm rozwarcia, darła się jak oszalała pół godziny i urodziła. A ja dalej na tej piłce, to na łóżku. Wzywałam wszystkich świętych, żeby to już się skończyło, no i żeby tamta się zamknęła. Nie trwało to długo, byłam na nią wściekła, że tak jej łatwo poszło.
Zmieniły się położne, przyszła nowa babka, też spoko
Potem potoczyło się już szybko. Położyłam się na łóżku, wytrzymać się nie dało. Było 9 cm. Chciało mi się tak okrutnie przeć, a nie mogłam. Zwijałam się z bólu, mąż płakał, widziałam jak łzy płynęły mu po policzkach…
Wreszcie o 20:00 mogłam zacząć przeć. Czas przestał dla mnie istnieć. Gdyby nie wpisy, to nie wiedziałabym czy trwało to 2 dni, czy też 15 minut. W międzyczasie zadzwonił mój lekarz, spytał, co ze mną, pozdrowił. Zebrało się mnóstwo osób, dalej miałam tą kroplówkę, kazali mi kucać, to kucałam i parłam, przy zachętach męża, kazali się położyć, leżałam. Zmieniali mi pozycje, a ja tylko cisłam i cisłam. Łóżko się zmieniało, jak jakaś układanka, to coś wyjeżdżało, to się zapadało. Nacięli mi krocze przy skórczu, chociaż nie było tak, żebym nic nie czuła. Ale przy tym ogólnym bólu to był pryszcz. Wiedziałam, że coś jest nie tak, bo się wszyscy denerwowali. Byłam tak wymęczona, że parłam buzią. Chciałam tak jak mówiono w szkole rodzenia, a nie dałam rady. Andrzej trzymał mnie pod głowę i zachęcał do kolejnego wysiłku. Nie krzyczałam, nie miałam siły. Jenda z położnych stwierdziła, że widać główkę i żebym spróbowała jej dotknąć. Nie chciałam, czułam, że to odbierze mi resztkę sił. Parłam dalej, Andrzej wręcz mnie już denerwował, bo mówił co mam robić, a ja o tym doskonale wiedziałam. ;-)
W pewnym momencie parłam z otwartymi oczami, poczułam jak na moment odpływam. Zaraz jednak wróciłam do siebie i walczyłam dalej. Skurcze były chyba bez przerwy, nie miałam czasu na oddech.
Wreszcie położna skoczyła na mnie, inne trzymały mi nogi, Andrzej głowę. Pomagały mi wypchać dziecko, bo widziały że ja nie jestem na siłach tak mocno przeć. Kiedy urodziła się główka, zaklinowały się barki. Wiem o tym, ale nie kapowałam tego podczas porodu, dowiedziałam się potem, że to jakaś dystocja barkowa. Ja tylko parłam i parłam po swojemu.
Wreszcie po długich godzinach, po równo godzinnej II fazie porodu, urodziła się Emilka. Poczułam, jak ze mnie nagle wypłynęła. Skończył się ten mocny ucisk, który czułam bez przerwy. Skurcze zmalały. Była godzina 21:00
Położono mi malutką na piersiach, byłam bardzo utrudzona, ale czułam się tak szczęśliwa, jak chyba nikt na świecie w tej chwili się nie czuł. Poczułam dopływ energii, nie widziałam już nikogo wokół, przez ten moment byłyśmy tylko my dwie. Nawet nie wiem, kiedy mężuś przeciął pępowinę i co w tej chwili robił. Podobno płakał ze szczęścia.
