Andromedaa
Fanka BB :)
- Dołączył(a)
- 14 Wrzesień 2021
- Postów
- 1 554
Cześć, przyszłam się pożalić i zapytać o rady
jestem w 10t3d, od początku nie wymiotuję, ale męczą mnie mdłości.
Dwie sprawy, które może w miarę ułatwią zrozumienie mojego problemu :
1) Od dzieciaka cierpię na chorobę lokomocyjną, z perspektywy czasu wyciszyła się do epizodów, że mnie mdli, ale nie wymiotowałam. Spokojnie znosiłam trasy po mieście, te dłuższe z przerwami również, od wielkiego dzwonu musiałam brać aviomarin.
2) Od 12 lat cierpię na emetofobię, czyli paniczny lęk przed wymiotami. Jest to forma fobii społecznej, częściowo mnie na jakiś czas zamknęła w domu i nauczyła "rytuałów" - wszystko musi być świeże, w dobrej dacie, umyte, ze sprawdzonego źródła i tak dalej i tak dalej. Realnie nauczyłam się z tym żyć i nie miewam już ataków paniki co wieczór, w miarę nad tym panuję, umiem zracjonalizować. Poniekąd dzięki tej chorobie nie wymiotowałam od 12 lat.
Do brzegu - obecnie czuję się tragicznie. Fizycznie jest wszystko ok, ale mój błędnik dostaje ostry wpierdziel. Moja droga do pracy to autobus 40 min, nie mam innej opcji. Wystarczy, że w nim stopę postawię to mam murowane mdłości. Żeby one jeszcze trwały chwilę... Ech, godzinę temu wróciłam do domu i nadal się męczę. Samochodem nie jest wcale lepiej, ale szybciej z tym, że nie mam prawka a mąż nie ma jak mnie wozić. Ponieważ mam swoje lęki, nudności to dla mnie dodatkowe źródło stresu
a pić co chwilę miętę na przemian z rumiankiem to też robota głupiego,bo to już nawet nie działa
co wam pomaga? Czy komuś jeszcze błędnik oszalał?
Dwie sprawy, które może w miarę ułatwią zrozumienie mojego problemu :
1) Od dzieciaka cierpię na chorobę lokomocyjną, z perspektywy czasu wyciszyła się do epizodów, że mnie mdli, ale nie wymiotowałam. Spokojnie znosiłam trasy po mieście, te dłuższe z przerwami również, od wielkiego dzwonu musiałam brać aviomarin.
2) Od 12 lat cierpię na emetofobię, czyli paniczny lęk przed wymiotami. Jest to forma fobii społecznej, częściowo mnie na jakiś czas zamknęła w domu i nauczyła "rytuałów" - wszystko musi być świeże, w dobrej dacie, umyte, ze sprawdzonego źródła i tak dalej i tak dalej. Realnie nauczyłam się z tym żyć i nie miewam już ataków paniki co wieczór, w miarę nad tym panuję, umiem zracjonalizować. Poniekąd dzięki tej chorobie nie wymiotowałam od 12 lat.
Do brzegu - obecnie czuję się tragicznie. Fizycznie jest wszystko ok, ale mój błędnik dostaje ostry wpierdziel. Moja droga do pracy to autobus 40 min, nie mam innej opcji. Wystarczy, że w nim stopę postawię to mam murowane mdłości. Żeby one jeszcze trwały chwilę... Ech, godzinę temu wróciłam do domu i nadal się męczę. Samochodem nie jest wcale lepiej, ale szybciej z tym, że nie mam prawka a mąż nie ma jak mnie wozić. Ponieważ mam swoje lęki, nudności to dla mnie dodatkowe źródło stresu