Dziewczyny jakiego ja miałam wczoraj stracha!!! Wieczorem mój młodzieniec grzecznie usnął (w swoim pokoju, w swoim łóżeczku) ale gdzieś ok. 21 zaczął marudzić. Zrywał się z płaczem i co go ułożyłam z powrotem to on znowu i znowu. Wzięłam go w końcu na ręce i noszę po mieszkaniu, głaskam po pleckach, po główce, przytulam, nucę piosenki, mówię do niego, mruczę.... a on co chwilę wybucha płaczem. Nie wiedziałam co robić bo głodny na pewno nie był, pić nie chciał, zaczęłam się poważnie niepokoić a on w pewnym momencie zwymiotował. Cały obiad mu uciekł a potem zrobił się blady jak ściana i zaczął drżeć. Myślałam że zawału dostanę (a jeszcze dodam że sama w domu byłam!!! ) i już miałam dzwonić po pogotowie w panice, ale zaczęłam do przebierać (bo oboje byliśmy upaprani) i otuliłam go kołderką a on przestał się trząść i usnął. Spał tak mocnym snem, że nawet jak go dotykałam to nie reagował i to też bardzo mnie niepokoiło. Ale ok. 22.30 obudził się wesolutki i radosny jakby nigdy nic się nie stało, wytrąbił pół butelki herbatki koperkowej, chwilę się ze mną pobawił, przytulił do mnie i usnął. Nie muszę pewnie pisać bo same dobrze wiecie że tą noc spędził ze mną. Bałam się że może znowu coś mu się cofnąć i że się jeszcze udusi! i wzięłam go do siebie do łóżka, ale całą noc nie mogłam spać i co chwilę sprawdzałam czy oddycha i czy wszystko w porządku. Dziś pobolewał go trochę brzuszek i jadł troszkę mniej niż zawsze ale tak ogólnie to wszystko w porządku - znowu żywioł w niego wstąpił. A ja dziś jak zombie chodziłam po pracy po nieprzespanej nocce, dlatego dziś wpadłam tylko na 5 sekund żeby podzielić się z Wami swoją traumą i idę spać bo młody już chrapie :-) No i dziś już śpi u siebie.