Do końca życia będę pamiętała to spotkanie. Emilka była cieplutka, trochę wilgotna, dotyk jej był bardzo przyjemny. Leżała tak chwilę przytulona do mnie, czułam, że jest ciut opuchnięta, choć ogólnie była duża w sensie wagi. Taka malutka kluseczka zwinięta w kłębuszek. Zdziwił mnie kolor jej skóry, ponieważ była … fioletowa! Mam ten obraz przed oczyma, nie pamiętam jej pierwszego krzyku, tylko ten kolor.
Trochę danych technicznych ;-) – waga 3980g, 55 cm długości, 35cm obwodu główki i tyleż samo – 35 cm barki (pewnie dlatego wystąpił ten klin). Punktów Agar 10.
Musiałam jeszcze urodzić łożysko – z dzieckiem na brzuchu? Spytałam. –Tak, z dzieckiem.
Zaczęłam przeć, jednak nie miałam siły. Nie długo miałam ten kontakt z moim skarbusiem, zaraz ją zabrano, mąż też zniknął, zostałam sama. Rodziłam łożysko, położna trochę ponaciskała mi brzuch, łożysko wyskoczyło, zobaczyłam tylko jak je wynoszą w „nerce”, na górze zwinięta pępowina. Przyszedł lekarz, nota bene bardzo młody i przystojny, pomyślałam sobie w pierwszej chwili, że to chyba jakiś praktykant, że nie chcę, żeby mnie szył, poza tym trochę mnie krępował. Jednak od razu zmieniłam zdanie, okazało się, że pan doktor wziął się za dzieło bardzo rzeczowo i precyzyjnie. Przypięli mi nogi, co bym nimi nie wierzgała, wbił mi igłę ze znieczuleniem i zaczął szycie. Jednak ja dalej czułam ból. Dostałam drugi zastrzyk znieczulający i już było trochę lepiej. Czułam jednak cały czas, które miejsca mi zszywa. Coś tam nawet ze mną rozmawiał, próbowałam żartować, było nie najgorzej. Powiedział, że szycia będzie 3 warstwy. Mówił, kiedy i co będzie się działo z tymi szwami, że za jakiś czas mogą zacząć wyłazić, a jak nie, to sama je wyciągnę, tłumaczył jak. Doszło do mnie że nic nie wiem o moim dziecku, czy zdrowe, ile ma itd. Spytałam przechodzącej położnej o wszystko, zaraz mnie poinformowała, uspokoiłam się, wiedząc, że z Emilką wszystko dobrze. Lekarz kontynuował. W drzwiach zobaczyłam Andrzeja trzymającego zawiniątko, uśmiechał się serdecznie, przepajało go szczęście. Szycie trwało około 30 minut. Lekarz skończył, pogratulował mi i poszedł, położna umyła mnie, pomogła zmienić pozycję. Inna pomogła się przebrać w czystą koszulę, po czym przyjechało łóżko i musiałam się na nie przenieść. Oczywiście panie mi pomogły. Zaraz przewieziono nas na salę przygotowań, tą, w której wcześniej byliśmy. Położna pokazała mi jak przystawiać małą do piersi, zrobiliśmy kilka zdjęć, poprzytulaliśmy się w trójkę. Wreszcie przyszedł czas, po bardzo krótkiej chwili, jak dla mnie, trzeba było jechać na oddział. Andrzej mógł nas odprowadzić tylko do drzwi. Pożegnaliśmy się i położne zawiozły mnie na salę. Pielęgniarka wypakowała moje rzeczy z torby, wytłumaczyła gdzie i co, pogasły światła, a my zostałyśmy z malutkim głodomorkiem same. Myślałam, że to będzie spokojna noc, ale nie była. Głodne dziecko nie podda się łatwo. Kiedy nadeszło rano, poszłam pod prysznic i tak zaczęło się 6 dniowe życie szpitalne..
 
No to ja też ;-) Ale pierworódki, czytacie na własną odpowiedzialność! ;)

Opis z kilku dni po porodzie. Dodam, że urodziłam 12 dni po terminie... Poród był w środę, w piątek już wyszłam :)

"Zaczęło się od pierwszego skurcza we wtorek około 17, potem tak co godzinę półtorej, chociaż jeszcze wtedy nie wiedziałam, że to skurcze ;D Potem od 21 do 22 miałam co 15 minut i już byłam pewna, że chyba powoli się zaczyna :biggrin2: Ale ucichło, aż do 2 kiedy to znowu prze dwie godziny co 15-20 minut, a potem przerwy 2 godziny i od szóstej zaczęło się 15-20 minut, czasem co 10. No i zaczęłam się szykować, bo na 8 miałam zgłosić się na patologię. Mój Marcin spać w ogóle nie mógł ;D Tylko latał i kompletował torby ;D A ja sobie wzięłam prysznic, podgoliłam się gdzie trzeba, zjadłam lekkie śniadanko i wypiłam, jak się później okazało, ostatnią herbatkę z cytrynką na dłuuuugo :)
No i pojechaliśmy - może napiszę, że rodziłam w Krakowie w szpitalu im. Żeromskiego. Na izbie przyjęć zbadał mnie lekarz i stwierdził 3 cm rozwarcia, co mnie niezmiernie ucieszyło (dopiero potem dowiedziałam się, że nie było się do czego spieszyć ;)), bo zamiast na patologię przyjęli mnie na porodówkę. Zrobił się przy okazji mały sajgonik, bo okazało się, że za drzwiami czekają już dwie kolejne z rozpoczętą akcją porodową ;D No i zaczęło się sto pytań do, przerywane skurczami, ale pielęgniarka, która mnie spisywała była bardzo miła, uśmiechnięta - super!
Po całej biurokracji, przyszła położna i zaprowadziła mnie na salę porodową. Akurat trafiła mi się sala do porodu w wodzie - śmieszny zbieg okoliczności, bo kiedyś chciałam właśnie tak rodzić :)
Zbadała jeszcze raz rozwarcie, podłączyła mnie do ktg i zaczęła mówić jaką ma wizję porodu i co ja o tym myślę, czy się zgadzam i czy wyrażam zgodę na ewentualne zabiegi typu nacięcie krocza itp. jeśli będzie konieczność. Ponieważ zrobiła na mnie bardzo dobre wrażenie (Pani Danuta Potaczek-polecam), stwierdziliśmy, że zdajemy się na nią, żeby to ona prowadziła poród, a my ewentualnie wyrazimy w trakcie swoje sugestie. Odłączyła mnie od ktg, zaproponowała, żebym może skorzystała sobie z toalety lub z prysznica, jeśli chcę złagodzić ból i przyniosła piłkę. Co jakiś czas przychodziła, badała rozwarcie, które regularnie, ładnie się powiększało i sprawdzała tętno maluszka. Podczas jednego z badań, dzięki położnej odeszły wody. Przed tym i potem siedziałam sobie na piłce i próbowałam nie czuć coraz bardziej bolesnych skurczy. Które były dziwne, raz regularne raz nie :( Zaproponowała czopek rozkurczowy. Najbardziej biedny był Marcin - widziałam po nim, że jest mu źle, że nie może mi pomóc...Po kolejnym posłuchaniu tętna (słuchała takim małym urządzonkiem, które przykładała do brzucha) okazało się, że tętno małego spadło, zrobił się mały sajgonik, przyszli lekarze, ja została podpięta pod normalne ktg. Okazało się to chwilowe. Moje rozwarcie było już 9 cm, ale skurcze średnie, szkoda, że nie średnio bolesne... Dostałam kroplówkę z oksytocyną, bo odstępy między skurczami robiły się niebezpiecznie długie. Odłączyli mnie od ktg i położna zaproponowała, żebym przyjęła sobie na łóżku pozycję klęczącą i oparła się o łóżko, a w momencie skurczu kazała siadać na piętach. Wtedy myślałam, że zejdę... Skurcze były tak bolesne, że do tej pory zastanawiam się jak ja to przeżyłam - to uczucie jakby wszystkie wnętrzności miały za chwilę wypaść przed odbyt...Brrrrrr... Darłam się jak nienormalna....Gardło bolało mnie jeszcze dwa dni ;D Po drugim badaniu, okazało się, że rozwarcie jest gotowe, przyjęłam pozycję pół-siedzącą i czekałam na skurcze, które chyba jaja sobie ze mnie robiły, bo były może i częste i mega bolesne, ale nie wystarczająco długie... Dostałam maskę z tlenem, bo już powoli odpływałam... mimo, że położna i Marcin cały czas mówili do mnie i zakazywali zamykania oczu i wyłączenia się. Nie wiedziałam skąd jeszcze wezmę siły na parcie... Ale prawdą jest to co mówiło wielu ludzi, że każda tak ma, a potem jednak znajduje się w sobie pokłady mega sił niewiadomo skąd :) Nagle znowu zrobiło się "biało" i zaczęliśmy przeć. Niestety skurcze jak już wspominałam troszkę sobie w balona mnie robiły - ten drugi okres trwał 1,5 godziny, a gdyby utrzymały swoją siłę i częstotliwość z początku byłoby po sprawie szybciej. Ale i tak skurcze parte były o niebo lepsze d tych wcześniejszych, podczas których cały czas tylko słyszałam, żeby nie parła - to był dopiero ból, mimo, że już tego tak bardzo nie pamiętam to wiem, że teraz dobrze się zastanowię zanim powiem, że coś mnie bardzo boli ;D Krocze zostało nacięte, 6 parć i Filip wyskoczył... :) I usłyszeliśmy, że mamy syna! A na pożegnanie brzuszka, kopnął mnie w krocze :D Był trzykrotnie oplątany pępowiną, wokół szyi, nóżki i rączki, ale nawet nie był bardzo przez to siny. Dostał tylko w pierwszej minucie 9 punktów, ale już w kolejnych pełne 10. Tatuś przeciął pępowinę i ... dostałam go na piersi... Łożysko to nawet nie wiem kiedy urodziłam ;D A potem lekarze szyli - z czego nic nie czułam.. Zresztą mogliby mnie tam jeszcze pięć razy pokroić - wtedy to już nie było dla mnie ważne, bo mała istotka oddychała na mojej piersi :biggrin2: Wbrew temu co sądziłam, nie rozryczałam się tak bardzo, chyba już nie miałam na to siły... Czułam wielką radość, że maleństwo jest zdrowe i że już po... Dopiero jak po zszyciu, kiedy weszły świeżo upieczone babcie (moja i Marcina mama) i zobaczyłam te oczy z uciekającymi łzami, emocje puściły...

Generalnie z porodu jestem BARDZO zadowolona. Tymbardziej, że rodziłam w państwowym szpitalu i nikomu nic nie zapłaciłam. Polecam wszystkim krakowiankom, bądź dziewczynom z okolic szpital Żeromskiego!!!

Jeśli chodzi o poród rodzinny - jak przed, myślałam sobie, że jeśli Marcin się nie zdecyduje to nie będę go namawiać i jakoś sobie poradzę, tak teraz wiem, że bez niego byłoby ciężej i niewyobrażam sobie w ogóle tego, żeby go tam nie było. I od teraz uważam, że obowiązkowo każdy facet powinnien być przy porodzie, być może kiedy widziałby jak cierpi wtedy kobieta, w niektórych sytuacjach zwiększyłoby to ilość szacunku jaką do nas mają. Ja na szczęście na to nie mogę narzekać... I wiem, że to nasze wspólne przeżycie jeszcze nas zbliżyło. Mimo, że wcześniej nie myślałam, że mogę kochać go jeszcze bardziej, to teraz wiem, że tak właśnie jest. Pomógł mi nie tylko tym, że trzymał mnie za rękę, mogłam go ściskać, opierać się i popierać, że dawał mi co chwilę pić, że dbał, żeby okład na mojej głowie był zawsze zimny, że mówił do mnie i chwalił, dodawał otuchy, ale głównie tym, że po prostu był obok, że mogłam wymienić z nim spojrzenie o od razu czułam, że cały ten ból wziąłby na siebie jeśliby mógł. Po wszystkim uważam, że wspólny poród zbliża i umacnia związek.

I jeszcze raz polecam Żeromskiego! Tymbardziej, że jest szpital, a nie tylko klinika ginekologiczno-położnicza i w razie czego (wiadomo, że niczego złego się nie zakłada, ale ... lepiej dmuchać na zimne) na miejscu są wszyscy specjaliści!

A jeśli chodzi o kolejne dziecko... Jeszcze w dniu porodu i kilka po nim mówiłam, że nie wiem czy poczuję, że kolejne chcę mieć - przez przeogromny ból (być może jestem z niskiego progu odporności bólowej), ale teraz mimo, że jeszcze do końca nie zagojona i nie do końca sprawna (siadam jeszcze na kółeczku i nie mogę zbyt długo wystać) to już zapominam powoli o złej, trudnej stronie porodu i przekonuję się... Ale jedno wiem na pewno - jeśli będę rodzić to w Żeromskim!"

Koniec :)
 
dobrze że do porodu daleko bo jakbym miała iść teraz po waszych historiach to chyba bym spanikowała;-)
ale z drugiej strony miliardy kobiet dają radę dam i ja:tak::tak:

cudne te historie, mimo że są pełne bólu to pojawienie się dziecka chyba wynagradza wszystko...
 
nie ma jak poczytac historie doswiadczonych juz mam:)
ciekawe co my bedziemy przezywac za pierwszym razem:) chociaz bewnie te mamy ktor juz maja dzieci boja sie tak samo jak za pierwszym razem?
 
reklama
wybaczcie mi proszę ale ja nie będę czytać nie chcę się na zapas martwić wolę myśleć że poród to nic takiego. później sie rozczaruje:-D
 
Do góry